WSTĘP [poza fabułą]
Dawno nie było nic związanego z tym tematem, dlatego dla osób, które nie czytały, zostawiam link do filmu oraz postu na Steemit, gdzie możecie odsłuchać/przeczytać Prolog.
Audiobook:
Postać pisana:
https://steemit.com/polish/@daisu/prolog-mojej-wlasnej-ksiazki
No a tutaj audiobook tego, co poniżej, z dodatkowym skrótem poprzedniej części, jakby komuś nie chciało się poświęcić tych prawie 7-dmiu minut na odsłuchanie treści. :D Wrzucony kilkanaście sekund przed tym postem. :) NOWOŚĆ!
No a teraz do tekstu...
ROZDZIAŁ I
Chikari cz. 1.
Lucyfer wraca do domu
Nie znając mojego nazwiska, chłopak nieświadomie przyznał się, że ma bliski kontakt z jednym z żołnierzy mojego ojca. Muszę pamiętać o tym tropie i wykorzystać go, gdy zabraknie mi lepszych pomysłów. Do celu zostało jeszcze dobrych kilka minut, więc mogłem rozpocząć kierowanie rozmowy na powiązania rodziny blondyna z poszukiwanym przeze mnie mężczyzną.
-Przypomnij mi, jak ci na imię?
-Daisuke.-uśmiechnął się
-Więc powiedz mi, Daisuke… wspominałeś o swoim ojcu… służył w wojsku. Opowiadał ci o tym?
-Tylko trochę. Głównym tematem jego opowieści były zajęcia po służbie: odpoczynek, zabawy dorosłych i takie tam.
-A wspominał coś o swoich przełożonych? Jaki miał do nich stosunek, jak oni go traktowali?
-Mówił tylko o kilku z nich. Najgorzej wspomina człowieka o nazwusku Takeru. Opowieści taty o nim wzbudziły moje podejrzenia, że wolna Japonia nigdy nie była jego celem. Słyszałem, że była tylko jedna osoba, której się bał. Główny generał, Fumei, potrafił dowodzić nawet takim tyranem jak Takeru. Musiał być w tym naprawdę dobry… aż żal, że zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach.
-Rozumiem. A czy… twój ojciec był z nim dziesięć lat temu?
-Na tej tajnej misji w Korei Północnej? Oczywiście, że tak. Jednak za każdym razem, gdy pytałem, co tam się działo, zmieniał temat… zaraz! Skąd ty o tym wiesz?!
-Mój ojciec też tam był… i nie wrócił do domu. Moim zadaniem jest dowiedzieć się, co go zatrzymało.
Wolałem nie mówić mu całej prawdy. Ten fragment powinien wystarczyć mu na jakiś czas. Przerwanie rozmowy mogłem usprawiedliwić dojechaniem do miejsca docelowego. Wyszedłem z przedziału, gdy z głośników dobiegł głos:
Linia metra nr 11. Stacja Chikari
Na peronie było pusto. Poza blondynem, który robił się coraz bardziej nerwowy, panowała tu idealna cisza. Chłopak przyglądał się mi, oczekując jakby pierwszego kroku z mojej strony. Ja jednak byłem zajęty czym innym - planowaniem. Było kilka miejsc, w których mogły znajdować się wskazówki. Po dłuższej chwili namysłu, doszedłem do konkluzji, że najlepiej będzie, jeśli zacznę od własnego domu, a raczej tego, co po nim pozostało.
Stawiając kolejne kroki, mijałem coraz więcej „pamiątek” po najeździe Koreańczyków z Północy na moją rodzinną wioskę. Dziury od nabojów karabinowych w ścianach i podłożu dodawały temu miejscu grozy. Obdarte plakaty i plany zwiedzania, przygotowane dla turystów, nie pomagały blondynowi w uspokojeniu się, a mnie napełniały stresem i zdenerwowaniem.
