Podczas gdy na świecie (na przykład Finlandia) prowadzone są zmiany, które mają uwzględnić zmianę sposobu konsumpcji wiedzy i informacji (prace w grupach, samoocenę i tematyczne, nie przedmiotowe podejście do programu), to w Polsce siedzimy mocno w systemie sprzed 20 lub więcej lat.
Wszyscy się strasznie zachwycają edukacją w Finlandii i może rzeczywiście dzieciaki tam znacznie rzadziej cierpią na stres szkolny, ale jakoś tak nie przekłada się to na wiodącą rolę Finlandii w świecie. Jedyną powszechnie znaną na świece fińską firmą była Nokia. I jeśli ktoś miał okazję współpracować z fińskimi młodymi inżynierami, którzy są totalnie nieogarnięci i niesamodzielni, to się bardzo zastanawia ile prawdy jest w tych wszystkich deklaracjach o ich systemie edukacji a ile pięknych słówek i ściemy.
A nawet gdyby ten system sprawdzał się idealnie to nie nadaje się do przeniesienia jeden do jednego na polski grunt. Nie przez najbliższe 30 lat. Wymagałby choćby odbudowania autorytetu zawodu nauczyciela co jest praktycznie nie do zrobienia przez pewnie ze 2 pokolenia. Bo słyszałem od znajomych nauczycieli opowieści o rodzicach, bezrobotnych alkoholikach, totalnych patolach, którzy rzucają nauczycielowi tekst z rodzaju "ale się musiał pan/pani stoczyć, że pracuje pan/pani jako nauczyciel". Nie mówiąc o zarobkach - jak można spodziewać się dobrej kadry nauczycielskiej jeśli na kasie w Lidlu zarabia się więcej. Nie mówiąc o biurokracji - jak można oczekiwać, że nauczyciel będzie przygotowywał dla każdego ucznia indywidualny plan nauczania jeśli kilka a nieraz kilkanaście godzin tygodniowo musi poświęcić na biurokrację (tak, poza godzinami pracy). Jak jest to trudne można zapytać się pierwszego z brzegu nauczyciela tzw. wspomagającego w klasie integracyjnej, który powinien tylko dostosowywać program nauczania dla garstki dzieci z trudnościami - większość robi to na totalny odpierdziel bo inaczej pracowaliby dłużej niż w korpo.
No i problem dla którego ja nie znam żadnego rozwiązania to rodzice. Ile musiałby minąć pokoleń by przestawić ich z trybu patoli (szkoła to gówno) i tzw. ambitnych (czyli wyścig szczurów) na tryb - róbmy to co jest dobre dla dziecka. O patolach to się nie trzeba rozpisywać, ale wytłumaczcie mi, gdzie jest sens w tym co robią rodzicie od samego początku podstawówki - dlaczego rodzic odwala za dziecko zadaną do domu pracę plastyczną. No niech mi to ktoś wytłumaczy, błagam, czego to ma tego dzieciaka nauczyć? Albo rodzic, który zahacza o dyrekcję i kuratorium bo dziecko dostało czwórkę - i zamiast przysiąść i przypilnować, żeby się lepiej następnym razem uczyło to za każdym razem rozpętuje nuklearną gównoburzę. Ech. Temat rzeka.