Witam, witam i o zdrowie pytam! Tak jak zapowiadałam w ostatnich postach, dziś zabiorę Was na samo południe Laosu, przy granicy z Kambodżą, do krainy zwanej Cztery Tysiące Wysp (Si Phan Don). Czy rzeczywiście jest ich aż cztery tysiące? Osobiście nie liczyłam, ale śmiem twierdzić, że jest to jak najbardziej prawdopodobne. Zatem opuszczamy Champasak oraz Vat Phou iiiiiiii... jazda!
jakdojade.laos.pl
Patrząc na mapę, podróż z Champasak na Cztery Tysiące Wysp nie powinna być jakaś skomplikowana. No właśnie nie powinna, a jednak 😉 O co chodzi? Ano o to, że jak dla nas logicznym było, że wystarczy jechać na południe od Champasak i stamtąd złapać jakąś łódkę na wyspy i bang! Jesteśmy na miejscu. Ale nie, nie... Nie w Laosie :P Otóż aby dostać się z Champasak na wyspy trzeba najpierw przekroczyć Mekong z okolic tego miasteczka i dopiero wtedy cisnąć na południe.
Aby coś takiego zorganizować trzeba zagadać albo z ludźmi gdzie nocujecie, albo z jakimś lokalsem. My znaleźliśmy ziomka w restauracji, który dał nam całkiem znośną cenę - 60k LAK (ok. 27 ziko). W cenie był transport na drugą stronę rzeki i bus do Nakasang. Z Nakasang trzeba było kupić już na własną rękę kolejną łódkę na jedną z wysp: Don Khon lub Don Det, gdzie można znaleźć nocleg. Ceny wynoszą odpowiednio 20k LAK i 15k LAK za osobę od 7.30 do 17.30 oraz 25k LAK i 20k LAK od 17.30 do 20.00.
Porównując to z cenami za transport z Pakse bezpośrednio na np. Don Det, to przepłaciliśmy. Ta opcja kosztuje ok. 55k - 60k LAK wliczając w to bilet na łódkę (czyli tyle ile my zapłaciliśmy z Champasak do Nakasang, choć byliśmy zdecydowanie bliżej i dodatkowo bez biletu na łódkę). Cała podróż zajęła nam praktycznie pół dnia, ale oczywiście warto było :D
Cztery Tysiące Wysp - co, gdzie i jak
Wyspy, na których toczy się jakiekolwiek życie, tudzież wyspy, które są najbardziej popularne to: Don Khon i Don Det. My wybraliśmy tą drugą, podobno troszkę bardziej turystyczną, ale też najbliżej położoną od stałego lądu :P Co więcej, jest ona bardziej popularna wśród backpackersów, a tym samym jest po prostu tańsza 😉
Cztery Tysiące Wysp jest dość osobliwym miejscem biorąc pod uwagę opinie, które usłyszałam gdzieś po drodze. Mianowicie jeśli chcesz tam przyjechać na 3 dni, to i tak zostajesz tydzień. Magia? Nie do końca :P Po prostu jest Ci tam tak dobrze, że nie masz ochoty się nigdzie ruszać. Potwierdzam, nie chciało mi się opuszczać tego miejsca. Zresztą popatrzcie sami:
Tym bardziej, jeśli macie przed swoim pokojem takie oto hamaczki:
Życie w tym rejonie upływa bardzo przyjemnie i relaksująco. No, może poza jednym incydentem, ale o tym za chwilę.
Jak się poruszać po wyspach? Oczywiście możesz wynająć skuter, ale... nie ma to większego sensu. Don Det nie jest super dużą wyspą. Don Khon jest już większa, ale też bym odpuściła skuterek. Osobiście polecam poruszać trochę zacne cztery litery i wziąć chociażby rower. Koszt na cały dzień (od 6 rano do 22) to zaledwie 10k LAK (ok. 4,50 PLN). Z łatwością możecie się dostać na drugą wyspę na własną rękę, bo obie są połączone mostem.
Co można po drodze zobaczyć? Przede wszystkim polecam wybrać się na plażę na południu wyspy (Don Khon). Kiedy my tam byliśmy, to spotkaliśmy dosłownie kilku innych turystów. Przy plaży macie również dwie restauracje, gdzie spokojnie napełnicie brzuchy albo nawet i dostaniecie zimne piwko. Dodatkowo lokalni panowie będą Was gorąco zachęcać na okoliczne wycieczki albo rejsy po Mekongu. Jednak najpierw zorientujcie się co i jak niedaleko portu, a dopiero potem ewentualnie bierzcie pod uwagę ichniejsze propozycje, bo te są niezbyt opłacalne.
