Niedawno - po zakończeniu sezonu zasadniczego - zacząłem pisać post na temat rywalizacji poszczególnych drużyn. Zrobiło się to na tyle długie, że już po pierwszej drużynie uznałem, iż lepiej jest przedstawić playoffowe pary w osobnych postach i skupić się na tych, które "dobrze" znam.
Na pierwszy ogień idzie więc rywalizacja Toronto Raptors z Washington Wizards. Rywalizacja trudna, bo spotykają się zespoły z miejsc 1. oraz 8.
Raptors od kilku sezonów aspirowali do wysokiej lokaty. Szczerze mówiąc, to bardzo podoba mi się ich atmosfera i od tych kilku lat po prostu lubię ich oglądać. Mimo, że to na zachodzie raczej grają fajniejszą koszykówkę, zespół z Kanady do mnie przemawiał. Muszę tutaj zastrzec, że tak naprawdę nie mam swojej ulubionej drużyny w NBA. Czy można więc powiedzieć, że jestem sezonowcem? O tym na moim głównym profilu.
Ostatnie miejsce gwarantowane występem w Playoffs zajęła drużyna z Waszyngtonu. Ich również od kilku sezonów obserwuję. Wcześniej zdarzały się epizody, ale jakoś klub ze stolicy nie wykazywał nigdy tendencji do wysokich miejsc. Kiedyś z tą drużyną wiązało mnie nazwisko Arenas, którego bardzo miło się oglądało. Teraz jednak głównym powodem takiego zajścia było przyjście do tej drużyny Marcina Gortata, aczkolwiek to John Wall i Bradley Beal są tutaj gwiazdami i patrzenie - szczególnie na tego pierwszego - sprawią dużą przyjemność.
Szkoda, że niestety tak się dobrali, bo Marcin coraz starszy i słabszy, a Wall i Beal starsi, ale lepsi...
Wierzyłem, że ta drużyna swego czasu może aspirować do finału konferencji, ale jak na razie się na to nie zanosi.
Osiągnięte przez nich 8. miejsce pokazało, że bez swojego lidera, który musiał opuścić końcową część sezonu z powodu kontuzji, nie potrafią się odnaleźć. Co prawda świetnie zaprezentował się Tomas Satoransky, którego od początku przyjścia do NBA również bacznie oglądam, ale nie jest to jednak ten sam poziom. O nim może kiedy indziej.
Rywalizacja zapowiadała się dobrze. Uważam, że ta 8. lokata wcale nie jest rezultatem, na który Wizards zasłużyli, gdyż faktycznie plasują się około 4. pozycji.
Pierwszy mecz zapowiadał się w związku z tym wręcz świetnie.
Atmosfera w Air Canada Center jest naprawdę wspaniała. Nawet ludzie, którzy nie dostali się do środka, oglądają przed halą na telebimach, co jest często pokazywane. No po prostu atmosfera kibicowania przecudowna. Dla tych kibiców to jest po prostu święto.
I wyobraźcie sobie, że na taki teren przyjeżdża drużyna z 8. miejsca w sezonie zasadniczym.
Przecież to normalne, że muszą przegrać...
I tak się oczywiście stało.
Pierwsze dwa mecze wygrała drużyna z Kanady. Od początku zaczęli więc dobrze.
W pierwszym meczu szybko wyszli na prowadzenie w pierwszej kwarcie, lecz Wizards zdołali odrobić straty i po pierwszej połowie być na prowadzeniu.
Druga część można powiedzieć, że była cały czas na styku, po równo - tak jak się spodziewałem, gdyż te drużyny prezentują według mnie podobny poziom.
Końcówkę wytrzymali jednak lepiej gospodarze, którzy zwyciężyli w pierwszym starciu.
Uważam, że duży błąd popełniany był w rotacji składu. Aż 41 minut zagrał Bradley Beal, 39 John Wall oraz 37 Markieff Morris.
W drużynie z Toronto tylko jeden gracz mógł się równać takim wynikiem i był to Kyle Lowry, który również rozegrał 37 minut.
Niestety widać było, że gościom brakuje ławki. Dobrze pokazał się jedynie Mike Scott, który zdobył 14 punktów - więcej niż podstawowy center - Marcin Gortat.
Wynik końcowy: Washington Wizards 106 : 114 Toronto Raptors
Drugie spotkanie to znowu popis Raptors.
Nie wiem jak dobrze musiałaby grać ekipa z Waszyngtonu, aby w ogóle zbliżyć się do rywali. Wystarczy tutaj podkreślić, iż po pierwszej połowie wynik wynosił 76:58. Tym sposobem Raptors pobili swój rekord punktów do przerwy w Playoffs.
Jeśli chodzi o minuty, to tutaj było widać już o wiele lepszą rotację w składzie - chyba spowodowaną słabą dyspozycją podstawowych zawodników.
Najwięcej minut w drużynie ze stolicy rozegrał John Wall - 31. W tym czasie udało mu się zdobyć 29 punktów, 4 zbiórki, 9 asyst i 1 blok.
Dla porównania, najwięcej czasu na boisku w zespole z północy spędził DeMar DeRozan - 37, jednocześnie mając średnią 1. punktu na minutę, kompletując 5 zbiórek i 4 asysty.
