Spojrzałem ostatnio na wyniki wyborów w mojej rodzinnej miejscowości, znanej ze sztucznego jeziora, uzdrowiska, ogrodów i Łukasza Piszczka, czyli w Goczałkowicach-Zdroju.
To co zwróciło moją uwagę to podział mandatów do Rady Gminy. KWW Mieszkańców Goczałkowic-Zdroju uzyskało 1226 głosów, czyli 43,85% i przełożyło się to na 10 mandatów. Tymczasem KWW Goczałkowice-Wspólna przyszłość 920 głosów, 32,16% i tylko 2 mandaty. Z czego to wynika? Okazuje się, że z JOWów. Gmina jest podzielona na obszary i każdy obszar ma 1 mandat.
Swego czasu Kukiz przedstawiał JOWy jako lek na całe zło polskiej polityki. No cóż... W gminie, z której pochodzę, odkąd pamiętam była monarchia. Przez lata rządził ten sam wójt. Wójt jednak zachorował i zmarł. Zostawił po sobie polityczny testament: wójtem powinna zostać jego zastępczyni. Została. Odkąd pamiętam były we wsi starania, aby rozbić rządzący latami układ. W tym roku mogłoby się to udać, bo panujący miłościwie komitet uzyskał 42,85%. No ale ordynacja jest jaka jest i ostatecznie mimo poparcia mniejszości mieszkańców ma w Radzie 66,67% mandatów. JOWy w praktyce...
Ja byłem zawsze przeciwnikiem jowow i nie rozumiem czemu tak wiele osób się nimi zachwyca. Prowadzą do duopolu na poziomie państwa a regionalnie do monopolow.
Niestety.