Flinstonowie to jedna z gier na konsolę Pegasus, która została mi w pamięci, a została ona wydana w 1991 roku. Więc albo mam dobrą pamięć albo gra była taka dobra.
Po pierwsze The Flinstones: The Rescue of Dino and Happy posiadało zarys fabularny, którego sam początek można streścić na tym obrazku.
Podczas niedzielnego grilla ni stad ni zowąd zjawia się zły kosmita na swoim statku i porywa domowe zwierzątka naszych uroczych bohaterów z zamiarem umieszczenia ich w kosmicznym Zoo. Na obiedzie u Flinstonów jest też dobry kosmita, którego statek zostaje zniszczony przez tego złego i Fred musi w kolejnych etapach pozbierać jego części, które trafiły na wszystkie rejony świata.
Platformówek oczywiście na 8-bitowe Nintendo było mnóstwo, ale Flinstonowie wyróżniali się nieco bogatszym schematem rozgrywki, ponieważ Fred mógł przytrzymując klawisz zastosować nieco mocniejszy cios pałką i ponadto mógł zebrać jakiś super przedmiot w postaci toporków czy jajecznej bomby. Normalnie mówiąc o grze z 2000 roku to bym się o czymś takim nawet nie zająknął, ale w przypadku Pegasusa to bardzo istotna rzecz.
Przejdźmy jednak do gwoździa ekranu, który został zaczerpnięty z Prince of Persia. Proszę bardzo popatrzcie sami. Kiedyś ten widok napawał szokiem i dumą posiadaczy pegasusa. Genialna mechanika trzymania się krawędzi, która była tylko w Prince of Persia i w 8-bitowych Flinstonach! I proszę poprawcie mnie jeśli się mylę, nie przypominam sobie by w 1991 roku jakaś platformówka dysponowała taką mechaniką.
Każda plansza była kończona walką z bossem i tak pierwszy z nich wymagał zastosowania specjalnej broni, którą w tym przypadku są wspomniane wcześniej toporki.
W grze mieliśmy też coś na wzór mapki z Super Mario World. Jak możemy wyczytać z niej Fred musiał przemierzyć m.in. Krainę lodu, zamek, czy też leśne rejony prehistorii. Taka mapka w grach na Nintendo często sugerowała, że gra należy do klasy gier wysokobudżetowych.
Nie mogło zabraknąć też etapów bonusowych i tutaj autorzy posłużyli się wyobraźnią, gdyż mieliśmy okazję zagrać w prehistorycznego "Kosza", zasady oczywiście były nieco bardziej dostosowane do ówczesnych brutalnych warunków życia i zabranie piłki polegało na uprzednim uderzeniu delikwenta przy pomocy masywnego części ciała Freda Flinstona.
Podczas naszych podróży mogliśmy napotkać naszych przyjaciół i żonę Freda, czyli Wilmę. Każdy etap był inny, ale nie było tutaj niczego z czym weteran platformówek nie spotkał by się wcześniej. Mamy więc pnącą się do góry lawę przed którą ledwo zdążymy ucieć. Etap podwodny, w którym wysokość skoku Freda zostanie zwiększona trzy razy. Poziom z poruszającym się ekranem i łódeczką na którą musimy wskakiwać w odpowiednim momencie. Wszystko to więc co trafiło do klasyki gatunku i pojawia się w nowych grach jak choćby w ostatniej odsłonie Raymana.
Domyślamy się też, że po skompletowaniu elementów statku Fred musi udać się w kosmos. Jednak miłą niespodzianką będzie napotkanie tam Georga Jetsona, czyli innego bohatera z serii filmów animowanych od Hanna-Barbera.
Flinstonów oczywiście polecam osobom po trzydziestce, gdyż dawka nostalgii pozwoli im się lepiej bawić. A gra oczywiście nadal jest strawna, miodna i przyjemna w swoim odbiorze.
Pamiętam tę grę. Jak na tamte czasy faktycznie wydawała się być bardzo rozwinięta. :)