Poza plażą, całkiem fajnymi widokami z mostu łączącego obie wyspy, polecam również obadać wodospady po drodze na plażę, których umiejscowienie podpowie Wam maps.me. Co prawda nie są jakieś super urzekające, ale raczej nikogo tam nie spotkacie, więc jest to fajna opcja na chwilę relaksu/kontemplacji.
Jest jeszcze jedna opcja po drodze na plażę -wodospady Li Phi - ale tutaj trochę Was szarpnie wejściówka - 35k LAK (zawrotne 16 ziko). Co prawda jest tam też swojego rodzaju park z wyciągami linowymi (dodatkowo płatne 40 USD), ale decyzję wejścia pozostawiam już Wam. My olaliśmy tą miejscówkę.
Kajaki, delfiny i wodospad Khone Phapheng
Oczywiście Cztery Tysiące Wysp to nie tylko plaża czy most. Rejon ten ma o wiele więcej do zaoferowania. Patrząc na kalendarz wiedziałam, że nie mogę sobie pozwolić na tydzień błogiego lenistwa w hamaku nad Mekongiem. Z tego tytułu, aby nie przeoczyć niczego ważnego, postanowiliśmy wykupić całodniową wyprawę po okolicy... kajakami. Taka przyjemność to koszt 180k LAK (czyli ok. 80 PLN). W cenie macie zapewnione śniadanie, lunch, wodę oraz wejście na mały i duży wodospad. Całkiem dobry deal trzeba przyznać. W bonusie, jeśli się uda, to zobaczycie również delfiny. Tak, delfiny. Tak, w rzece. Tak, w Mekongu :D Są to tzw. delfiny Irrawaddy lub delfiny krótkogłowe, będące pod ochroną. A skąd delfiny w rzece? Te istoty zawsze kojarzyły mi się z otwartymi wodami oceanicznymi, a nie z rzekami. Tym bardziej nie z Mekongiem. Rzeczywiście są one delfinami oceanicznymi, ale przystosowały się do życia w rzekach.
Wycieczka rozpoczyna się z samego rana, gdzie po śniadaniu przy głównym porcie wyruszacie kajakami. Jest to super opcja dla ludzi lubiących połączyć odrobinę ruchu i podziwianie pięknych widoków 😉 Dodajcie do tego momentami całkiem rwącą rzekę i odrobinę adrenaliny - genialne połączenie. No dobra, może z tą adrenaliną to lekka przesada, niemniej, my się parę razy zakręciliśmy między krzakami i o mało nie wylądowaliśmy w wodzie :D Nie bójcie się też tego, że cały dzień będziecie w kajaku - część wycieczki odbędziecie w łodzi. Są ku temu dwa powody. Po pierwsze, odległości są całkiem znaczne, a po drugie Mekong jest dość potężną rzeką. Stąd trochę ze względów bezpieczeństwa, a trochę ze względu na czas, wycieczka jest całkiem rozsądnie zorganizowana.
Pierwszym przystankiem był mały wodospad, który... rzeczywiście był całkiem mały :P Następnie wsiedliśmy do łódki, która zabrała nas w miejsce na pograniczu Laosu i Kambodży (choć mój laotański operator komórkowy twierdził również, że jestem w Tajlandii 😉). I właśnie w tym miejscu można spotkać delfiny. Mieliśmy niezłe szczęście i widzieliśmy dwa lub trzy delfiny. Zdjęć jednak nie było sensu robić, bo i tak nic by się nie zobaczyło. Dlatego polecam wygooglować je 😉 W tym miejscu również mieliśmy smaczny lunch.
No i na samym końcu hit (jak dla mnie oczywiście), czyli wodospad Khone Phapheng. Według wszelkich dostępnych informacji jest to największy wodospad w Azji Południowo - Wschodniej. No, na żywo rzeczywiście bije potęgą po oczach. Popatrzcie i posłuchajcie sami (choć jak zawsze polecam przekonać się na własne oczy o czym mówię, bo niestety filmy/zdjęcia do końca nie są w stanie oddać piękna tego miejsca):
Jak udało mi się podejrzeć, gdybyście chcieli tam się dostać na własną rękę, to trzeba zapłacić 55k LAK za wejściówkę na wodospad (ok. 25 PLN). Dodatkowo, w ramach wycieczki macie opłacony haracz za wjazd pojazdem na teren w okolicach wodospadu - tutaj również kasują kilka dobrych tysiączków.
