Rozdział otwarty Alejkami zapomnianych dopiszę dziś do końca, chociaż nie zawrę w nim wszystkiego. Kilka spotkań tamtego dnia podsunęło mi kolejne pomysły, które być może kiedyś wzbogacę o dodatkowe zdjęcia i rozwinę. Postanowiłam nie wspominać o nich teraz i tym sposobem, niezamierzenie, głównym bohaterem wpisu została ulica Kopernika.
Choć zwyczajna i ukryta pomiędzy głównymi arteriami miasta, ma dla mieszkańców znaczenie "strategiczne". Przycupnęły wzdłuż niej oddziały różnych szpitali, klinik i poradni. Nie liczyłam, ale na oko kilkadziesiąt budynków. Gdybym komuś ze znajomych powiedziała, że byłam na Kopernika, domyślnie przyjąłby, że leżałam w szpitalu. Tak się kojarzy.
Mimo to bardzo ją lubię i często nią chodzę, kiedy wracam z miasta, czyli starego Krakowa. Ma klimat z przełomu XIX i XX wieku. I można tu znaleźć wiele ciekawych zakątków.
Wielokrotnie mijałam ją w pośpiechu, myśląc, że kiedyś tu przyjdę "na spokojnie". I przyszłam.
Z tramwaju na nogi przesiadłam się na Rondzie Mogilskim. Po przebudowie ronda i po niedawnym tuningu szkieletora nie mamy się czego wstydzić. Kiedyś stał tutaj potężny Fort Lubicz (obiekt Twierdzy Kraków, podobny do tego na Kleparzu); niestety po wojnie został zrównany z ziemią. Resztki fundamentów zabezpieczono i wyeksponowano podczas przebudowy ronda.
Dumny następca szkieletora w oprawie wiosennej.
Po przejściu przez skwer przy rondzie już jesteśmy na ul. Kopernika.
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to Ogród Botaniczny UJ - jeśli pominiemy kompleks Szpitala Uniwersyteckiego po drugiej stronie ulicy (takimi obiektami nie będę się dziś zajmować). Staruszek ma prawie 240 lat, prawdziwa oaza przyklejona do II obwodnicy. Ostatni raz w ogrodzie byłam jakieś 15 lat temu, z moimi chłopcami. Planuję odnowić znajomość w okolicy maja - czerwca.
Nie spieszyłam się, ale też nie wgryzałam w historię poszczególnych budynków, nie wchodziłam do ich wnętrz. Gdybym tylko pociągnęła za którąś z kuszących nitek, to utknęłabym w otchłani czasoprzestrzennej do wieczora. A mijane miejsca wdzięczyły się w słońcu, szeptały zachęcająco.
Ta willa wpadła mi w oko już dawno temu. Zofiówka, zbudowana w 1872 roku, projekt i własność architekta Antoniego Łuszczkiewicza. Okazało się, że znam bliżej dwa inne jego projekty - pałac na Szlaku (stara siedziba Radio Kraków, obecnie w remoncie) oraz dwór Badenich w Wadowie.
Tutaj spędziłam dłuższą chwilę - wyjmując aparat z plecaka zauważyłam, że gołąb obsrał mi rękaw kurtki. Nie złościłam się, bo wierzę w zabobony. A przynajmniej chcę wierzyć, że ten akurat zadziała.
Następny przystanek - Bazylika Najświętszego Serca Pana Jezusa w Krakowie - tutaj na pewno jeszcze wrócę na dłużej. Kościół jest stosunkowo młody, jak na obiekt sakralny w centrum Krakowa - niedawno stuknęła mu setka. Polski modernizm wzbogacony nawiązaniami m.in. do architektury gotyckiej i romańskiej. I faktycznie - na pierwszy rzut oka można rzec, że jest podobny do innych świątyń w Krakowie. Czerwona cegła, strzelista wieża, stromy dach.
Ale monumentalny portal z mozaiką i rzeźbami, to już zupełnie inna bajka.
Szybko przeglądnęłam w telefonie zdjęcia z wnętrza i postanowiłam, że konieczna będzie osobna wizyta. Wpisałam na listę.
Troszkę dalej stoi niski i niepozorny (ale bardzo urokliwy) budynek, to przedszkole im. Stanisława Wyspiańskiego.
Oprócz tego, że bardzo mi się podoba, to wiążą się z nim wspomnienia. Dawno temu, przez jeden letni miesiąc przywoziłam tu swoich chłopców - to było jedno z dyżurnych, wakacyjnych przedszkoli. Za cholerę nie potrafię sobie przypomnieć, dlaczego targałam się z nimi taki kawał, na pewno było coś bliżej. Może to kwestia okolicy, klimatu i tak dalej. Racjonalizm i porywy serca ścierają się u mnie bez przerwy.
W sumie te wspomnienia, to takie ambiwalentne są. Wieczny stres. Rano - czy zdążę oddać miśki pod opiekę i dojechać do pracy i po południu - czy zdążę ich odebrać na czas. I jeszcze w tramwaju, żeby było gdzie klapnąć z całym majdanem. I jak młodszy zasnął, to jak go wynieść. I żeby im się sikać nie zachciało. Takie tam bzdurki codzienne. Ale czasem bardzo tęsknię za nimi w wersji mini:)
Oprócz wnętrza bazyliki odkryłam jeszcze jeden ciekawy wątek, który koniecznie chcę poznać bliżej. Wiąże się z innymi miejscami w mieście, dlatego pozostawiam go w całości na później. Lista puchnie, jest jak hydra - wykreślam jeden punkt i wpisuję od razu trzy nowe.
Tym sposobem kończymy spotkanie z ulicą Kopernika. Przejdziemy dziś jeszcze tylko "kilka" kroków.
Najpierw przez ulice Zyblikiewicza i Librowszczyzny, które zatrzymały mnie na dłużej - o tym też może kiedyś więcej napiszę.
I na ulicę Dietla, nad dachami której kołysał się balon zaparkowany nad Wisłą, przy byłym hotelu Forum.
Stamtąd dotarłam na Kazimierz, a potem na Nowy Cmentarz Żydowski, o którym pisałam w poniedziałek.
Na koniec skrzyżowanie Dietla i Stradomskiej i ponad stuletnia, modernistyczna kamienica Ohrensteina na rogu. Również mijana setki razy z myślą: piękna! Doczekała się swojej chwili 🙂
Pokoik bym chciała mieć na samej górze, z okrągłym okienkiem.
Moi synowie będąc dziećmi oglądali namiętnie serial "Jak to jest zrobione". Chciałabym obejrzeć odcinek, w którym pokażą, w jaki sposób ktoś wykonał to małe graffiti na kopule kamienicy.
Przyjemnego weekendu wszystkim 🌞
Heh, na początku postu myślałem, że piszesz o Łodzi, bo w Łodzi też jest bardzo duży szpital przy ulicy Kopernika.
😁😅
The rewards earned on this comment will go directly to the person sharing the post on Twitter as long as they are registered with @poshtoken. Sign up at https://hiveposh.com.