Mam poczucie, że właśnie dziś moje wielkie oczekiwania i nadzieje odbiły się od muru i boleśnie sprowadziły mnie na ziemię.
Zacznijmy jednak od początków tych nadziei i planów. Od półtora roku pracuję na recepcji w sieciowym hotelu o niskim (jednogwiazdkowym) standardzie. Przez ten czas wiele się nauczyłam i miałam okazję zabłysnąć nie raz. W pierwszym miesiącu pracy wysłano mnie na FamTrip - objazdówkę po wszystkich warszawskich hotelach z mojej sieci. W tym momencie dowiedziałam się, że w moim brandzie hoteli ekonomicznych jest też coś takiego jak hotele Style. W tamtym momencie nie było ani jednego takiego hotelu w Warszawie, a więc zaczęłam szukać, szperać i... zakochałam się w nich. Oglądałam zdjęcia Style'i z Polski, a czasem i spoza naszych granic. Wyobraźcie sobie jak bardzo się ucieszyłam wiedząc, że będę świadkiem budowy tegoż hotelu tuż pod moim nosem.
Gdy minął rok mojej pracy w hotelarstwie ujrzałam proces kopania fundamentów i stawiania kolejnych pięter. Śmiałam się, że budują mi hotel. Wciąż mam nadzieję w nim pracować mimo, że jego design mnie nieco przeraża. Z czasem też odkryłam moje miejsce w tej branży, a mianowicie kogoś zajmującego się satysfakcją gości - Guest Experience Manager (lub Guest Relations). Wszystko to układało mi się w piękną układankę, do której kompletowałam skrzętnie wszystkie puzzle.
W listopadzie nastąpił mój mały przełom. Musiałam pojechać do Sopotu na ważne szkolenie. Z mojego hotelu byłam ja i mój dyrektor. Pod koniec szkolenia spytałam się go, czy mam szanse na takie stanowisko, które mnie interesuje. Powiedział, że jak najbardziej tak. Z nowym wiatrem w skrzydłach zabrałam się mocniej, bardziej i z nowym zapałem do pracy co krok doglądając budowy "mojego" hotelu.
Ucieszyłam się, gdy miałam pojechać chociaż na część spotkania z GEM'ami. Chłonęłam wiedzę i wszystkie pozytywne praktyki jak gąbka starając się je oddawać na wszystkie możliwe strony.
Pierwszym kubłem zimnej wody było odkładane spotkanie dla Guest Relations z hoteli ekonomicznych. Na szali miałam jazdy do egzaminu, których nie dało się przełożyć i spotkanie... które na 12 godzin przed jego planowanym początkiem zostało ostatecznie odwołane. Miałam wielkie nadzieje, co do tego spotkania.
Drugim kubłem zimnej wody okazały się rozmowy roczne. Moja bezpośrednia przełożona chyba nie widziała nawet połowy moich starań. Oczywiście, widziała dużo pozytywów. Usłyszała też plotki, które bardzo mnie zabolały. Nie jest niczym przyjemnym jeśli jakiś jeden incydent, który zdążyłaś wyjaśnić wypływa w jakikolwiek sposób na twoją ocenę roczną. Okazało się, że... gdy próbuję przekazać jakąś wiedzę koledze lub koleżance na zmianie to robię to w sposób bardziej... protekcjonalny lub wręcz władczy niż w koleżeński. Czasem przy przekazaniu zmiany niektóre rzeczy "do zrobienia" przekazuję jak polecenia służbowe i... Kurcze! Czasem może i tak jest, ale każdy z nas (w sensie w mojej załodze) tak robi w mniejszym lub większym stopniu. Ok, mogę ważyć słowa albo wcale nie zwracać nikomu uwagi, ale! Do jasnej cholery! Trochę dystansu i pokory do samych siebie. Też nie jest fajne, jeśli próbuję tłumaczyć koleżance dlaczego nie powinna tak robić tylko inaczej ze względów technicznych, a słyszę "jak mi kierownik zwróci uwagę to będę tak robić".
Uh...
Tak, mimo drobnych potknięć w komunikacji z kolegami dostałam ocenę predysponującą mnie do awansu i to do rozpatrzenia "już". Co z tego skoro nikt nie wie jak dalej ma wyglądać pójście w świat tych ocen rocznych?
Trzeci kubeł zimnej wody spadł na mnie właśnie dziś, po wyczekiwanym spotkaniu GR z hoteli ekonomicznych. Byłam tam ja... i dyrektorzy z innych hoteli eko, a do tego nasi zwierzchnicy, czy raczej support z centrali. Wszystko byłoby może i spoko prócz tego jak na koniec zamieniłam dwa zdania o utworzeniu stanowiska właśnie takiego jak moje w nowym hotelu. Usłyszałam, że w zasadzie każdy hotel ekonomiczny, jeśli tylko znajdzie na to pieniądze w budżecie może utworzyć to stanowisko już dziś. Widziałam, jak jedna z dyrektorek zaciera ręce mówiąc, że dla jej dziewczyny to idealna fucha, bo już to robi i ucieszy się z awansu, szczególnie, że nie pozwoli jej opuścić hotelu i będzie broniła ją we wszystkie możliwe sposoby by tylko nie próbowała odejść.
I... tu zaczęła się przelewać moja czara goryczy i rozczarowania. Tak, mój dyrektor jest super i fajnie, że stawia przede mną nowe wyzwania. Super... ale... czy dałby się za mnie pociąć byle bym nie odchodziła? Hm... sam pewnie zaraz będzie musiał zmienić hotel, a więc ważne by nie rozsypało mu się wszystko już teraz. Czy stoi za mną murem? Nie wiem. Chyba nie. Promuje mnie, to pewne, ale czy widzi we mnie potencjał na "już, teraz"? Nie wiem, czy poleci mnie nowemu dyrektorowi, czy wspomni chociaż słowo o moich planach, których przecież nie ukrywam.
Byłam między dyrektorami nie pierwszy raz, ale dopiero teraz poczułam, że... mimo, że przebywam między w jakimś stopniu "wielkimi" ja... raczej powoli muszę odpuścić, bo zaczynam się wypalać. Przygotowuję sporo i wkładam w różne eventy nie tylko pracę ale i serce, a często zamiast uznania dostaję rozpuszczalnik, żeby jeszcze po tym wszystkim posprzątać.
I właśnie to boli... i wypala...
najgorzej kiedy nikt nie jest w stanie docenić włożonego trudu i wysiłku...
Dokładnie!