Czytaj z Marcinem XXII - „Poemat pedagogiczny”, Antoni Makarenko

in #pl-blog4 years ago (edited)

01.jpg

Początki państwowości radzieckiej były... dalekie od ideału, w dowolnym rozumieniu tego słowa. Olbrzymi kraj, wyniszczony wojnami – światową i domową, przeszedł ogromne zmiany i dopiero powoli dźwigał się z kolan. Problemów była cała masa. Jednym z nich – wielkie ilości biezprizornych, bezdomnych dzieci, żyjących i wychowujących się na ulicach niekoniecznie przestrzegając prawa. Trzeba było z nimi (z innymi młodocianymi przestępcami zresztą też) coś zrobić, jakoś wychować na człowieka (radzieckiego człowieka, oczywiście). I o tym właśnie jest ta książka.

Anton Makarenko, narrator i jeden z głównych bohaterów książki, jest postacią historyczną, jednym z najbardziej wpływowych pedagogów XX wieku. Nie, żeby wszyscy zgadzali się z jego poglądami i założeniami, ale wpływowych. I te poglądy czytelnik ma okazję poznać, nie w formie nudnych wykładów teoretycznych, lecz opasłej powieści z dużym udziałem treści autobiograficznych.

Wszystko zaczyna się jesienią 1920 r., na ukraińskiej wsi pod Połtawą, gdzie młody Makarenko ma stworzyć, prawie że z niczego, kolonię dla młodzieży przestępczej. Wszystko, czym dysponuje, to rozszabrowane podczas wojny zabudowania dawnej kolonii carskiej, kredens, siewnik, osiem mocno zużytych warsztatów stolarskich, dzwon i trzydziestoletni koń, plus kierownik gospodarczy. W trzy miesiące we dwójkę ogarniają – trochę – zabudowania i powiększenie kadry o jeszcze dwie wychowawczynie. A potem, na początku grudnia, przybywają pierwsi wychowankowie przyszłej kolonii im. Maksyma Gorkiego.

Nie było ich wielu – wszystkiego sześciu. Mimo to skłonienie ich do współpracy okazało się zadaniem trudnym, wielomiesięcznym. Co gorsza, przełamanie oporu nastąpiło mało pedagogicznie: nie poprzez inspirację dobrymi przykładami, wartymi naśladownictwa, lecz na skutek zastosowania rękoczynów i siłowej pacyfikacji najoporniejszego wychowanka. Potem jednak wszystko ruszyło powoli ku lepszemu. Starzy koloniści powoli porzucili chuligańskie zwyczaje i pomagali w wychowywaniu nowych, którzy jeszcze takie nawyki mieli. Kolonia stopniowo się bogaciła dzięki pracy kolektywu, rozrastała się liczebnie i terytorialnie. Młodzi gospodarze obsiewali pola, dorobili się własnego stada świń, pracowali w warsztatach. Dawni młodzi przestępcy zdobywali nowe umiejętności, kształcili się, zakładali rodziny, najlepsi szli na uniwersytety robotnicze, wstępowali do Komsomołu. Pod koniec książki, zdaje się, już w 1923 roku, kolonia im. Gorkiego liczyła około 400 osób, do tego wypączkowała z siebie jeszcze nową komunę im. Dzierżyńskiego. Zwieńczeniem jej istnienia był wielki zaszczyt w postaci osobistej wizyty patrona kolonii. Można powiedzieć – sielanka.

Czy jednak rzeczywiście? Czy metody wychowawcze Makarenki zawsze i nieomylnie wiodły do sukcesu? Oczywiście, nie. W tej wspaniałej panoramie musiały znaleźć się i ciemniejsze punkty – od wychowania przemocą na samym początku, przez kilku wychowanków niereformowalnych, ostatecznie z kolonii wygnanych, po śmierć samobójczą innego z nich pod wpływem nieszczęśliwej miłości. Problemem były też władze i przełożeni z wszelkiego rodzaju wydziałów oświatowych i pedagogicznych, potępiający metody Makarenki jako zbyt wojskowe, za mało radzieckie. Wszystko to sprawiało kolonistom niemało kłopotów. A jednak – nie da się zaprzeczyć, że wspólnymi siłami dokonali wielkich czynów.

Niewątpliwie zasadnym jest pytanie o uniwersalizm takiej metody wychowawczej. Co – na łamach książki – okazało się skuteczne i twórcze w nędzy radzieckoukraińskiej wsi, wśród łachmanów, błota, głodu i wszy, wśród niemających nic do stracenia młodocianych przestępców w latach 20, prawie na pewno poniosłoby klęskę stosowane wobec młodzieży XXI wieku z dobrych domów, pełnej indywidualistów. Wydaje się jednak, że błędem byłoby także zupełne lekceważenie działań zespołowych i wagi kolektywu przy kształtowaniu charakteru człowieka. Nie żeby od razu pchać ludzi przymusowo na parę lat do wojska, co to, to nie, ale już takie miesięczne wakacyjne kolonie np. po zakończeniu podstawówki wcale nie musiałyby być takie złe i mogłyby dzieciakom trochę pożytku przynieść...

Czy warto tę cegłę czytać ponad 70 lat po wydaniu? Na pewno nie jest to w całości lektura lekka, łatwa i przyjemna. Czyta się łaciato – niektóre fragmenty szybko i z przyjemnością, niektóre z mozołem i niechętnie. Na plus można zaliczyć optymizm tej książki, jej przesłanie – że ciężka, ale sensowna praca daje efekty, a z (prawie) każdego da się wyciągnąć na wierzch jego najlepsze cechy, jeśli tylko znajdzie się właściwe podejście. Na minus – dość umiejętnie wplecioną, ale jednak agitację ideologiczną, którą trzeba sobie odfiltrować, by móc podejść do treści odpowiednio krytycznie. Czasu poświęconego na lekturę, mimo wszystko, nie żałuję – dała materiał do rozmyślań i rozważań, a to zawsze lepsze, niż tekst, który wejdzie łatwo, wyjdzie równie łatwo i żadnego śladu po sobie nie pozostawi.

02.jpg