Składy:
Przed tygodniem w Warszawie mistrzowie Polski w bardzo kiepskim stylu przegrali ze słowackim zespołem 0-2 i dziś, aby myśleć o kolejnej rundzie musieli zagrać najlepszy mecz w dotychczas rozegranej części sezonu. Mimo wygranej 2-1 w ostatnim meczu ligowym trudno było wierzyć, że Legia aż tak zmieni swoją grę, bo żądnych przesłanek ku temu nie było (prezes Mioduski często kręcił głową z dezaprobatą podczas meczu z Koroną w Kielcach).
I połowa:
Początek spotkania wyglądał o wiele lepiej niż to miało miejsce w zeszłym tygodniu, natomiast nadużyciem byłoby napisać, że polska drużyna dominowała. Miejscowi okazji szukali raczej w kontrach, by zamknąć ostatecznie kwestię awansu, natomiast Legia próbowała ataku pozycyjnego lub, gdy nadarzyła się taka okazja, wykorzystać rzut wolny czy rożny aby pokonać Chudego. W pierwszych 45. minutach gole nie padły (Kante miał przynajmniej dwie dobre okazje ku temu by wyprowadzić "Wojskowych" na prowadzenie), ale za to... sędzia Reinshreiber z Izraela wyrzucił z boiska jednego z graczy! Niestety dla kibiców z nad Wisły był nim Marko Vesović, który nie mógł poradzić sobie z upilnowaniem Erica Grendela (który wiele krwi "napsuł") i w przeciągu 12 minut (m.in "dzięki" słowackiemu pomocnikowi) "zarobił" dwie żółte kartki. O ile sytuacja gości wyglądała niewesoło przed rewanżem, o tyle od 37. minuty była ona już bardzo zła... Jakby tego było mało, to najlepszą okazję do objęcia prowadzenia ekipa trenera Klafuricia miała po..."kiksie" jednego ze słowackich obrońców...Bramkarz Spartaka w ostatniej chwili wygarną piłkę zmierzającą do pustej bramki. Taki to obraz I połowy żegnał jednych i drugich, gdy schodzili do szatni. W takiej sytuacji ciężko by było europejskiemu "średniakowi" piłkarskiemu coś wskórać, a co dopiero Legii, która obecnie nawet do tej klasy piłkarskiej się nie zalicza...
II połowa: Na szczęście warszawiacy nie zwiesili głów, a ruszyli do ataku. Brak jednego zawodnika wymagał jeszcze większej uwagi w grze obronnej oraz w rozgrywaniu akcji przez formację obronną i pomocników. Każda strata mogła ( i często tak było) równała się okazji dla gospodarzy aby ruszyć z kontrą. Czas mijał, a druga połowa rewanżu co raz bardziej wyglądała tak jakbyśmy chcieli tego my - kibice polskiej drużyny: długimi momentami Legioniści zamykali przeciwnika na jego połowie, a nawet w jego polu karnym, rzuty rożne, rajdy skrzydłami, wrzutki z bocznych sektorów boiska w pole karne - tak przedstawiał się obraz gry przez pierwszy kwadrans II części rewanżu. Szkoda, że "Stołeczni" potrzebowali do tego ponad 150 min i gry w liczebnym osłabieniu...
Wreszcie nadeszła 63. minuta spotkania w Trnavie - Michał Kucharczyk po raz kolejny dośrodkowywał z prawej strony, a tam Chudego uprzedził... Inaki Astiz i dał swojej drużynie prowadzenie 1-0! Zaraz trnavianie próbowali odpowiedzieć, ale dziś zbyt niecierpliwie podchodzili do sytuacji strzeleckich, co sprawiało, że Arkadiusz Malarz miał mniej pracy. 68. minuta i znów zakotłowało się pod bramką naszych południowych sąsiadów - szczęścia próbował wprowadzony w przerwie za Radovicia Cafu, ale goalkeeper rywali "był na posterunku". Patrząc na tak grającą Legię można było się zastanawiać, jakim cudem grając w 11 zawodników na swoim stadionie polegli z mistrzem Słowacji 2-0...
Pod koniec spotkania Spartak postanowił "przycisnąć" drużynę gości i w ostatnim kwadransie kilka razy zagroził bramce Malarza (na szczęście okrojony skład graczy w białych strojach radził sobie z tym co przyszło im wybronić). Wystarczył jednak jeden błąd w wyprowadzaniu akcji z własnej połowy i Domagoj Antolić poszedł w ślady Marko Vesovicia czyli... udał się do szatni po dwóch żółtych kartkach ( spisał się "lepiej" niż kolega z drużyny, bowiem potrzebował na to...4 minut!!! 81. i 84. minuta spotkania). Piłkarze Spartaka nie potrzebowali lepszego zaproszenia do ataku i ruszyli do przodu z zamiarem odebrania wszelkiej nadziei rywalowi. Na ich szczęście nie potrzebowali oni zdobyczy bramkowej przy stracie jednego gola.
Doliczony czas gry to już "walka o życie" mistrza Polski: próbował Kante (nieudany strzał z woleja), próbował Carlitos (piłkarz z Hiszpanii miał czas i miejsce, ale z 16 m nie trafił w światło bramki). Na nic jednak pogoń (zdecydowanie spóźniona) zespołu chorwackiego szkoleniowca za korzystnym wynikiem... izraelski sędzia gwiżdżąc po raz ostatni rozwiał wszelkie wątpliwości - nie będzie w tym roku Ligi Mistrzów w Warszawie. To kogo może winić Legia pokazał dzisiejszy mecz: okazało się, że można grać celnie i z polotem z pierwszej piłki, że można mistrza Słowacji całkowicie zdominować, że można solidnie podejść do obrony swojej bramki, a w końcu...że można strzelić Słowakom gola (i to grając przez ponad 50 min w osłabieniu...). Pytanie brzmi: ile jeszcze takich "nauczek" przeżyje nasz rodzimy football zanim zaczniemy poważnie traktować od 1. minuty KAŻDEGO przeciwnika (czy to mistrz Belgii, Grecji, Cypru czy Słowacji, a nawet Kazachstanu). Bez takiego podejścia co rusz będziemy świadkami takich "piłkarskich popisów" naszych drużyn, jaki widzieliśmy tydzień temu w Warszawie... Inna sprawa, że chyba nie wszyscy byli mentalnie gotowi do odpowiedzialnej gry, bo to co zrobił w I połowie Vesović "woła o pomstę do nieba"... osłabić swoją drużynę faulem w środkowej części boiska, gdy ta potrzebuje dwóch goli, nie jest postawą dojrzałego gracza... Szkoleniowiec dzisiejszych przegranych na poważnie powinien zastanowić się jak przygotowywać swoich zawodników do meczów z potencjalnie słabszymi drużynami. Brak dostrzeżenia jak Spartak gra u siebie, a jak na wyjazdach, kosztował "Wojskowych" awans, pieniądze, spadek w rankingach i pogorszoną reputację polskiej piłki klubowej. Niby "Polak mądry po szkodzie", ale czy szczęśliwy...?
Gwoli formalności warto nadmienić, iż Spartak w III rundzie zagra ze zwycięzcą meczu między Crvena zvezda - Suduva (rewanż w środę, 1. mecz wygrała Crvena zvezda 3-0).