Antynatalizm dotyka bardzo fundamentalnej kwestii cierpienia jednostki i poczucia odpowiedzialności.
Rzeczywiście, w problematyce antynatalizmu łatwo można dostrzec wzajemne przenikanie się tych pojęć. Z jednej strony dotykasz egzystencjalnego wymiaru tego, z czym przychodzi nam się mierzyć, z drugiej stwierdzasz, że mimo wszystko jest coś, co od nas zależy - możemy podjąć decyzję, stajemy się kreatorami rzeczywistości, która potencjalnie rezonuje życiem przyszłych pokoleń. To trochę tak jakby móc rozdać karty i rozpocząć grę lub zwyczajnie odejść od stolika na zawsze.
Czy mamy prawo świadomie skazywać człowieka z naszej krwi na cierpienie podobne lub większe niż to, którego sami doznaliśmy?
Nie wiem, czy mamy prawo, natomiast na pewno mamy taką możliwość. Jakkolwiek by na to nie spojrzeć, to od nas wymaga się decyzji, a niestety nie dysponujemy pełnym obrazem sytuacji - nasze bycie w świecie jest ograniczone w ramach realizowania się potencjału indywiduów. Tymczasem, to i tak daje nam ogromną przewagę nad człowiekiem, który jeszcze się nie narodził. Nawet jeśli założyć swego rodzaju ułomność naszej perspektywy wynikającą z fragmentarycznej partycypacji w świecie, to i tak w stosunku do przyszłych pokoleń można przypisać nam rolę swoistych zwiadowców, którzy badają, czy warunki życia na ziemi są do względnej akceptacji. Problem polega na tym, że teren jest mało znany i nie sposób posłużyć się mapą, bo jej po prostu nie ma.
Nieznajomość terenu nie wynika bynajmniej z niezachodzenia zdarzeń, a bardziej jest efektem ograniczonego wglądu w ich specyfikę i znaczenie. Przyjmuję bowiem, że przeżywanie a wyobrażanie to dwa różne wymiary percepcji. Żeby sobie to uzmysłowić wystarczyło mi dokonać skromnej próby wyobrażenia, że właśnie złamałem nogę. Nie dość, że nie zwijam się z bólu, to na dodatek nie mogę nawet udawać twardego faceta, bo wcale nie czuję się niekomfortowo.
Rozpatrując powyższy eksperyment myślowy, mógłbym sobie zarzucić, że brak mi punktu odniesienia, bo akurat tak się fortunnie złożyło, że nigdy nie doświadczyłem pogruchotanych kości, i rzeczywiście dostrzegam tu pewien problem. Mianowicie, nawet znajdując, jak sądzę adekwatny substytut omawianego zdarzenia w swoim życiu, nie jestem w stanie odtworzyć całego bagażu emocji i wszelkiego rodzaju doświadczeń, który się z nim wiązał. To jest zwyczajnie poza zasięgiem mojej wyobraźni. Skoro tak, to pewne aspekty cierpienia są mi obce (nie doświadczywszy ich, nie mam punktu odniesienia), a zatem przychodzi mi decydować o życiu innych w ramach tego co nieznane. Ciężko mi (od strony teorii) pogodzić się z myślą, że niektóre rzeczy, czy zjawiska określamy jako istotowo ważne, a inne obnażamy ze znaczenia, tylko dlatego, że jeszcze nie są nam dane.
uczciwości bazującej na racjonalnym myśleniu i kalkulacji podpierając się jednocześnie ideą miłości, która w swoim idealnym kształcie nie jest możliwa do skwantyfikowania.
Chciałbym mieć dzieci i to poniekąd z egoizmu! Tak, z potrzeby zachwytu, nad pięknem stworzenia, z tej wrodzonej chęci odczuwania miłości przeze mnie! Ale, również z miłości do drugiego człowieka, nie chciałbym aby ktoś musiał płacić za tę ‘ciemną’ stronę mojego szczęścia. W istocie, idea miłości jest niekwantyfikowalna, ale jest czynnikiem, który motywuje do poszukiwania uzasadnień.
Jesteśmy ludźmi. To się nie zmieni.
Cierpienie jest istotą człowieczeństwa. To też się nie zmieni.
Nie przemawia do mnie ani jedno, ani drugie. Jako zwolennik transhumanizmu, wierzę, że obraz człowieka będzie podlegał nieuchronnym modyfikacjom, między innymi z uwzględnieniem sposobów na unikanie, bądź też minimalizację udziału cierpienia w naszym życiu.
Ja, po wielu latach błąkania złapałam się czegoś. Złapałam się swojego pojmowania pokory, uznania że są rzeczy, których nigdy nie zrozumiem. I choć będę próbować, bo tak się wymorfowałam przez czy to geny czy to wpływ środowiska, to będę to robić z pełną świadomością, że jestem jak Syzyf i nigdy, nigdy nie wejdę na górę.
A co jeśli to właśnie człowiek nadaje sens życiu i wszelkim jego przejawom? Hołdując powyższym przekonaniom, odbierasz sobie szansę na kreację. Szukaj i nie zakładaj. Szukaj, a być może znajdziesz.
Niewielu jest ludzi, którzy są w stanie docenić światło, jeśli wcześnie nie obijali sobie małego palca o kant łóżka w ciemności.
Zgadzam się, ale uważam również, że cierpienie może realizować się z tak przytłaczającym rozmachem, że zamiast światła, szuka się już tylko absolutnej ciemności.
Odrzucam antynatalizm, bo obawiam się, że tę postawę reprezentują głównie ci, którzy mają w sobie na tyle człowieczeństwa, żeby ten system przyjąć.
Edyp wpierw posłuszny jest przeznaczeniu, którego nie zna. Tragedia zaczyna się, kiedy Edyp wie.
Albert Camus, Mit Syzyfa
Ten fragment, z kolei u mnie ‘wykręcił ... odpowiednie neurony i zaowocował zrozumieniem.’
Zgłaszam do tematygodnia. Riposta.
Rozmarzyłem się ... przyłączyłbym się do antynatalistów.
Żona też.
Riviera, Meksyk, Gruzja... Korfu ...... lecz ...
... przyszedł "młody" prosi o kolejną stówę na wyjazd.
Za późno. :)
Hahahaha, pozdrów "młodego" i żonę oczywiście
O, jak miło :). Dzięki!!