Po opuszczeniu peronu przez zdewastowane schody, prowadzące ku górze, ukazał nam się jeszcze gorszy obraz. Po budynkach mieszkalnych pozostały jedynie fundamenty – a też nie w każdym przypadku. W takiej scenerii można by nakręcić post apokaliptyczny horror; miałby duże szanse na osiągnięcie sukcesu. Miałem dużo szczęścia, że dojechaliśmy tu za dnia. Prawdopodobnie gdyby blondyn zobaczył to miejsce w nocy, dostałby zawału, albo coś jeszcze gorszego. A teraz? Mogłem wystosować swoją propozycję dalszego działania.
-Rozdzielmy się, Daisuke.
-M…mówisz poważnie? – jego głos aż zadrżał
-Jak najbardziej. Osobno szybciej coś znajdziemy. Chyba nie boisz się samotnego spaceru?
-N…nie!
-Świetnie. Więc sprawdź ten opuszczony szpital, a ja przejdę się uliczkami. Powodzenia, żołnierzu!
Nim zdążył zaprotestować, zostawiłem go z poleceniem, sam ruszając w najbliższą uliczkę. Teraz mogłem tylko liczyć, że nie umrze ze strachu. Muszę całkowicie skoncentrować się na swoim zadaniu. Idąc wąską ulicą pomiędzy szczątkami budynków mieszkalnych i użytkowych, czułem napełniający mnie niepokój. Nic się tu nie zmieniło, jakby ludzie nie przejęli się losem Chikari. Miejsce to zostało zapomniane do tego stopnia, że gdzieniegdzie leżały kawałki drewnianych drzwi, rozbite okna i części sprzętu domowego. Jedyne, co teraz wpływało na krajobraz tego miejsca to natura. Wiatr czasem przeniósł drobne części zniszczonych przedmiotów, deszcz spłukał drewniane kawałki.
Odgłosy towarzyszące zmianom kierunku powietrza dodawały temu miejscu jeszcze więcej grozy. Zwierzęta, które tu zamieszkały, dawały najróżniejsze koncerty, jakby wyczuwały intruza na swoim terenie. Cały czas miałem wrażenie, że coś… lub ktoś… mnie obserwuje. Wycie dzikich zwierząt nasilało się z każdą chwilą. Coraz głośniejsze i wyraźniejsze dźwięki. Nagle wysoki pisk… i cisza. W pierwszej chwili pomyślałem, że coś stało się blondynowi, lecz hałas na pewno nie miał źródła w okolicy szpitala. Trzeba sprawdzić, co stało sięw tej okolicy. Mam nadzieję, że naprowadzi mnie to na jakiś trop.
Biegiem ruszyłem w kierunku wskazanym mi przez nie tak odległy dźwięk o wysokiej częstotliwości. Zatrzymałem się na dłuższą chwilę przy jednym ze zniszczonych budynków. Niepewnym krokiem podszedłem do pozostałości domu z numerem 66. Przechodząc przez dziurę w ścianie, która powstała w skutek wyrwania drzwi z zawiasów, znalazłem się w pokoju gościnnym, w którym dziesięć lat temu widziałem mojego ojca po raz ostatni. Część ścian, która się zachowała, była brudna od sadzy… niezmiennie od około ośmiu lat. Została mi ostatnia rzecz, którą chciałem tu zrobić. Wszedłem wgłąb mieszkania, do niewielkiego pokoju. Moja sypialnia – kiedyś pełna zabawek, szczęścia i radości… Teraz… pomieszczenie zatrzymane w czasie, przypominające wszystkie wydarzenia sprzed ośmiu lat. Świadectwo całego cierpienia, które tamtego dnia było tu obecne. Pamiątka po bezlitosnym napadzie żołnierzy na bezbronnych cywili. Tamtego dnia zginęli wszyscy, którzy nie zdążyli – lub z jakiegoś powodu nie chcieli – opuścić Chikari.
