Na widok oszalałego tłumu na brukselskich ulicach po wygranym meczu reprezentacji Maroka z drużyną Belgi natchnęła mnie szczególna refleksja. Belgijskie i holenderskie wydarzenia zostawię bez komentarza nie warto strzępić języka, obrazy ulic w zupełności tu wystarczą. Chciałbym się odnieść do naszej rzeczywistości i zadać sobie pytanie, czy taka sytuacja mogłaby się wydarzyć w naszym kraju?
Naturalnie, żeby odpowiedzieć na tak sformułowane pytanie musimy puścić odrobinę wodzę fantazji i wyobrazić sobie podobne uwarunkowania jakie zaistniały na belgijskim podwórku. Nie musimy bardzo starać się fantazjować wystarczy, że w naszej grupie zamiast Argentyny jest Ukraina, a Polska reprezentacja zamiast z Argentyną przegrywa z właśnie z nią i to już wystarczy do dalszych dywagacji. Jak sądzicie czy brukselski scenariusz powtórzyłby się w naszym kraju? Zaraz na pewno odezwą się głosy, że brakuje pewnych uwarunkowań społecznych jak i politycznych, które determinują daną społeczność do takich zachowań. Jakbyśmy chcieli się pokusić to z pewnością znaleźlibyśmy wiele analogi w obu przypadkach, tego zaistniałego w belgijskiej rzeczywistości i tego wyimaginowanego w kraju nad Wisłą i aż strach pomyśleć, że polskie miasta mogłyby tak wyglądać, ale przejdźmy do rzeczy.
Na pewno kulturowość ma tu ogromne znaczenie i z tym nie możemy się spierać, nasi sąsiedzi za wschodniej granicy są nam o niebo bliżsi niż emigracyjna społeczność afrykańska czy arabska, nawet w kolejnym już pokoleniu z mieszkańcami zachodniej Europy to argument nie do podważenia. Jakie więc argumenty przemawiają, że to co zdarzyło się w Brukseli mogło zaistnieć w Warszawie? Otóż naszych sąsiadów więcej z nami łączy niż dzieli, ale ani jedni, ani drudzy nie zapominają o rachunkach krzywd, dzisiaj często pomijanych ze względu na polityczną poprawność. Warto jednak w tym miejscu poruszyć argument, który łączy nas z zachodnimi społecznościami, a który jest im kolcem w oku i który do dzisiaj mocno tkwi i jątrzy. Choć jest to błędna droga i argument kompletnie wobec nas nietrafiony, często jednak powielany przez nasze intelektualne elity. Mit wschodnich kolonizatorów przylgnął do nas niczym rzep do psiego ogona. Niczym nieuprawniona, wygodna narracja agresorów służy zachodowi do zrównania nas z nimi i ich grzechami, na których zbudowały swoje potęgi. Wstyd tylko, że nasze uczone socjety tkwią na takim kursie, ale brnąc tym fałszywym kierunku możemy śmiało pokusić się teraz o podobną interpretację zachowań naszych wschodnich sąsiadów do brukselskich incydentów. Wiem jednak, że to mało prawdopodobny scenariusz zdarzeń, ale czy niemożliwy?
Wszystko układa się w całość, przyjmując, że my również byliśmy kolonizatorami, dlaczego brukselska historia nie miałaby się powtórzyć? Przemawia również za tym nasza wspólna historia choćby ta sienkiewiczowska i ta współczesna dwudziestowieczna. Z naszej zaś strony górę mogłyby przybrać ciągłe sentymenty do kresów wschodnich, dlaczego więc nawet przy tak przyjętych założeniach i całej masie prawdopodobieństw ta na wskroś wyimaginowana sytuacja, zapewne obecnie by się nie wydarzyła. Dzisiaj Ukraina dużo nam zawdzięcza, to co wydarzyło się w minionym roku nie pozwala snuć nam takich wydarzeń, a czy przed 24 lutym taka sytuacja mogłaby mieć miejsce? Też mało prawdopodobne, pomimo tak trudnej historii zbyt wiele nas łączy, a na pewno dużo więcej niż społeczeństwa zachodniej Europy z przybyłymi tam imigrantami i ich potomkami nawet w trzecim pokoleniu. Wdzięczność za otwarte ramiona Europy w tym przypadku nie istnieje, a asymilacja, która miała następować na zachodzie, to kolejny europejski mit.
Współczując tym samym zachodniej cywilizacji pozostaje tylko nadzieja, że reprezentacja Maroka w piłce nożnej nie zdobędzie mistrzostwa świata. To dopiero będzie się działo!