Pierwsza część artykułu miała zająć się podstawami sporu, jaki toczy się na płaszczyźnie dzisiejszego postrzegania świata, zarówno od strony nauki, jak i religii. Cieszy mnie rozmiar dyskusji, która wywiązała się w komentarzach i niejako dopisała kilka ważnych aspektów do sedna naszych rozmyślań. Rozmiary ewolucji informatycznej, atomowej i genetycznej już poznaliśmy. Jakie są odpowiedzi Kościoła, czy nauka jest w stanie zastąpić religię, może powinna się z nią porozumieć, do czego w tej kwestii powinniśmy dążyć? Gdzie i po co w tym wszystkim filozofia?! Zapraszam na część drugą!
Cały zamęt i rozdźwięk pomiędzy nauką i wiarą musiał doprowadzić do reform. Nauka ciągle poszerzana i rozpędzona, nie szukała porozumienia, a szczególnie już nie zastanawiała się nad jakimś głębszym sensem jej działania. Desperacką próbę poradzenia sobie z chaosem, który systematycznie narastał już od dłuższego czasu, podjęto podczas Drugiego Soboru Watykańskiego. Obradował on w latach 1962-1965, był ewidentną próbą uwspółcześnienia (aggiornamento) Kościoła Katolickiego, która miała zaradzić problemowi nieprzystawania chrześcijaństwa do współczesnej kultury. Niestety, próby tej nie można zaliczyć do udanych. Krytykujący od strony modernizmu mieli pretensje, że podjęte działania były zbyt małe i nie poruszyły istoty Kościoła jako instytucji, natomiast konserwatyści zarzucali mu porzucenie dotychczasowych koncepcji, które ich zdaniem sprawdzały się w życiu Kościoła, a mocno wpływały na całokształt jego pozycji w świecie. Mógłbym wymieniać dalej, ale dla naszych rozważań najważniejsze jest jasne stwierdzenie, że kompletnie nie poruszył istoty problemu, czyli omawianego przez Nas rozdźwięku. Odnoszę wrażenie, że najzwyczajniej nie zauważał, jak ludzie z tradycji wynoszą biblijny obraz świata, ale jednocześnie przecież naukowe podejście pojmowania rzeczywistości wywiera na nich ogromny ciężar, choćby przez technikę, czy namacalne przeistaczanie wszystkiego dookoła, całego życia. Dochodzi i dochodziło do przemian w odczuwaniu religii, jakie odbywały i odbywają się wewnątrz ludzi, właśnie przez ten konflikt. Sobór watykański nie dotknął filozofii, starał się trzymać od niej jak najdalej. Uchwalił za to cztery konstytucje, podstawowe doktryny, najważniejsze dokumenty soborowe, gdzie trzy z nich traktują o sprawach zewnętrznych form religijności – o liturgii, Kościele, Kościele w świecie współczesnym. Rozprawiali się w nich z problemami ustawienia ołtarza w stosunku do wiernych, czy utrzymać łacinę, jaki powinien być stosunek do innowierców, luteranów, żydów itd. Sprawy bardzo ważne, ale jeszcze raz powtórzę, zajmujące się zewnętrznymi formami religijności. Czwartą była konstytucja dogmatyczna, czyli posiadająca autorytet nieomylności, oczywiście według doktryny związanej z biblią, papież ogłasza ją ex cathedra, przy aprobacie zgromadzenia biskupów. Dotyczy objawienia Bożego, zaczyna się od słów Verbum Dei (Słowo Boże), które są niejako nośnikiem, i tu również nie porusza się filozofii i problemów z różnicami w pojmowaniu świata. Można tam natomiast między innymi znaleźć fragment, który przytacza profesor Wolniewicz: „Jezus objawia oblicze Boga, a Bogu objawiającemu się należy okazać posłuszeństwo wiary”, co w dzisiejszym języku życia praktycznego oznacza, że wobec orzeczeń Kościoła należy zawiesić swój rozum. Zgodzimy się, że raczej nie pomaga w zmniejszaniu rozdźwięku, który omawiamy.
Kościół długo musiał czekać na poprawę swojego stanowiska i niejako wytłumaczenie postępowania. W 1998 roku ukazała się encyklika Jana Pawła II zatytułowana „Fides et Ratio” (łac. wiara i rozum), prawdopodobnie najważniejsza, jaką napisał. Przy redagowaniu pracował wspomniany wcześniej Joseph Ratzinger, wtedy prefekt kongregacji ds. szerzenia wiary (Kongregacja Nauki Wiary – ministerstwo propagandy wiary), a sama encyklika była próbą poradzenia sobie z rozdźwiękiem nauki opartej na rozumie i chrześcijaństwa opartego na wierze. Co ciekawe, o opisywanym w poprzednim akapicie soborze, wspomina rzadko, raczej z grzeczności, jako podtrzymanie opinii, że miał jakieś znaczenie. Encyklika Jana Pawła II woła o współpracę na obu ławach fundamentu cywilizacji zachodu, namawia do podjęcia działań idących w kierunku odbudowy więzi między wiarą i rozumem, nauką i religią. Pomostem miałaby być wolna myśl filozoficzna. Jak pewnie się spodziewacie, a efekty obserwujecie na co dzień, wyzwanie to padło na głuche uszy, nikt tego nie poruszył, nikt nawet nie spróbował.
