Moje najlepsze wspomnienie z dzieciństwa to cały proces przygotowań świąt i nasz swoisty podział obowiązków. Zawsze z bratem siadaliśmy do wielkiego drewnianego stołu i kleiliśmy papierowy łańcuch na choinkę. Nie wiem jak to się nazywało, ale wiecie, kleiło się ze sobą kółka z pasków papieru. Co roku łańcuch był coraz dłuższy, a my z bratem czuliśmy się odpowiedzialni za przecież najważniejsze zadanie w trakcie świąt :) Przez cały rok oboje stroniliśmy od wszelakich prac manualnych, a ja już w szczególności [nienawidziłam w szkole plastyki, muzyki i techniki] jednak na święta aż tuptałam nóżkami jeszcze krótszymi niż teraz, żeby tylko nastał czas klejenia łańcucha. Później oczywiście łańcuch lądował na choince, kwiatkach i przyklejany na ściany.
W międzyczasie mój tata gotował bigos. I było to zawsze wielkie wydarzenie powiązane dla mnie trochę z tym, że kocham bigos i nie jem go w trakcie roku. Całą magię zostawiam na święta. Bigos jest robiony z grzybami, które sami zbieramy, często z mięsem "swojskim", więc zawsze jest grubo. Rok w rok, tata spędzał przy bigosie pół nocy, nie wiem dlaczego, ale zawsze wolał gotować zaczynając wieczorem. Ja zawsze z sercem przepełnionym miłością deklarowałam swoją pomoc, ale jak łatwo się domyślić ograniczała się ona jedynie do wyjadania wszystkiego co tylko się nawinęło pod mój mały pyszczek :)
Ojciec zawsze dbał o to, żebyśmy mieli udane święta i właśnie najbardziej brakuje mi i jednocześnie wspominam najlepiej te wszystkie pierdoły, które robiły tylko jedną rzecz - sprawiały, że byliśmy razem.
Kiss.