W końcu, po długim czasie oczekiwania (z tego, co pamiętam, to film miał trafić do kina dużo wcześniej. Dobrze pamiętam, że miał zadebiutować pół roku lub rok wcześniej?), dostaliśmy kontynuację pierwszej części, która zarobiła bardzo dobrze pieniądze. Budżet wynosił 100-120 milionów dolarów, a zarobił 856 (czyli lekko licząc, 500 milionów czystego zysku). Sequel miał podobny budżet, podobno 110 milionów, a na ten moment (27.11.2021) zarobił 456 milionów, czyli około 200-230 milionów zysku na czysto. Dodam, że "Venom 2" nadal jest emitowany w kinach, więc pewnie jeszcze dojdzie 100 lub 200 milionów. Pierwsza część cierpiała na podobny problem, co "Suicide Squad" od Davida Ayera - pierwotnie był planowany jako zupełnie inny film, ale w pewnym momencie zmieniono koncept, przemontowano to, co już nagrano i wprowadzono inne zmiany. O ile w przypadku filmu Ayera było to wyjątkowo bolesne, bo był potencjał na świetną produkcję, co pokazał "sequel" od Jamesa Gunna, o tyle tutaj mniej to przeszkadzało - w końcu niewielu się po nim spodziewało dobrej rozrywki. Przynajmniej z tego, co ja widziałem.
Oba obrazy zarobiły dobre pieniądze, lecz skutek był różny - SS zabił markę przez oszukanie widzów, zaś "Venom" zdobył uznanie publiczności. Był czymś "nowym" na tle powtarzalnych, masowych i typowych dla korporacji wyrobów. Takich, które mają zarobić jak najwięcej kasy, być maksymalnie uniwersalne i spłaszczone do poziomu totalnie przeciętnych odbiorców. Nie winię ich, znaleźli dobry sposób na olbrzymie pieniądze, ludzie ich pokochali (ja swego czasu również), tylko głupiec by nie doił krowy, która produkuje złote mleko. Mogę ich natomiast krytykować za masową produkcję filmów jak hamburgery. Powiedziałem, że "Venom" jest czymś nowym? Cóż, skłamałem, to powrót do starej formuły sprzed "X-Men" Bryana Singera. Taka podróż w przeszłość do czasów, gdy filmy z tego gatunku nie zawsze były zbyt poważne i nie zarabiały aż tylu pieniędzy. Możemy się kłócić, bo 3 części "X-Men" i trylogia "Spiderman" od Sama Raimiego również dużo zarobiły, ale z drugiej strony nie było mody na te filmy i patrząc na zyski, to MCU zarobiło więcej. Fakt, producenci również próbowali zarobić na odbiorcach nie będącymi fanami komiksów, ale nie umieli znaleźć złotej formuły - czyli mieli problem podobny do tych, na jaki cierpią obecnie twórcy adaptacji japońskich kreskówek. Dlatego jestem spokojny o nadchodzące adaptacje, w końcu im się uda, a reszta pewnie pójdzie ich przykładem (jak np. w przypadku "The Boys", "Invincible" etc. które powstały w dużej mierze dzięki Marvelowi, a mniej produkcjom DC).
Ech, znowu napisałem zbyt długi wstęp... No tak jak mówiłem, czekałem na ten film. Nie jakoś bardzo, bo wiedziałem że będzie to śmieciowy obraz, wobec którego nie warto mieć zbyt dużych oczekiwań, bo łatwo o rozczarowanie. I dobrze, że nie oczekiwałem zbyt wiele, bo rozczarowałem się. Przed seansem wydawało mi się, że nie będzie mi przeszkadzał fakt, że Carnage pojawi się tylko w tej jednej części, ale niestety w trakcie musiałem przyznać rację mojemu koledze, że Sony zmarnowało potencjał na ciekawy wątek, na bazie którego można było zbudować to uniwersum. Nie żeby był potencjał na coś porównywalnego do np. Marvela (mimo wielu moich zarzutów, to jest to jedna z rzeczy, która naprawdę im się udała), ale można było zrobić z tego na pewno coś lepszego. Nie znam komiksów, a Carnage'a kojarzę jedynie z kreskówki na FoxKids, gry "Maximum Carnage" i kilku kadrów z komiksów, ale po tym co zobaczyłem w tym filmie, to dostrzegłem potencjał na przynajmniej jeszcze jedną produkcję. Swoją drogą, poprawcie mnie jeśli się mylę, ale wydaje mi się, że twórcy całkiem nieźle zaadaptowali kilka wątków z komiksów. Np. to że Carnage jest "synem" Venoma. Fakt, nie są one dokładnie takie same jak w komiksach (co wiem dzięki niektórym kanałom na YT, które omawiały komiksy z udziałem Carnage'a), ale jak na moje ignoranckie oko, to wyszły całkiem ok.
