KSIĄŻKI. Libertariańska recepta na uniknięcie wojen (przeczytanie zajmie ok. 4 min.).

in #polish3 years ago

Trafiła w moje ręce książka, będąca zbiorem tekstów dotyczących idei antywojennej. Całość oparta jest o koncepcje libertariańskie albo, jak wolą niektórzy autorzy, klasyczno-liberalne. Samodzielne funkcjonowanie słowa "liberalizm" zostało bowiem zagospodarowane przez socjalistów w celu kontrolowania jednostek, używając retoryki wolnorynkowej. Trzeba w tym miejscu wziąć pod uwagę, że powyższe słowa wypowiedziane zostały przez Amerykanów. Rzeczywiście, o ile liberalizm na całym świecie znaczy obecnie zupełnie co innego, niż mieli na myśli Adam Smith, Frederic Bastiat czy francuscy fizjokraci, to z libertarianizmem problem jest innej natury. Na kontynecie północnoamerykańskim jego idee są o wiele łatwiejsze do wyobrażenia, niż w Europie.

1640167885014.jpg
Tom G. Palmer jest jednym z wielu amerykańskich libertarian, publikujących różnorakie teksty mające na celu promocję treści wolnościowych. Ten, przeczytany ostatnio, jak już wspomniałem, jest zbiorem, bardzo zróżnicowanym. Są typowe eseje, jest publicystyka, jest wywiad, jest pamflet i jest nawet poezja. Wszystkie one wskazują na bezsensowność wojny, jej okrucieństwo i ogólną dezaprobatę dla takiego sposobu rozstrzygania sporów.

Najprostszą metodą uniknięcia wojny i konfliktu zbrojnego jest, zdaniem autorów zbioru, promowanie wolnego, niczym nie skrępowanego, handlu międzynarodowego. Im więcej jednostek i firm będzie uwikłanych w niego, tym mniejsze będzie zainteresowanie wojną. Bo nikomu, albo zdecydowanej większości ludzi, nie będzie się ona wtedy opłacała. Jak udowadnia się w jednym z tekstów, mitem jest, że II wojna światowa pomogła Stanom Zjednoczonym wyjść z przedwojennego kryzysu gospodarczego. Zdania są w tym względzie jednakowoż podzielone. Udowadnia się również, że od zakończenia ostatniej wojny światowej, ryzyko bycia ofiarą międzynarodowego konfliktu zbrojnego zdecydowanie spadło. To miałby być sukces otwarcia się świata na handel międzynarodowy. W moim przekonaniu jest to jednak gra i manipulacja statystyką. Liczba ludzi na świecie wzrosła od 1945 roku z ok. 2,5 mld do ponad 7,5 mld w 2020 roku, czyli potroiła się. Musi się to w oczywisty sposób przełożyć na spadek prawdopodobieństwa stania się ofiarą takiego konfliktu. Ponadto jeszcze autorzy piszą o "konflikcie międzynarodowym", nie biorąc pod uwagę szeregu rzezi wewnętrznych, tym bardziej, że wiele z konfliktów nie jest nazywanych oficjalnie wojnami tylko określeniami sugerującymi inny, mniejszy, poziom eskalacji. Choć przyznać muszę, że autorzy, akurat w stosunku do amerykańskich interwencji w różnych częściach świata, używają sformułowania "wojna".

To jest pierwszy zarzut, który można wytoczyć takiemu stawianiu sprawy. Doktryna libertariańska jest niezwykle atrakcyjna dla ludzi miłujących wolność. Problem z nią jest taki, że słabo liczy się z rzeczywistością. Rozumiem, że z punktu widzenia Amerykanina łatwiej jest wygłaszać tego rodzaju koncepcje, ale problem tkwi w słynnym powiedzeniu o tym, że "punkt widzenia zależy od punktu siedzenia". Usadowieni bowiem w Europie Środkowo-Wschodniej nie możemy nie brać pod uwagę naszego fatalnego położenia geopolitycznego. Jasnym jest, że o wiele atrakcyjniej byłoby z Rosjanami handlować, czerpać z tego zyski, wlewając jednocześnie tamtym mieszkańcom zachodnie wzory kulturowe. Problem w tym, że druga strona nie jest specjalnie zainteresowana takim rozwiązaniem. Nie żeby Rosjanie nie chcieli handlować. Chcieliby to jednak robić na swoją modłę. Pisząc "Rosjanie", mam na myśli polityczne elity tego narodu, który sam w sobie niewiele ma do powiedzenia. A to oznacza konieczność poddania się woli władców Kremla i wpadnięcie w objęcia ich imperialistycznych idei.

Ale nawet pozostając na gruncie stricte amerykańskim widać dzisiaj do czego doprowadziło uwolnienie handlu z innym pretendentem do światowego tronu, czyli z Chińczykami. Twierdzi się, że Amerykanie wpuszczając Państwo Środka do Światowej Organizacji Handlu, być może popełnili seppuku. To się dopiero okaże, ale chińska polityka budowania wpływów poprzez handel swoimi wyrobami i opanowywanie kolejnych rejonów świata, daje dużo do myślenia. Powoduje też trudne do odwrócenia trendy przejmowania przez Chińczyków łańcuchów dostaw, co możemy aktualnie obserwować w przypadku braku niektórych, istotnych z punktu widzenia współczesnej technologii, komponentów. Przede wszystkim chodzi mi o półprzewodniki, bez których trudno wyobrazić sobie dzisiaj wyprodukowanie jakiegokolwiek sprzętu o budowie bardziej skomplikowanej od młotka.

Być może odpowiedzią na to będzie wojna. I to wojna w obronie kontroli międzynarodowego handlu i przepływów strategicznych, o których tak chętnie pisze Jacek Bartosiak. Właśnie, a może to ja jestem przesiąknięty lekturą tekstów podobnych do tych bartosiakowych, z gruntu opowiadających się za prowadzeniem polityki realnej, a nie bajania w przestworzach o powszechnym pokoju, miłości i wolności? A może należałoby odpowiedzieć na wezwanie autorów tego tomu i zacząć działać w kierunku urzeczywistnienia ich idei? Świat byłby z pewnością atrakcyjniejszy i w pewien sposób prostszy. Wszyscy zarabialibyśmy na multilateralnych relacjach handlowych. Jak bowiem wiadomo wojna jest grą o sumie ujemnej, a międzynarodowy handel grą o sumie dodatniej. Niech każdy więc rozsądzi o tym, co się ludzkości bardziej opłaca. Żeby tylko można było wyłącznie w takich kategoriach rozmyślać...