Tętniące życiem miasto właśnie zaczęło umierać śmiercią.
Spojrzałem na zgliszcza, które wierciły mi wspomnienia.
Próbowałem uciec, daleko gdzieś, lecz stałem jak zamrożony obserwując przedstawienie.
Wokół mnie zaczął się spektakl pyłu i gruzu, tańczących razem w rytm unoszącego wiatru.
Moje uszy na moment wpadły trans tej muzycznej agonii, a po chwili nastała cisza.
Cisza tak przejmująca, że bałem się ze za chwile się skończy i znów będę musiał słyszeć krzyk.
Lewa noga drgnęła, ruszyłem, a raczej chciałem dać krok na przód, nie dało się.
Stałem bezradny widząc moje miasto które właśnie na moich oczach znika.
Stoję i płacze, nie mogę krzyczeć pył już dawno zajął mi struny.
Krew lekko sączy się z lewej dłoni. To nawet nie boli.
Jeszcze z rana pamietam ptaków piękny śpiew.
Ktoś krzyczy
-Ratunku
Mój paraliż dalej działa.
Widzę w oddali kobietę.
Trzyma na chuście, coś małego.
Chce biegnąc, lecz nie mogę.
Kobieta rusza się szybkim krokiem, może za chwile oderwie mnie z tego nierealnego stanu.
Biegnie obok mnie na rękach kota trzyma jej twarz pełna smutku, ja tylko płacze
Przeklinam siebie, że nie mogę iść dalej tylko stoję jak słup w tej chorej scenerii.
Pamiętam poranek, słońce budziło się ze snu.
Więcej nie mogę sobie przypomnieć, tylko stoję w tym miejscu widząc jak moje miasto umiera.
Z oddali ktoś krzyknął
-Tam ktoś leży.
Biegnie dwóch mężczyzn, pewnie mnie wyciągną z tego bagna i za chwile ucieknę z nimi.
Widzę jak stoją koło mnie, rzucają gruzem na prawo i lewo.
Myśle ze za chwile uda się.
Nie udaje się.
Wyjmują młodego mężczyznę.
A ja stoję dalej patrząc na siebie pełnego zakrwawionych ran. Nie mogłem nic powiedzieć obserwowałem jak moje kruche ciało jest przenoszone gdzieś w oddali.
A ja stoje w tym ogrodzie od rana kiedy to wybuch zrujnował moje miasto.
Jest to moje opowiadanie napisane z nagła wena.
Końcówka to nic innego jak uwięzienie duszy w drzewie lecz nie wie o tym bohater póki ciało nie jest wygrzebane.
Jeśli się spodobało zostaw po sobie komentarz i daj jakiegoś plusikA będzie miło :)