Czasy Władysława Hermana to okres pomijany przez wielu autorów powieści historycznych. Wprawdzie czasem sięgano po wyrazistą postać palatyna Sieciecha, ale nie działo się to zbyt często. Zresztą, powiedzmy sobie szczerze, nie ma się co dziwić: okres o którym niezbyt wiele wiadomo, uległy książę, sporo przemilczeń, słabnąca rola państwa - to nie są tematy chętnie podejmowane przez pisarzy. Tym bardziej zaskakuje nadspodziewanie dobra powieść Jerzego Piechowskiego pod tytułem “Być przy ogniu”.
Prawdę powiedziawszy nie wiem dlaczego w czasach licealnych nie czytywałem Piechowskiego. Połykałam wtedy Malewską, Parnickiego czy Gołubiewa, a ten autor jakoś umknął mojej uwadze. Nie odnotowała go moja Encyklopedia Literatury (dlaczego? nie mam pojęcia), w katalogu bibliotecznym jakoś nie rzucił mi się w oczy. Sięgnąłem po “Być przy ogniu” dopiero niedawno i muszę przyznać, że gęstość znaczeń oraz możliwości interpretacji zaskakuje bardzo pozytywnie. Być może brakuje Piechowskiemu nieco do inteligentnych gier z czytelnikiem z powieści Teodora Parnickiego, ale już Karolowi Bunschowi w niczym nie ustępuję (a śmiem twierdzić, że nawet go przewyższa).
Mamy tu do czynienia z narracją pierwszoosobową i dwoma narratorami. Narratorka to córka przywódcy jednego z pomorskich plemion, która trafia na dwór Władysława Hermana i tam rzuca się w wir intryg. Schwyta przy próbie otrucia Bolesława Krzywoustego (nie martwcie się to nie spojler - powieść zaczyna się od tego wydarzenia), staje przed sądem i to jej zeznania poznaje czytelnik. Druga narracja to list opata, który prowadził śledztwo w owej sprawie i po latach stara się uchwycić to co umknęło mu podczas przesłuchania. Obie narracje cechuje pewne zróżnicowanie, ale widać je raczej w cechach bohaterów niż w sposobie ich wypowiadania się. Nie jest to jednak istotna wada, która rzuciłaby się cieniem na lekturę.
Nieco gorzej jest z językiem. Piechowski nie używa zbyt wielu archaizmów, jego językowi bliżej do “Czerwonych tarcz” Iwaszkiewicza niż do “Bolesława Chrobrego” Gołubiewa. Zwłaszcza w opisach wydarzeń czy ludzkich zachowań autor radzi sobie nadspodziewanie dobrze. Niestety znacznie gorzej jest w fragmentach, w których bohaterowie rozważają znaczenie pewnych pojęć abstrakcyjnych. Przemyślenia na temat “prawdy” czy “siły” choć interesujące pozbawione są lekkości i czytelnika mniej wyrobionego, a przyzwyczajonego bo fabuł sensacyjnych, mogą zwyczajnie znudzić.
Na tym jednak kończą się wady “Być przy ogniu”. Wizja historii jaką serwuje nam autor nie powinna pozostawić czytelnika obojętnymi. Historia Piechowskiego, to opowieść pełna białych plam, zmyśleń i przekłamań. To zagadka z połową rozwiązania. Rebus, którego rozwikłanie prowadzi do kolejnego rebusa. Nie myślcie sobie jednak, że autor zaserwuje nam opowieść pokroju “historię piszą zwycięzcy”. Konstancja jest znacznie głębsza i mniej oczywista - prozaikowi znacznie bliżej do współczesnego spojrzenia na dzieje, do świadomości, że to co wydarzyło się dawniej zostało utracone już w chwili kiedy stało się przeszłością. Prawda schowana w ludzkich umysłach pozostaje na zawsze ukryta, ale czy to znaczy, że nie należy jej szukać? Wręcz przeciwnie. Wysiłki podejmowane w jej poszukiwaniu choć w końcu trafiają na mur milczenia, owocują znacznie głębszym zrozumieniem skomplikowanej natury, pojęciem prawideł rządzących światem i szerszym spojrzeniem na rzeczywistość. Już samo to jest wartością dodaną nawet jeśli na wyciągnięcie zeń zysków jest już zbyt późno.
Muszę przyznać, że duże wrażenie zrobił na mnie proces odsłaniania intrygi. Piechowski, będąc uczciwym wobec czytelnika powoli odkrywa przed nim starannie zaplecioną sieć spisków. A powiedzmy szczerze, jest ona ułożona w sposób przemyślany i zaskakujący. Widać to zwłaszcza w przypadku tajemnicy sporu pomiędzy Bolesławem Śmiałym a biskupem Stanisławem - autor zdejmując winę z obu tych postaci, przesuwa ją w zupełnie inne miejsce. Podobnie jest zresztą w przypadku innych bohaterów. Ich motywacje okazują się czasami zupełnie inne niż nam się to mogło z początku wydawać, a wszystko okazuje się orbitować wokół zupełnie innych spraw.
Warto zwrócić uwagę na bardzo interesujące tło jakie ukazuje nam Piechowski. Mamy tu więc i wyprawa krzyżowe, powstanie zakonu templariuszy, konflikt cesarza z papieżem, gdzieś w tle przesuwają się karty tarota, a Polska tylko pozornie odsunięta jest na plan dalszy wielkiej historii. Potężne siły walczące o dominację nad Europą ścierają się również na terenie naszego kraju.
Przyznam szczerze, że już dawno żadna powieść historyczna nie zrobiła na mnie tak dobrego wrażenia. Nawet doceniając finezję niedawno czytanej “Solfatary” Macieja Hena, muszę przyznać, że “Być przy ogniu” sprawiło mi podczas lektury znacznie większą przyjemność. Mimo, że tę krótką książeczkę (ok. 150 stron) przeczytałam dość szybko, to jednak co najmniej kilkukrotnie autor wprowadził mnie w zdumienie ukazując w zupełnie innym świetle to co wydawało mi się do tej pory pewne.
8/10
PS Wydaje mi się, że lektura więcej przyjemności sprawi tym, którzy znają chociaż pobieżnie Kronikę Galla Anonima lub historię tego okresu na poziomie wyższym niż podstawowy.