Patrząc na koszta, gdzie prawie 1/3 ceny wycieczki stanowi wejściówka na Khone Phapheng, myślę, że cena 180k LAK nie jest zbytnio wygórowana. Do tego nie musicie się o nic martwić, tylko usiąść wygodnie w kajaku, odprężyć i zrelaksować się. Ach... w myślach znowu przeniosłam się w to miejsce =]
Biby w laotańskim stylu
No i jeszcze incydent. A w zasadzie impreza. Otóż właściciel naszej miejscówki zapowiedział pierwszego wieczoru, że jego żona ma urodziny. Dzień później zapowiedział imprezę z okazji urodzin swojego synka. O ile ta pierwsza biba była o dziwo krótka i spokojna, o tyle z dzieciaka urodzinami poszalał na całej linii. I nie mówię tutaj o liczbie gości (chyba pół wyspy przybyło do guesthouse'a). Generalnie Laotańczycy (chyba jak większość mieszkańców Azji Płd. - Wsch.), ubóstwiają karaoke. Nie miałabym absolutnie nic przeciwko karaoke, gdyby jeszcze umieli śpiewać :P A tutaj po torcie dla jubilata, gospodarz imprezy odpalił sprzęt grający i wraz z nawalonymi ziomkami śpiewali wniebogłosy. Albo nie, nie śpiewali, darli się do mikrofonu. To też jeszcze byłabym w stanie znieść gdyby:
a. ściany były zbudowane z czegoś bardziej dźwiękoszczelnego niż drewno,
b. śpiewy trwały do jakiejś w miarę przyzwoitej godziny.
Ale nie, bo po co. Koło północy prawie szlag mnie trafił i poszłam uprzejmie (bardzo uprzejmie) zwrócić uwagę, że ma klientów/gości i niektórzy chcieliby się wyspać przed podróżą (np. ja :P). Usłyszałam OK, OK, że zaraz skończą. Więc wróciłam do łóżka. I... nie, nie było OK i nie, nie skończyli zaraz tylko za jakieś dwie kolejne godziny... W momencie kiedy nastała niczym niezakłócona cisza, naprawdę człowiek docenia takie małe, niby nieistotne rzeczy =)
Kraina Czterech Tysięcy Wysp na samiusieńkim południu Laosu rzeczywiście ma swój klimat. Wśród ludzi tam podróżujących utarło się określenie "utopia dla backpackersów". Myślę, że nie tylko dla backpackersów :) Z chęcią spędziłabym tam kilka dodatkowych dni. Jednakże wizja potencjalnej Wigilii prawie że na końcu świata oraz zbliżający się termin powrotu do kraju, zmusiły mnie do opuszczenia tego miejsca. Gdzie dalej? Już bardziej na południe Laosu nie da się dostać, zatem nie pozostało mi nic innego jak obrać kierunek: północ! To dopiero była podróż! Nie będę zdradzać jeszcze szczegółów, o tym przeczytacie w kolejnym poście 😉
Tymczasem... superanckiej niedzieli Wam życzę!
Czołem!
Karola
P.S. Info praktyczne:
- zaopatrzcie się w pieniążki przed opuszczeniem lądu - na wyspach nie znajdziecie bankomatów. Jeden bankomat, ale z ograniczonymi wypłatami jest koło dworca autobusowego w Nakasang. Zatem w razie potrzeby, to możecie przypłynąć łódką i podreperować zawartość portfela.
- jeśli interesują Was różnego rodzaju używki (nie mówię tutaj o alkoholu i papierosach), to miejscowi będą Wam proponować tzw. happy juice. Jest to nic innego jak koktajl z grzybami halucynogennymi. Mnie osobiście nie jarają takie rozrywki, ale gdybyście byli zainteresowani, to jeden taki drink kosztuje 70k LAK (ok. 31 PLN).
- poniżej zamieszczam jeszcze cennik z innymi wycieczkami i transportem jaki jest organizowany z Don Det:
Wodospady <3 świetne zdjęcia!
Twój post został podbity głosem @sp-group-up. Kurator @julietlucy.
Ja też uwielbiam wodospady 😍😍😍 Dziękuję za głos 😊
Cudownie :)
!tipuvote 0.5
Dziękuję bardzo!😘
This post is supported by $0.32 @tipU upvote funded by @grecki-bazar-ewy :)
@tipU voting service: instant upvotes | For investors.
Gratulacje! Twojej wysokiej jakości treść podróżnicza została wybrana przez @saunter, kuratora #pl-travelfeed, do otrzymania 100% upvote, resteem oraz podbicia całym trailem @travelfeed! Twój post jest naprawdę się wyjątkowy! Artykuł ma szansę na wyróżnienie w cotygodniowym podsumowaniu publikowanym na koncie @pl-travelfeed. Dziękujemy za to, że jesteś częścią społeczności TravelFeed!
Dowiedz się więcej o TravelFeed klikając na baner powyżej i dołącz do naszej społeczności na Discord.
Dziękuję bardzo za wyróżnienie! 😊