O fabule, efektach i aktorach nie mam zbyt wiele do napisania. W każdym z tych przypadków było co najwyżej średnio. Tom Hardy podobał mi się w umiarkowany sposób we wcześniejszym filmie, a w tym... No, moim zdaniem słabo zagrał. Lepiej było w przypadku Michelle Pfeiffer, ale to głównie zasługa relacji między nią, a Venomem. No dobra, przesadziłem - pomijając niektóre fragmenty, w których zagrała równie słabo, co Hardy, to wyszło jej naprawdę dobrze i miło się ją oglądało na ekranie. Woody Harrelson dobrze zagrał, ale dostał zdecydowanie za mało czasu antenowego. Bardzo podobała mi się jego relacja z symbiontem, szkoda że dostali tak niewiele czasu dla siebie. Na szczęście nie mogę powiedzieć tego samego o relacji między Eddym, a jego symbiontem - ich rozmowy, kłótnie, rozmowy na temat kurczaków, przyjaźni etc. wyszły świetnie! Jeśli powstanie 3 część, to z przyjemnością zobaczę ich więcej. Reszta aktorów... No po prostu była. Pomijając Shriek, która wybiła się nieco ponad resztę. Jej relacja z przestępcą była mniej więcej taka, jak to sobie wyobrażałem po grze "Maximum Carnage". Generalnie sequel ma klimat śmieciowych filmów akcji sprzed kilku dekad, jak "Venom 1", ale zrobiono go zauważalnie lepiej. Efekty specjalne... Cóż, już teraz wyglądają bardzo tanio i podejrzewam, że za parę lat będę się z nim śmiał, jak z kiczowatych filmów sprzed 2 dekad. Coś jak w przypadku "Batman Forever".
Tak jak napisałem w pierwszym akapicie, poprzednia część miała problem. Nie mogła się zdecydować, czy ma być słabym horrorem lub thrillerem, czy komedią. W przypadku sequela uniknęli tego problemu, ale nie sprawiło to, że dostaliśmy dużo lepszy film. Tak, był odrobinę lepszy, ale nie na tyle bym o nim pamiętał. Wprost przeciwnie, chyba o nim zapomnę i to raczej dość szybko. Pierwsza część co prawda była gorsza pod każdym względem, ale przynajmniej mogłem sobie wyobrazić, że byłby dużo lepszy gdyby zrobiono go w spójny sposób od początku do końca. Tutaj nie muszę już używać wyobraźni, bo zrobili to, ale... Efekt jest bardzo niesatysfakcjonujący. Fakt, podczas seansu bawiłem się (w przeciwieństwie do "Aquaman 1"), ale tuż po zakończeniu seansu miałem takie same wrażenia, co po filmie DC - momentalnie o nim zapomniałem. Tak jakbym właśnie zjadł niezłego hamburgera, który co prawda zły nie był, ale nie był na tyle smaczny bym chciał go zjeść ponownie. Oceniam go na 6/10 - jest to dobra pozycja do obejrzenia z kolegami do piwa lub wódki, ewentualnie z dziewczyną (bo jest kilka zabawnych sytuacji, z których można się razem pośmiać), ale nic poza tym. Gdyby nie relacje między ludźmi, a Symbiontami, to byłoby słabo. Zmarnowany pomysł, z którego można było wycisnąć dużo więcej.