Profesor Wolniewicz za powody nieudolnych zmian posoborowych podaje argument bardzo logiczny. Cóż mądrego mogło wymyślić ponad 2000 biskupów, szczególnie jeżeli chodzi o filozoficzne podejście do tematu? Nie ma możliwości, aby udało się to na soborach, zjazdach, zgromadzeniach, spotkaniach itd., ponieważ filozof pracuje indywidualnie, praca myśli co najwyżej komunikuje się od czasu do czasu z drugim umysłem, bo istnieje szansa na wymianę poglądów i rozumowań. Taka jest mechanika idei, a sobór próbował ją stworzyć jak na jarmarku, oparli się o zły zestaw narzędzi, wychodząc z jakże popularnego dziś założenia, że podczas burzy mózgów istnieje nadzieja na jakąś, jak to określa profesor, błyskawicę myśli. Problem w tym, że uderza ona tylko z pojedynczej głowy. Tutaj możemy postawić kropkę, jeżeli chodzi o motywację i samą pracę od strony ławy chrześcijańskiej. Tak jak obiecałem, poruszymy teraz naukę.
NAUKA I MYŚL
Jej obraz jest w mojej opinii, ciekawy jestem Waszej w komentarzach, bardzo cząstkowy, fragmentaryczny i niekompletny. Jak najbardziej spójne i czytelne są wycinki, takie jak teorie matematyczne, ale nie tworzą całościowego obrazu, który można by na dzień dzisiejszy z obrazem chrześcijańskim uzgadniać. Ponad trzydzieści lat temu Stanisław Lem napisał „Bibliotekę XXI w.”, w której mówił o obrazie tworzonym przez naukę, gdzie światem rządzi wyłącznie przypadek, że jest pozbawiony sensu. Cytując: „Taki obraz tworzy z wolna nauka, jak dotąd nie komentując go, a tylko składając ze swoich odkryć jak mozaikę z kolejno znajdowanych kamyków”. Nauka próbuje ułożyć złożoną konstrukcję z poszczególnie - nie wiadomo gdzie - odnalezionych klocków lego. Kompletnie nie próbuje komentować swoich odkryć od strony filozoficznej, tylko poszczególnie odszukane klocki stara się w jakiś sensowny sposób ułożyć, też nie zawsze. O tym co próbuje stworzyć już nie mówi, a taki komentarz wydaję się być niezbędny, szczególnie, że bardzo często jest stawiana w kontrze do całościowego obrazu chrześcijańskiego. To pierwszy krok, żeby rozpocząć jakąkolwiek pracę na płaszczyźnie porozumienia, chociażby po to, aby wyraźnie zaznaczyć, gdzie te dwa obrazy się ewidentnie od siebie różnią, bo i to nie jest oczywiste. W wielu kwestiach jest przecież pełna zgodność, na pytanie kiedy powstaje człowiek zarówno genetyka molekularna, jak i chrześcijaństwo (od wielu wieków) odpowiada tak samo: w momencie poczęcia, kiedy dwie ludzkie gamety złączą się w jedną zygotę, kiedy plemnik taty wniknął w jajo mamy, wtedy powstaliśmy i cała nasza struktura osobowościowa została w tym momencie ukonstytuowana, Nasza dusza, świadomość, choć jeszcze uśpiona.
Ewidentnie widać tu miejsce dla pracy myśli filozoficznej, aby zająć się przetwarzaniem historii każdego klocka lego, nawet najmniejszego, z tej rozsypanki, którą różne dyscypliny nauki uzbierały, ułożyć nie dziwną konstrukcję, a spójny, choć prowizoryczny, obraz świata. Dlaczego ma to być prowizorka, obraz malowany markerem? Bo wtedy będzie przyswajalny powszechnie, jak wspominałem wcześniej, nauka i głębsze rozmyślania dla ogółu są zbyt trudne, nie zdobywają zainteresowania u większości społeczeństwa. To zresztą znak firmowy nauki, powracam tu do przykładu na postmodernizm z poprzedniej części. Filozofia ma w swej istocie przetwarzać to co naukowe w coś bardziej zrozumiałego dla potocznego myślenia.
