Pink Floyd, The Strokes, Coldplay. Grudniowy haul albumowy- Komis płytowy Katowice

in #polish7 years ago

Bądź mną, anon lvl 16. Odkąd tylko pamiętam zbierałem płyty. Zaczęło się niewinnie, jakoś na Wielkanoc, kiedy to chciałem sprawić rodzicom skromny prezent. Wybór padł na Jedynkę Beatlesów. Ta nieźle wydana kompilacja największych singli zespołu zainspirowała mnie do kolekcjonowania swoich ulubionych pozycji, a także kupowania albumów artystów, których dorobek powinno się znać chociaż w małej części.

Jako że w moim pobliskim Empiku wybór jest dosyć ograniczony i to nie w za atrakcyjnych cenach, na poszukiwania albumów zazwyczaj udaję się do komisu płytowego mieszczącego się tuż obok dworca kolejowego i Galerii Katowickiej. Ta miejscówka dobrze znana wszystkim śląskim melomanom i fanom winyli posiada także liczne zasoby płyt kompaktowych. Dzisiaj podzielę się z wami moimi ostatnimi nabytkami, przedstawię wam opinię na temat tych albumów oraz sposobu ich wydania.IMG_20171211_223635_HHT.jpg
Coldplay- Viva La Vida
Muzyka Chrisa Martina i spółki przewija się regularnie przez fale radiowe już od blisko piętnastu lat. Świetnie wspominam starsze hity takie jak "Clocks", "Paradise" czy "Every Teardrop is a Waterfall". Zespół stracił jednak trochę w moich oczach po gościnnym występie w jednym z najgorszych utworów tego roku, "Something Just Like This" duetu Chainsmokers, których nie darzę za wielką sympatią. Już od dawna chciałem zagłębić się w dorobek Coldplay, ale nie wiedziałem jak się za to zabrać. A jak tu nie zacząć od albumu zawierającego prawdopodobnie ich najbardziej rozpoznawalną piosenkę?

Po kilku pierwszych sesjach okazało się, że rzuciłem się na głęboką ziemię wchodząc do świata kapeli akurat od tej płyty. Poetyckie teksty i tony mniej bezpośrednich odwołań do historii. Martin miał z czego czerpać. Za czasów szkolnych historia była jego głównym przedmiotem. Widać to między innymi w pięknie zaprojektowanej okładce, której za tło posłużył obraz francuskiego malarza Eugene Delacroix upamiętniający wydarzenia rewolucji lipcowej. Moje lekkie braki w historii, których dowodem będzie to, że powyższe informacje musiałem wygooglować nie przeszkodziły mi jednak w docenieniu tutejszej warstwy lirycznej. Nie trzeba zawsze rozkładać utworu na czynniki pierwsze. Można poprostu zatopić się w głosie Chrisa, albo skorzystać z Geniusa.


Instrumentalizacja na tym albumie zaskakuje mnie nawet po kilku razach obcowania z nim. Dalej nie zrozumiałe przeze mnie liczne hidden tracki i utwory jak "42", emocjonalna fortepianowa ballada, która przeradza się w pozytywny kawałek, czy "Violet Hill" z brudną gitarą wychodzącą na przód wokalom i zmuszającą zespół do ostrzejszej gry zachwyciły mnie na tyle, że najbliższy czas na pewno spędzę słuchając ich innych albumów.

Samo wydanie jest jak najbardziej satysfakcjonujące jak na płytę, którą kupiłem za 15 złotych, głównie dla jej zawartości dźwiękowej. Jewel case i booklet zawierający zdjęcia z nagrywek albumu i skromna galeria grafik utrzymanych w klimatach okładki wystarczą, żebym dołączył tą niezłą pozycję na moją skromną półeczkę.

Na koniec, przenieśmy się jeszcze do 2008 roku i przypomnijmy sobie jeden z najważniejszych utworów dekady.


Pink Floyd- Dark Side Of The Moon
Chciałbym trochę sprostować mój komentarz odnośnie Empika jako dobrego miejsca do kupowania muzyki. Czasami na półkach znajdą się jakieś starocie w przystępnych cenach, a na stronie ogłoszą atrakcyjną promocję, jak np. "aż do 60% na płyty Pink Floydów", która obowiązuje nieprzerwanie od cyber poniedziałku. Od razu gdy zobaczyłem tą wiadomość zamówiłem od dawna pożądany przeze mnie album "Dark Side Of The Moon". Niestety przez natłok pracy pozostały po Black Friday moja paczka została odwołana. No cóż zdarza się. Na szczęście w następną sobotę po tym zdarzeniu odnalazłem na jednej z półek komisu tą słynną okładkę z pryzmatem i to jeszcze w lepszej cenie wynoszącej zaledwie 25 złotych.

