Sam tytuł „Wielki Gatsby” brzmi przebojowo. Kojarzy mi się z czymś, lub kimś bardzo kultowym i bogatym. No i to jest prawda, bo właśnie taki jest główny bohater wspomnianego dzieła.
W filmie zakochałam się z tylu powodów, że nie wiem od czego zacząć. Może od soundtracka. Przez większość czasu słyszałam „Young and beautiful” Lany del Rey w różnych wersjach. Ta piosenka tak bardzo pasuje do klimatu lat dwudziestych, motywu miłości. Kiedy się jej słucha, na myśl przychodzą jakieś piękne momenty z naszego życia, które darzymy ogromnym sentymentem.
Tak właśnie jest i tutaj. Kiedy Jay oprowadzał Daisy po swojej posiadłości, miałam wrażenie, że albo w ttym momencie zaczyna się lepsze życie, albo tworzą się beztroskie, wakacyjne wspomnienia.
Kolejna sprawa to obsadzenie Leonardo DiCaprio jako głównej postaci. Najbardziej zapadł mi w pamięć ten jego słynny uśmiech. Jak to opisał Fitzgerald:
„Usmiechnął się wyrozumiale - więcej niż wyrozumiale. Był to jeden z tych rzadkich uśmiechów, dających pewność i otuchę na zawsze, uśmiech, który można spotkać w życiu cztery albo pięć razy. Obejmował - albo zdawał się obejmować na moment- calusieńki nieskończony świat, a potem koncentrował się na tobie z nieodpartą życzliwością. Było w nim akurat tyle zrozumienia, ile ci było potrzeba, i tyle wiary w ciebie, ile sam chciałbyś mieć; usmiech ten zapewniał cię, że wywarłeś takie wrażenie, jakie - w najkorzystniejszych okolicznościach - chciałbyś wywrzeć.”
Sprawa, do której chciałabym się odnieść najbardziej to cała ta historia. Dlaczego było tak, jak było. Przecież Gatsby stworzył swoje życie specjanie dla Daisy. Te wszystkie huczne przyjęcia odbywały się tylko po to, by pewnego razu zjawiła się ona. Zamieszkał naprzeciw jej domu, by móc z bezpiecznej odległości mieć ją za wodą. Posiadłość została wybudowana i urządzona tak, by zechciała tam zamieszkać. Mimo całego sukcesu był gotowy nawet rzucić wszystkie te rzeczy i uciec z nią, wystarczyło poprosić.
Poznali się pięć lat wcześniej, a on z każdym dniem coraz bardziej popadał w manię uczuć do niej. Sposób w jaki na nią patrzył, jak w obrazek, jakby liczyła się tylko ona, jakby była całym jego światem. Był gotów na wszystko, by być z nią. Ba, przyznał się za nią do morderstwa, co nie jest takie proste, ale wziął na siebie winę.
Pierwsze, o czym pomyślałam, kiedy zaczęły się napisy końcowe, to że Daisy Buchanan nie była warta Jaya Gatsbiego. Po wszystkim co dla niej zrobił, jak się poświęcił, jak dał jej wszystko, o czym można zamarzyć, ona nie była w satne powiedzieć mężowi, że odchodzi. Potrafię zrozumieć, że kiedyś go kochała, ale nie można dawać nadziei, jeśli nie spełni się obietnic.
Po śmierci Jaya, pomimo uporczywych próśb i błagań swojego kuzyna Nicka Carrawaya, (który swoją drogą jest narratorem) nie przybyła nawet na pogrzeb. Stchórzyła i poddała się złu, wybierając ucieczkę oraz życie w poczuciu winy. Zamiast oddać jakikolwiek szacunek człowiekowi, który zginął dla niej, uciekła, by wieść fałszywe życie ze swoją fałszywą rodziną.
Zamierzam ten film w najbliższym czasie obejrzeć. Ale najpierw przeczytam książkę, która już leży na półce przyniesiona z biblioteki :)
Takie drobne sugestie mam. Po pierwsze, polecam używanie tagu #pl-filmy za miast #pl-film. Wiem, że się powtarzam, ale używanie bardziej popularnego tagu może zwiększyć zasięg posta.
Dodatkowo podsyłam post z informacjami na temat tagowania: https://steemit.com/polish/@marszum/bxx8zqa4. Używanie anglojęzycznych tagów przy tekście w języku polskim nie na wiele się zdaje. Lepiej się skupić wyłącznie na polskich tagach.
Piszesz bardzo fajnie, trzeba się tylko postarać, by Twoje teksty zaczęły trafiać do większej ilości osób.
Życzę powodzenia w dalszym tworzeniu!