Mówili na nią Babie Lato.
Tego dnia snuła się po parku,
wiedziona przez nić intuicji
bacznie przyglądała się tym tkanych przez pająka
aż dotarła pod drzewo kasztanowca.
Opadłe z niego kasztany
już tej jesieni znalazły swoich właścicieli.
Tylko jeden błąkał się jeszcze wśród włosów ziemi
ozdobionych barwnymi wstążkami liści
i zielono-brązowymi pozostałościami po wyklutych braciach.
Wychylał on rudawą głowę ku przechodniom
i promieniom słońca
z nadzieją że spotka go jeszcze lato.
Zauważyła go i schyliła się po niego,
był gładki i lśniący
lecz mocno wyziębnięty.
Mimo że tulił się w jej dłonie szukając ciepła,
długo nie mógł się rozgrzać.
Dała mu dach nad głową, opiekę i imię.
Lodowy kasztan miał w sobie iskrę i smak wiosny
również własną historię,
tak jak kilka owoców z innych drzew w domu.
Z każdym dniem okazywał jej wdzięczność
radośnie wibrując swą energią.
Potrafił też godzinami leżeć na piecu czy drzewie,
ze swymi prążkami i rudawym odcieniem
wyglądał wtedy jak miniaturka tygrysa,
gotowa na polowanie.
Kobieta nie lubiła pająków,
dlatego gdy Lodowy je widział wydawał wtedy taki zapach
który wzywał je do opuszczenia domu,
ale nic poza tym,
gdyż gdy by wtedy nie ich nitki
nie dotarła by po kłębku do niego.