Sam nie wiem, ile czasu spędziłem stojąc i przypominając sobie beztroskie dzieciństwo. Gdy wyszedłem ze zrujnowanego domu, zaczynało się ściemniać. Wróciłem do wcześniejszego zajęcia; biegiem ruszyłem w stronę, z której wcześniej dobiegł mnie nieprzyjemny dźwięk. Mijając kolejne opuszczone ruiny, zacząłem zastanawiać się, ile osób zginęło podczas tego ataku. Ilu z tych ludzi miało dzieci… ilu zasłużyło na taką karę… i czym? Wspomnienia z tych miejsc powodowały, że rosła moja nienawiść do sprawcy tego wszystkiego… nieważne, kim by on nie był.
Klimat jak z post apokaliptycznego horroru oraz powtarzający się co jakiś czas pisk. Sceneria, która napełnia niepokojem w bardzo krótkim czasie. Jest wiele miejsc, w których wolałbym teraz być, lecz chęć poznania odpowiedzi na nurtujące mnie pytania jest dużo silniejsza od tych negatywnych uczuć. Źródło tajemniczych krzyków było coraz bliżej. Gdy znalazłem się w jego pobliżu, ujrzałem kobietę. Siedziała przy marmurowej płycie przy jednym z dawnych domów. Nie wiedziałem, czy powinienem mieszać się w jej sprawy. W chwili, gdy już miałem ruszyć w kierunku nieznajomej, zobaczyłem blondyna, który przyjechał tu ze mną. Bez zawahania się podszedł do kobiety i przykucnął obok niej. Wydawało mi się, że nawet mnie nie zauważył. Rozpocząć dialog, który słyszałem dość wyraźnie.
-Dobry wieczór. Czy takie miejsce nie jest zbyt ponure dla takiej osoby jak pani?
-Nie! Kiedyś tu mieszkałam! Razem z mężem i moim dzieckiem! – w jej głosie było słychać wręcz cierpienie
-Rozumiem. Ale jestem pewny, że nigdy o pani nie zapomną. I na sto procent nie chcieliby pani smutku… wiem, że woleliby uśmiech.
-Jak?! Jak uśmiechać się w obliczu straty najbliższych?!
-Jeśli naprawdę uważa pani, że śmierć to ostateczna strata, to nie byli zbyt bliscy…
-Jak śmiesz tak mówić?! Byli dla mnie wszystkim!
-Więc czemu uznaje ich pani za straconych? – mówił ze spokojem – Ludzie nie umierają w chwili śmierci.
W tym momencie kobieta całkiem zamilkła. Dopiero po dłuższej chwili ciszy wstała i jedyne, co zrobiła, to przytuliła blondyna na krótki moment. Cały dialog podsumowała słowami „Masz rację.” i uśmiechem. Nie wiem, co Daisuke miał na myśli. Jak można umrzeć i żyć dalej? To wbrew wszystkiemu, co mówi fizyka, a jednak… coś musiało w tym być, skoro kobieta zgodziła się z moim towarzyszem. Może detektyw z niego mierny, ale potrafi coś innego; coś, czego nie jestem w stanie zrozumieć, a co może się przydać. W czasie, gdy tak myślałem, chłopak zdążył mnie zobaczyć i zbliżyć się na zasięg ręki.
-Lucy-san! Nigdy nie uwierzysz!
-Co się stało?
-Muszę ci to wszystko opowiedzieć! Już nie mogę doczekać się twojej reakcji!
-Wszystko mi opowiesz… chyba nie stanie się nic złego, jeśli na noc nie wrócisz do domu?
-Ale… chyba nie chcesz zostać tu na noc? – na chwilę w jego głosie pojawił się słyszalny strach
-Nie. Pojedziemy do mojego apartamentu przy kampusie Rady. Mam tylko jeden warunek…
-Słucham?
-Nikomu nie powiesz ani słowa o tym, że tam byłeś i co widziałeś w środku.
-Rozkaz, szefie! – uśmiechnął się
Chwilę później już byliśmy w drodze na peron. Odległość dzieląca nas od dworca nie przekroczyła dwóch kilometrów, więc piętnaście minut później byliśmy u celu. Akurat podjechał pociąg. Ostatnim spojrzeniem pożegnałem zniszczoną osadę. Odjechaliśmy w kierunku mojego mieszkania.