Marpha, Nepal, 2017
18.04.2017 (Dzień 15)
Pisałam, że to jeszcze nie koniec… Cel został osiągnięty. Przełęcz zdobyta. Teoretycznie już nic ciekawego nie powinno się wydarzyć. I może się nie wydarza. Chciałabym jeszcze pójść na wschód słońca na Poon Hill.
W tym dniu mamy jeden cel. Przenieść się do jakiegoś miejsca, zrobić pranie i odpocząć. Takim miejscem ma być Marpha, o której wcześniej czytałam, że słynie z jabłek… zatem szarlotka i cydr, to jest coś, co wynagrodzi nam trudy trekkingu...
Opuszczamy Muktinath dość wcześnie rano, więc nie mamy okazji pożegnać się z kolegami z Ukrainy. Trochę żałuję, że nie miałam czasu ani siły na to, by pozwiedzać okolice.
Muktinath, Nepal, 2017
Muktinath, Nepal, 2017
Muktinath, Nepal, 2017
Muktinath, Nepal, 2017
Trochę też żałuję, że po drodze nie zatrzymałyśmy się w Kagbeni. Jeśli ktoś będzie w tej okolicy, to naprawdę warto. Stamtąd też można dostać się do królestwa Mustang, ale trzeba mieć specjalne pozwolenie, dość drogie, przez co teren ten ciągle jest tajemniczy, mało turystyczny.
Z Muktinath postanawiamy jechać jeepem, bo trochę się spóźniłyśmy na miejscowy autobus.
Muktinath, Nepal, 2017
Powody są dwa… oszczędzamy stłuczone kolano, czas a także unikamy trekkingu dość zakurzoną drogą. Przejazd kosztuje 7$. Na początku zadowolone siadamy na przestronnym tylnym siedzeniu, ale po jakimś czasie okazuje się, że zabieramy kolejnego pasażera… potem kolejnego… i jeszcze co najmniej dwóch. Panowie wsiadają bez problemu, bo według ich standardów jest tam ciągle sporo miejsca. Żałujemy, że nie zdecydowałyśmy się usiąść obok kierowcy. Jedziemy do Jomsom.
Jomsom, Nepal, 2017
Jomsom, Nepal, 2017
Wiele osób kończy trekking w tej miejscowości. Zwłaszcza, że jest tam małe lotnisko i można polecieć do Kathmandu.
Idziemy najpierw coś zjeść. Znajdujemy lokalny, obskurny bar. Zazwyczaj jeśli możemy, to żywimy się tam, gdzie jedzą miejscowi. Zamawiamy samosy. I oglądamy wystrój tego przybytku. Polski sanepid zamknął by to w trybie natychmiastowym.
Jomsom, Nepal, 2017
Szukamy banku, bo chcemy wymienić pieniądze. Oczywiście trzeba wypełnić jakiś kwit i okazać paszport.
Jomsom, Nepal, 2017
Ruszamy na piechotę do Marphy, bo wydaje nam się, że to nie jest długa droga.
Jomsom, Nepal, 2017
Jomsom, Nepal, 2017
Na początku jednak zmagamy się z wiatrem i kurzem. Idziemy mało przyjemną drogą, bo jeżdżą po niej samochody i autobusy. Poddajemy się. Zatrzymujemy jakiś autobus i za dolara dojeżdżamy do Marphy.
Marpha, Nepal, 2017
W tej małej wiosce czuję trochę klimat europejski i mam poczucie, że jest to wioska zrobiona pod turystów. Położone płyty chodnikowe i wybielone domy. Mimo wszystko postanawiamy tam zostać.
Marpha, Nepal, 2017
Znajdujemy przyjemny hotel z ogrodem i dostajemy pokój z wejściem od ogrodu albo wyjściem na ogród. Zależy, z której strony popatrzymy. Cena 2$ od osoby.
Marpha, Nepal, 2017
Postanawiamy zbadać teren...
Marpha, Nepal, 2017
Marpha, Nepal, 2017
Marpha, Nepal, 2017
i ruszamy w poszukiwaniu sławnego lokalnego cydru. Sprawa wcale nie jest taka prosta, bo po prostu go nigdzie nie ma. A może nie wiedziałyśmy jak i gdzie go szukać. W końcu znajdujemy mały sklepik. Cydr owszem jest.
