Sick Wiktorek and a walk for health / My Actifit Report Card: Jan 28/2025

in Actifit8 days ago

Parenting is a full-time job, but when a child is sick, it's no longer an ordinary day – it's a transition into emergency mode. Every parent knows this state: the child is whining, does not feel well, but at the same time does not want to rest. And this is the biggest paradox – an adult patient would prefer to hide in bed, but a sick five-year-old? Well, he has other plans.

Today the main hero of the day was my youngest son – Wiktorek. He woke up with a runny nose and a slight fever, and that meant one thing: we spend the whole day together, and I was going into nurse dad mode.

The day started in a classic way – sleepy Wiktorek cuddled up to me and moaned something like "Taaatooo, noee goodee", which in the language of a five-year-old meant that he felt like an unhappy ball of sadness and had to be saved.

The first action: tea with honey and lemon. When I give it to Wiktorek in his favorite mug (because it is known that only the only one is "good"), I feel like the best doctor in the world.

"Dad, but not too hot!" – he warns me before he even tries it.

"Of course, son. Perfectly warm, just the way you like it.

The first three sips went smoothly. Following... not necessarily. The tea quickly ceased to be interesting, and Wiktorek, suddenly regaining some strength, announced:

– Can I tell fairy tales?

Well, fairy tales are a good idea – it gives me a chance for a moment of silence, during which I can at least take care of the kitchen. But after years of experience, I know that this fairy-tale silence will not last long.

9:30 a.m. – "I'm bored".

9:45 a.m. – "Dad, how much can you lie down? I'm healthy now!"

10:00 a.m. – "Can we do something?"

Can a five-year-old lie in bed and rest? Of course not. In his head, it looks like this: "If I don't feel like sleeping anymore, it means I'm healthy!"

I knew that if we stayed at home, I would go crazy with "Dad, I'm bored". The weather was pretty decent – no frost, crisp air – so I decided to go for a short walk. Not to go crazy, but to air our heads and move a little.

But if someone thinks that you can just go for a walk with a five-year-old, then... probably no children.

We did not manage to get out well on the pavement, and the first stop was already there.

– Dad, look! A heart-shaped stone!

And that's it. The stone had to be carefully examined from all sides, turned, checked against the light and, of course, put in a pocket.

Another 10 meters, and here...

– Dad, look! SNAIL!

It is necessary to lean over it, observe whether it moves or not. And although January is not the season for snails, Wiktorek decided that it was a "very important snail" and that it needed to be saved from the cold.

We move on, when suddenly...

"Hey, did you see that bird?" Is it a or a sparrow?

A or a sparrow – this is a question of life and death, so you can't go on like that. We have to stop and try to get as close as possible. Of course, the bird flew away, but that doesn't mean the mission is over – now you still have to find it with your eyes on the tree.

Just when I thought that maybe we could go faster now, Wiktorek shouted:

– Dad, look! THIS STICK IS THE BEST IN THE WORLD!

Because it is known that sticks are life. Especially the "best in the world" ones that need to be taken home.

And so, instead of a short walk, we had a full-fledged research adventure.

Have we gone far? No. Did the distance matter? Neither.

The most important thing was that Wiktorek caught some fresh air, got some oxygen and was not bored to death at home. And me? Although I couldn't count on a fast pace and a solid dose of steps, I felt that I needed such a walk.

The air does its job – it ventilates the head, refreshes thoughts and gives you a moment to breathe.

After returning home, Wiktorek seemed more calm. Maybe sick, but still run at his own pace, in his own style.

After the walk, it was time for a bath, pajamas and a fairy tale. Wiktorek cuddled up to me and listened to the story with bated breath.

"Dad, are we going for a walk tomorrow too?" He asked, when he could barely keep his eyes open.

"We'll see how you feel.

He fell asleep faster than usual – the walk did its job.

And me? Finally, I sat down with a cup of tea and thought it was a good day. Maybe I didn't have much time for myself in it, maybe I didn't do anything "productive", but I was there for my son, and that's the most important thing.

And what do your days with sick children look like?

Do your children also have "miraculous healings" after two hours of watching cartoons? Do you have your own ways of surviving these days? 😅

POLSKI:

Chory Wiktorek i spacer dla zdrowia

Rodzicielstwo to praca na pełen etat, ale gdy dziecko choruje, to już nie jest zwykły dzień – to przejście w tryb awaryjny. Każdy rodzic zna ten stan: dziecko marudzi, nie czuje się dobrze, ale jednocześnie nie chce odpoczywać. I to jest największy paradoks – dorosły chory najchętniej zaszyłby się w łóżku, ale chory pięciolatek? No cóż, on ma inne plany.

Dziś głównym bohaterem dnia był mój najmłodszy syn – Wiktorek. Obudził się z katarem i lekką gorączką, a to oznaczało jedno: cały dzień spędzamy razem, a ja wchodzę w tryb taty pielęgniarza.

Dzień zaczął się klasycznie – zaspany Wiktorek wtulił się we mnie i wyjęczał coś w stylu „Taaatooo, nieee dobreee”, co w języku pięciolatka oznaczało, że czuje się jak nieszczęśliwy kłębuszek smutku i trzeba go uratować.