Lem nie jest tu dobrym przykładem, choć posiadał niesamowite zdolności i umysł, komentował na najwyższym poziomie, objął swoją twórczością współczesną naukę i próbował tworzyć jedną, spójną konstrukcje z dotychczas uzbieranych klocków lego, ale taką, którą doceni i zrozumie człowiek rozwinięty, uczony, inny naukowiec. To dlatego, że przecież wybitne umysły z różnych dziedzin nie koniecznie muszą się zawsze zrozumieć, oni także potrzebują spójności w obrazie świata. W komentarzu filozoficznym nie rozchodzi się również o popularyzację nauki, która ma pokazać i uprzystępnić to co się na poszczególnych klockach znajduje, odkrycia, nowe pojęcia, ogląda je pod mikroskopem. Filozofia ma stanąć nad rozsypanką tych klocków i zastanowić się, co z takich części można ułożyć, jaką konstrukcję stworzyć, jakie kryteria przyjąć. Poszukać odpowiedzi na pytanie, po co ta cała nauka, jaka w tym wszystkim Nasza rola, do czego my się tak naprawdę mamy w tym wszystkim przydać?
FILOZOFIA PODSUMOWANIEM
Opisywana przez mnie filozofia należy do racjonalnych, twierdzi, że jej kręgosłupem jest logika. Ile logiki, tyle jest w niej również nauki. Jak twierdzi profesor Wolniewicz, to pewna komponenta naukowa, sama nauką nie jest, bo to przecież odrębna sfera ludzkiej myśli. Ten racjonalizm można rozdzielić na dwa rodzaje, w zależności od wizji człowieka w świecie, sensu posiadania ludzkiego obrazu świata, jego miejsca w tym obrazie. Pierwszy z nich traktuje człowieka jako część przyrody, jest w nią zanurzony, to racjonalizm naturalistyczny. Mi osobiście dużo bliżej do rodzaju drugiego. Rozumie, że istota ludzka jest pewną odmianą zwierzęcia, należy do ich królestwa, jako gatunek kręgowców, ale jednocześnie uważa, że nie cały człowiek jest w tą przyrodę zanurzony. Musi być w Nas coś, co za tę przyrodę wykracza, dociera do innego obszaru, inaczej mówiąc, że przyroda to nie cała rzeczywistość, może jest zanurzona w czymś szerszym, większym. Obserwujemy w Nas jakąś cząstkę, która poza ten zwierzęcy świat wykracza, pozwala zajrzeć w ten obszar dalszy, czujemy, nazywamy to duszą, świadomością, nie do końca wiemy co to jest. Taki racjonalizm, w kontrze do naturalistycznego profesor nazywa transcendentalnym, w skromnym znaczeniu oparty właśnie na przeświadczeniu, że w człowieku jest coś, co poza zwierzęcość wykracza, nazywane duchem, to nie jest tylko udoskonalona zwierzęcość, a coś spoza ustalonego porządku.
Jeżeli zastanowić się nad nieprzystawaniem chrześcijańskiego obrazu świata do tego współczesnego, to racjonalizm rodzaju naturalistycznego Nam niestety nic nie pomoże, urywa nam jakąkolwiek komunikację, nie próbuje budować porozumienia, ponieważ uważa, że dziedzictwo chrześcijańskie jest balastem hamującym rozwój myśli naukowej, która rozwijałaby się znacznie szybciej bez religii, wręcz próbuje się jej pozbyć. Twierdzi, że człowiek może zapanować nad swoim losem i tylko od niego zależy, jak potoczy się jego życie. Z perspektywy racjonalizmu transcendentalnego uważa się, że człowiek oczywiście próbuje tę przypadkowość w jakiś sposób ograniczyć, ale zawsze w sposób wysoce niedoskonały i beznadziejny, nie bardzo może nad tym całym otoczeniem i samym sobą zapanować. Zgadzam się z twierdzeniem, że mógłby być takim pomostem między biblijnym a naukowym poglądem na Świat.
Koniec.
Dzięki za poświęcony czas, wpisy pojawiają się regularnie.
Pozdrawiam
@eferto
CHRZEŚCIJAŃSTWO, NAUKA, EUROPA I NASZA PRZYSZŁOŚĆ. Część #1 - dla porządku, czytanie w odwrotnej kolejności nie ma sensu...
Jeżeli Ci się podobało, nie bój się kliknąć FOLLOW, możesz też zostawić KOMENTARZ. Ale jeszcze fajniej jeśli ten post również UPVOTUJESZ i RESTEEMUJESZ dalej!
Ogólnie nie podoba mi się częste antagonistyczne zestawianie religii i nauki. Nie można zapomnieć, że przez setki lat głównym motorem napędowym nauki był Kościół Katolicki. Choć istnieje wiele mitów o prześladowaniach chociażby astronomów, warto zagłębić się w ten temat aby wiedzieć, że zazwyczaj są to mocno naciągane tezy. Ogólnie ciekawy wpis na gorący temat.
Albo czarownic. Motorem i ośrodkiem, chociażby przykład klasztorów. Zapraszam po więcej!