Marpha, Nepal, 2017
W butelce po fancie za 2$, czyli dość drogo biorąc pod uwagę, że tyle kosztował nas nocleg. Ale mamy poczucie, że jest to bardzo lokalny produkt. Raczej nie zastanawiamy się, w jakich warunkach był produkowany. Po kilku łykach postanawiamy kupić drugą butelkę. Siadamy na schodach przy głównym “deptaku”, jemy dziwne chrupko - orzeszki, pijemy cydr i obserwujemy toczące się życie do momentu kiedy następuje wyłączenie prądu i zapada ciemność.
Marpha, Nepal, 2017
Dopiero nagły atak biegunki powoduje, że jednak rezygnuję z dalszego picia cydru.
Wracamy do pokoju. Nadal nie ma prądu. Świecimy czołówkami i okazuje się, że mamy już towarzystwo. Na ścianie siedzą obrzydliwe robale.
Marpha, Nepal, 2017
Na początku widzę tylko dwa, ale potem zaczynam dostrzegać ich coraz więcej. Znajduję źródło. Drewniana podłoga i boazeria. Tam mieszkają. Staram się nie wyobrażać sobie ile ich tam jest. Takie są uroki zwiększenia temperatury otoczenia. Na górze może i było zimno, ale żadne robactwo z tego powodu nie chciało tam mieszkać. Nie lubię zimna, jak już pisałam wielokrotnie, ale chyba bardziej nie lubię robactwa.
Po powrocie do Polski znalazłam nawet nazwę tego paskudztwa - przetarcznik bądź parecznik (Scutigera coleoptrata). Porusza się to szybko i wygląda odpychająco. Jak ugryzie to raczej nie zabije, ale mocno zaboli.
W końcu pojawia się prąd. Postanawiam zrobić sobie zaporę z kołdry i poduszki, które kładę między mną a ścianą.
Marpha, Nepal, 2017
I zostawiam zapalone światło, bo mam wrażenie, że wtedy jest ich mniej… ale obawiam się, że w każdej chwili może nastać ciemność, a w tym czasie przyjdą po mnie… do mnie… na mnie…
Zamykam się szczelnie w śpiworze… oczywiście sprawdzając wcześniej czy nic tam w środku nie ma. Nie wiem jak, ale na szczęście zasypiam.
Wszystkie zdjęcia zrobione przeze mnie.
- Annapurna Circuit Trek cz1
- Annapurna Circuit Trek cz2
- Annapurna Circuit Trek cz3
- Annapurna Circuit Trek cz4
- Annapurna Circuit Trek cz5
- Annapurna Circuit Trek cz6
- Annapurna Circuit Trek cz7
- Annapurna Circuit Trek cz8
- Annapurna Circuit Trek cz9
- Annapurna Circuit Trek cz10
- Annapurna Circuit Trek cz11
- Annapurna Circuit Trek cz12
- Annapurna Circuit Trek cz13
Congratulations, Your Post Has Been Added To The Steemit Worldmap!
Author link: http://steemitworldmap.com?author=mespanta
Post link: http://steemitworldmap.com?post=annapurna-circuit-trek-cz14-odpoczynek
Want to have your post on the map too?
Super zdjęcia i historia, ale nie masz trochę traumy gdy wspominasz te atrakcje? ;)
Nie mam ;) Gdyby nie te atrakcje, to nie byłoby historii ;) Zawsze jak coś takiego się dzieje, to przypominam sobie słowa "później się będę z tego śmiać" ;)
Ja bym nie zasnął w takim pokoju, dopóki nie zabiłbym albo wygonił wszystkie te robale. Jak sobie z tym poradziłyście? Brrrrrrrragsagsahash!
Najbardziej w tych rejonach obawiam się chyba robali własnie.
Na pierwszego dostrzeżonego czaiłyśmy się kilka minut, a jak koleżanka zdecydowała się w końcu zabić go klapkiem, to w trybie ekspresowym zwiał pod deski. Potem się nie wahała i zabiła dwa, a potem się okazało, że za bardzo to nie ma sensu, bo wychodzą kolejne... niektóre na sufit weszły inne wysoko na ścianie. Ja zasypiałam przy zapalonym świetle, bo one chyba wtedy nie wychodziły a te co już były na ścianie, to się nie ruszały... przynajmniej taka była moja teoria i w nią wierzyłam... plus zmęczenie... więc szybko usnęłam. A wierz mi, że naprawdę boję się takich stworzeń i myślałam, że nigdy tam nie zasnę. Zresztą ja się boję wszystkiego, więc ciągle się dziwię jak to możliwe, że tyle podróżuję ;)
To był jedyny mój kontakt z robakami w tamtych rejonach, ale wiem, że w porze monsunowej dochodzą jeszcze pijawki.