Pierwsza akcja: herbata z miodem i cytryną. Kiedy podaję ją Wiktorkowi w jego ulubionym kubku (bo wiadomo, że tylko ten jeden jedyny jest „dobry”), czuję się jak najlepszy lekarz na świecie.

– Tato, ale nie za gorąca! – uprzedza mnie, zanim jeszcze spróbuje.

– Oczywiście, synu. Idealnie ciepła, tak jak lubisz.

Pierwsze trzy łyki poszły gładko. Kolejne… już niekoniecznie. Herbata szybko przestała być interesująca, a Wiktorek, nagle odzyskując trochę sił, oznajmił:

– Mogę bajki?

No cóż, bajki to dobry pomysł – daje to szansę na chwilę ciszy, podczas której mogę chociaż ogarnąć kuchnię. Ale po latach doświadczenia wiem, że ta bajkowa cisza nie potrwa długo.

Godzina 9:30 – „Nudzę się”.

Godzina 9:45 – „Tato, ile można leżeć? Ja już jestem zdrowy!”

Godzina 10:00 – „Możemy coś porobić?”

Czy pięciolatek potrafi leżeć w łóżku i odpoczywać? Oczywiście, że nie. W jego głowie to wygląda tak: „Skoro już nie mam ochoty spać, to znaczy, że jestem zdrowy!”

Wiedziałem, że jeśli zostaniemy w domu, to oszaleję od „Tatooo, ja się nudzięęę”. Pogoda była całkiem przyzwoita – brak mrozu, rześkie powietrze – więc postanowiłem, że idziemy na krótki spacer. Nie żeby szaleć, ale żeby przewietrzyć głowy i trochę się poruszać.

Ale jeśli ktoś myśli, że można po prostu iść na spacer z pięciolatkiem, to... prawdopodobnie nie ma dzieci.

Nie zdążyliśmy wyjść dobrze na chodnik, a już było pierwsze zatrzymanie.

– Tato, patrz! Kamień w kształcie serca!

No i koniec. Kamień musiał zostać dokładnie obejrzany z każdej strony, obrócony, sprawdzony pod światło i, oczywiście, schowany do kieszeni.

Kolejne 10 metrów, a tu…

– Tato, zobacz! ŚLIMAK!

Koniecznie trzeba się nad nim pochylić, obserwować, czy się rusza, czy nie. I chociaż styczeń to nie sezon na ślimaki, to Wiktorek uznał, że jest to „bardzo ważny ślimak” i trzeba go uratować przed zimnem.

Idziemy dalej, kiedy nagle…

– Ej, widziałeś tego ptaka? To sikorka czy wróbel?

Sikorka czy wróbel – to pytanie życia i śmierci, więc nie można od tak iść dalej. Musimy się zatrzymać i spróbować podejść jak najbliżej. Oczywiście ptak odleciał, ale to wcale nie oznacza, że misja się zakończyła – teraz trzeba jeszcze odnaleźć go wzrokiem na drzewie.

Gdy już myślałem, że może teraz pójdzie nam szybciej, Wiktorek krzyknął:

– Tato, patrz! TEN PATYK JEST NAJLEPSZY NA ŚWIECIE!

Bo wiadomo, że patyki to życie. Zwłaszcza te „najlepsze na świecie”, które muszą zostać zabrane do domu.

I tak zamiast krótkiego spaceru mieliśmy pełnoprawną przygodę badawczą.

Czy przeszliśmy daleko? Nie. Czy liczył się dystans? Też nie.

Najważniejsze było to, że Wiktorek złapał świeże powietrze, dotlenił się i nie zanudził się na śmierć w domu. A ja? Mimo że nie mogłem liczyć na szybkie tempo i solidną dawkę kroków, to czułem, że taki spacer był mi potrzebny.

Powietrze robi swoje – przewietrza głowę, odświeża myśli i daje chwilę oddechu.

Po powrocie do domu Wiktorek wydawał się bardziej spokojny. Może i chory, ale jednak wybiegany w swoim własnym tempie, w swoim własnym stylu.

Po spacerze przyszła pora na kąpiel, piżamkę i bajkę. Wiktorek wtulił się we mnie i słuchał historii z zapartym tchem.

– Tato, jutro też pójdziemy na spacer? – zapytał, gdy już ledwo trzymał oczy otwarte.

– Zobaczymy, jak się będziesz czuł.

Zasnął szybciej niż zwykle – spacer zrobił swoje.

A ja? W końcu usiadłem z kubkiem herbaty i pomyślałem, że to był dobry dzień. Może nie miałem w nim za dużo czasu dla siebie, może nie zrobiłem nic „produktywnego”, ale byłem dla mojego syna, a to jest najważniejsze.

A jak u Was wyglądają dni z chorymi dziećmi?

Czy Wasze pociechy też mają „cudowne ozdrowienia” po dwóch godzinach oglądania bajek? Macie swoje sposoby na przetrwanie tych dni? 😅


This report was published via Actifit app (Android | iOS). Check out the original version here on actifit.io


28/01/2025
19797
Daily Activity, Photowalking, Walking

Sort:  

Manually curated by ewkaw from the @qurator Team. Keep up the good work!

thank you😀

Loading...