Dotarłam do etapu zrozumienia, że niczego nie da się zdobyć raz na zawsze, że to droga, proces, zmiana, ewolucja, rewolucja, kombinatorka do końca; w chwilach słabości jednak tęsknię za iluzją stałości czy pewności czegokolwiek.
Bardzo dobrze pamiętam moment jak zdałem sobie z tego sprawę, w pierwszej chwili poczucie absolutnej wolności, a zaraz potem całkowita utrata gruntu pod nogami i atak paniki. Nie trzeba było patrzeć w dół :)
Jakiś czas temu natrafiłem na mema, który na jakiś czas dał mi spokój, teraz go nie znajdę, ale spróbuję sparafrazować. "Structure is a cage. Lack of structure is not a freedom". Dało mi do myślenia. Jak Ty to rozumiesz?
Czasami mam wątpliwości, czy nasza ludzka świadomość to dar, czy jednak przekleństwo ;)
A może ta nasza ludzka świadomość to stosunkowo nowy wynalazek wymagający lat praktyki i mistrzowskiego opanowania, aby pokazać pełnię możliwości? Niczym najnowsza generacja myśliwców, tylko bez instrukcji obsługi.
A może siedzimy w symulatorach lotów, aby solidnie to ogarnąć zanim wsiądziemy do prawdziwej maszyny?
Czy taki myśliwiec to dar czy przekleństwo?
Dokładnie o tym myślałam pisząc swoje słowa! Że jesteśmy na początku tego etapu ewolucji, w trochę niewdzięcznej, pionierskiej roli! Nowe oprogramowanie w fazie testów ;)
Co do przytoczonego "Structure is a cage. Lack of structure is not a freedom", to mi się mózg właśnie zagotował. O jakiej strukturze mówimy? Domyślam się tego, jednocześnie wiem, że każdy może mieć własną definicję, zarówno struktury jak i wolności. Pierwsze skojarzenie jakie do mnie przyszło, to dość powszechny pogląd związany z wychowaniem dzieci. Mówi się, że dzieci potrzebują ram, granic, struktury właśnie (pod pojęciem zasad), bo (pomijając korzyści dla społeczeństwa w którym będą kiedyś funkcjonować) one dają im poczucie bezpieczeństwa. Jak się mają określone ramy do poczucia bezpieczeństwa? Może, mieszając nieco pojęcia, należy sięgnąć do okresu spędzonego w łonie matki, środowisku mocno ograniczonym... Jednocześnie z założenia bezpiecznym i pierwotnym. Większość noworodków uspokaja się po zawinięciu w ciasny becik, który wygląda jak narzędzie tortur.
Z drugiej strony mamy brak struktury. Wkraczamy w nią, gdy się rodzimy - z ciasnego ciepła nieznana siła wyrzuca nas w zimną, niczym nieograniczoną (według dziecięcego postrzegania) przestrzeń. Dla mnie to skrajności, może najważniejsze jest to, co pomiędzy nimi?
Sama nie wiem, co chciałam przez to powiedzieć, nie nadążam za myślami. Może nawiązując do poprzedniego tematu to, że nie jesteśmy gotowi na brak struktur. Musimy wyjść z ciasnych ram (urodzić się, wyjść z łona matki), ale wciąż brakuje nam doświadczenia, by się ich pozbyć zupełnie i dorosnąć. Dla mnie osobiście samo to, że człowiek przeważnie potrzebuje jakiegoś boga (lub jego odpowiednika wraz z przypisanymi mu "strukturami") jako istoty wyższej i opiekuńczej świadczy o tym, że wciąż jesteśmy jak dzieci. Przestraszone, ale odważne. Zagubione, poszukujące, niewinne i okrutne jednocześnie. Pragniemy wolności, odseparowania się od rodziców (i ich zasad, czyli struktur), ale wciąż się na nich oglądamy. To się przenosi z tego pierwotnego poziomu na kolejne (wkraczają inne "autorytety", instytucje, wypracowane wzorce społeczne itd). Problem nie w samej strukturze, tylko kto ją dla nas przygotował i na jakich wartościach się opiera.
Osobiście wolę pojęcie "przestrzeń", którą każdy z nas może zagospodarować komponując własne struktury. Nie potrafię korzystać z gotowców, nie ufam autorytetom czy zastanym światopoglądom, wolę je rozmontować i obejrzeć, przemyśleć i poczuć, włączając ewentualnie poszczególne ich elementy do swojego systemu. Z niektórych rezygnuję po czasie, inne wymieniam. Nie wierzę, by człowiek mógł się bez tego obejść. Przecież już sama myśl, wniosek, teza jest jakąś strukturą. Sztuka ma strukturę. Natura. Wszystko!
Kończę, bo wątki mi się mnożą jak bakterie, zaraz będzie fatal error :)