O tej przez wielu uważanej za opus magnum pozycji z dyskografii królów progrocka powiedziano już chyba wszystko. Perfekcyjnie skonstruowany projekt, który pochłania słuchacza na ponad 40 minut. Rozpływa początkowym "Breathe (The Air)", zachwyca "Time", porusza "Great Gig In The Sky" i otwiera oczy każdym ze swoich tekstów. Mimo 40 lat na karku "Dark Side of The Moon" dalej opowiada historię, która odnosi się w pełni do dzisiejszych czasów. Klasyk, który każdy powinien znać i płyta, która chyba nigdy mi się nie znudzi.

Opakowanie kompaktu imituje wydanie winylowe płyty. Ładny gatefold i booklet zawierający słowa, które nie miały by prawa zmieścić się w środku okładki jak w pierwowzorze. Mam jednak jeden problem z tym wydaniem. Grafiki z naklejek znajdujących się w analogowch wersjach albumu, tutaj zostały dodrukowane w środku książeczki, co moim zdaniem jest zupełnie zbędne. Lepiej by już było gdyby dali te wlepy :(.

Myśleliście że zapomnę o "Money"? ;)


The Strokes- First Impressions of Earth
Do zagłębiania się w muzykę tego zespołu zabierałem się jak do głaskania jeża. Przez wielu recenzentów wspominani jako inspiracja dla Arctic Monkeys, ta nowojorska kapela nie zrobiła na mnie aż tak wielkiego wrażenia. Oprócz największych singli i najczęściej streamowanych utworów na Spotify nic nie przyciągnęło mnie do nich na dłużej. Kiedy jednak między stosami kompaktów znalazłem jeden z ich albumów uznałem że muszę po niego sięgnąć.

"First Impressions Of Earth" to trzeci studyjny album Strokesów wydany w 2005 roku. Instynkt zbieracza dał górę przy wyborze akurat tej płyty. 20 złotych za tak rewelacyjnie wydaną płytę to grosze. Pudełko rozkładane na 2 strony na środku posiada kompakt, po prawej booklet z tekstami, a z lewej kieszonkę w której ukryte jest 6 obrazków, które możemy ustawić na froncie. Oprócz grafiki albumu możemy oprawić sobie jednego z 5 członków zespołu. U mnie na tym miejscu aktualnie spoczywa frontman grupy, Julian Casablancas.

Po lekkim researchu dowiedziałem się że wielu fanów stawia ten album na dole ich rankingów. Jako osoba, która słyszała wcześniej jedynie ich debiut muszę powiedzieć, że nie jest aż tak źle. Riffy zapadają w pamięć, utwory są pełne energii, a teksty czasami dorównują poziomem Turnerowi. Album jest jednak zleksza przydługi. Po ośmiu z czternastu kawałków słuchacz poprostu się nudzi upbeatowymi gitarami, solówkami i zdartymi, czasami denerwującymi wokalami wydającego się na będącego wiecznie pijanego Calablancasa. Mimo to znajdują się tutaj świetne momenty takie jak "Razorblade", "Juicebox" czy "On the Other Side". Kto wie? Może dzięki tym właśnie piosenkom wreszcie wciągnę się w ich dyskografię?

Zbierasz fizyczne kopie albumów? Pochwal się swoimi ostatnimi zakupami w komentarzach, a jeśli chcesz to możesz pokazać nawet całą kolekcję. Chętnie poznam gust muzyczny Steemianów! Jeśli spodobał ci się ten artykuł nie zapomnij o zostawieniu upvote'a. Daj mi również znać, czy podoba ci się taki format i czy powinienem go kontynuować. Przez czas pisania tego posta uzbierałem kolejne płyty, o których chętnie bym poopowiadał :P

Sort:  

Mogę tylko pomóc z 42.

Jestem prawie pewien, że jest to odniesienie do odpowiedzi na Wielkie pytanie. Otóż w powieści Douglasa Adamsa Autostopem przez galaktykę pewna cywilizacja zbudowała inteligenty superkomputer i zadała mu pytanie: "Wielkie pytanie o życie, wszechświat i całą resztę" (ang. Ultimate Question of Life, the Universe, and Everything). Superkomputer liczył kilka milionów lat i na koniec dał odpowiedź: 42. :-D

Liczba 42 a także zdanie Life, the Universe, and Everything stały się memami w subkulturze nerdowskiej i z niej migrowała do szeroko rozumianej popkultury.

Congratulations @jcobandru! You have completed some achievement on Steemit and have been rewarded with new badge(s) :

Award for the number of upvotes

Click on any badge to view your own Board of Honor on SteemitBoard.
For more information about SteemitBoard, click here

If you no longer want to receive notifications, reply to this comment with the word STOP

By upvoting this notification, you can help all Steemit users. Learn how here!