Co ciekawe, drugi pod względem czasu na boisku w ekipie gości był Ty Lawson, który w poprzednim meczu w ogóle nie wystąpił. Przypomnę tylko, że ten zawodnik dołączył do drużyny dopiero przed Playoffs, tuż po zakończonym sezonie w Chinach. Jego występ napawał optymizmem, gdyż skompletował 14 punktów, 3 zbiórki i aż 8 asyst w czasie 31 minutowego pobytu. Ponownie dobrze pokazał się również Mike Scott.
Niestety, Marcin Gortat miał duży udział w przegranej swojej drużyny, gdyż w czasie 12. minutowego grania zebrał tylko 3 piłki, nie zdobywając ani jednego kosza.
W ekipie gospodarzy oprócz DeRozana warto wyróżnić Lowry'ego, który z wynikiem 13 punktów i 12 asyst zdobył double-double oraz Jonasa Valanciunasa, również osiągającego double-double ze statystykami: 19 punktów i 14 zbiórek.
Z ławki najlepiej chyba pokazać CJ Milesa, który trafił aż 4/6 za trzy. Co prawda, takie liczby osiągają też inni gracze, ale jego "trójki" miały bardzo duży wpływ na przebieg meczu i można powiedzieć, ze wbijały gwóźdź do trumny trenera Scotta Brooksa.
Wynik końcowy: Washington Wizards 119 : 130 Toronto Raptors
3. mecz to już rywalizacja w Capitol One Arena, gdzie w końcu z dobrej strony pokazali się starterzy ze stolicy.
Gospodarze wygrali każdą z kwart, oprócz czwartej, w której padł remis.
Ponownie więcej minut rozegrali podstawowi gracze Wizards. Po 28 punktów zdobyli Beal oraz Wall, który dokładając dodatkowo 14 asyst, zapisał na swoje konto double-double.
Wreszcie z dobrej strony pokazał się również Gortat, zdobywając 16 punktów w czasie 25. minut spędzonych na parkiecie.
Cały czas widać jednak braki ławkowe co uważam, że nawet jeśli wygrają pierwszą rundę, może się odbić w późniejszej fazie. Skupmy się jednak na tym co jest teraz, bo do 2. rundy jeszcze daleko.
Mecz po raz pierwszy był pod kontrolą drużyny z Waszyngtonu, na co liczyłem, bo od kilku sezonów u siebie grają bardzo dobrze. Przypomnieć można choćby emocjonujące rywalizacje z Cavs.
Świetnie został zatrzymany Serge Ibaka, który podczas 28. minutowego pobytu rzucił tylko 3 punkty.
Również liderzy gości byli skutecznie powstrzymywani. Najwięcej, bo 23 oczka zdobył DeRozan.
Uważam, że spotkanie przez cały czas było kontrolowane i wreszcie gospodarze pokazali, co potrafią. Faktycznie, dobry moment wybrali sobie na przebudzenie, doprowadzając stan rywalizacji do wyniku 1-2.
Wynik końcowy: Toronto Raptors 103 : 122 Washington Wizards
W związku z takim obrotem spraw czwarte starcie zapowiadało się nadzwyczaj dobrze.
Jeśli Wizards nie wygraliby, raczej mogliby się żegnać z tegorocznymi Playoffs, gdyż następny mecz będzie znowu w Toronto.
To się jednak ekipie gospodarzy udało, mimo sporych trudności.
Prowadzenie od początku objęli Raptors, oddając je dopiero pod koniec 3. kwarty, kiedy to wynik wyniósł 80:80.
Pogoń była naprawdę ostra, bo jeszcze w 1. minucie 2. połowy goście mieli aż 14 punktów przewagi. Dzięki zniwelowaniu strat, Wizards podbudowali się i lepiej psychicznie wytrzymali końcówkę, wygrywając całe spotkanie i doprowadzając do wyniku 2-2 w ogólnym rozrachunku.
Tak naprawdę, wszystko zaczyna się teraz od nowa, z jednym wyjątkiem - nikt nie może już sobie pozwolić na stratę dwóch gier.
Po raz kolejny więcej minut rozegrał podstawowy skład gospodarzy. Najwięcej, bo aż 43 - John Wall.
Dzięki 27 punktom i 14 asystom ponownie zainkasował double-double.
Tym razem ławka grała jeszcze gorzej niż wcześniej i tak naprawdę nie wiem do końca jak ten zwycięski pościg się udał.
Marcin Gortat solidnie, 27 minut, 12 punktów, 6 zbiórek i 1 asysta.
W przeciwnej drużynie najwięcej minut oraz punktów miał DeMar DeRozan - 38 minut, 35 punktów, 6 zbiórek i asyst oraz 1 przechwyt. Warto podkreślić, że aż 14 z 35 oczek zdobył dzięki rzutom wolnym, do których podchodził 18 razy.
Na szczęście, ekipie z północy ławka również nie pomogła, więc spotkanie zakończyło się przegraną gości.
Wynik końcowy: Toronto Raptors 98 : 106 Washington Wizards
Już za 2. noce czeka nas kolejna rywalizacja obu ekip. Przenosić się będziemy ponownie w zimniejsze części Ameryki, gdzie już o 22 czasu polskiego zostanie rozegrana kolejna wielka batalia. Miejmy przynajmniej taką nadzieję, bo jak na razie na to się zapowiada.
Moje główne konto - @thedragonnis.
Konferencja wschodnia jest tak dziwna, że nie zdziwię się jak w finale zagra Philadelphia. A co do opisywanej pary to oglądałem wszystkie mecze i Wizards na prawdę są w stanie wygrać tą rywalizację.