Dziś zdobyłam zimowy szczyt Śnieżki. Niech Was nie zmyli mój uśmiech. To było jeszcze zanim dokonałam tego cudu i nim wróciłam tutaj. Zdjęcie pochodzi ze Strzechy Akademickiej, czyli pierwszym osiągnięciu po długiej drodze pełnej zwątpienia i prób zmotywowania siebie do postawienia kolejnego kroku.
Czemu było tak ciężko na samym początku?
Jestem mamuśką. Mam nadwagę i dość stacjonarny tryb pracy. Nie uprawiam sportów prócz spacerku między pracą a oddalonym o kilometr przystankiem. Nagle, po wejściu na szlak (a miałam ochotę napisać "szlag") okazało się, że od razu jest pod górę. Zdziwienie? Oj tak :) Tę trasę zapamiętałam jako łatwą. Pokonywałam ją jako dziecko chodząc nieco inną drogą (przez Pielgrzymy i Słoneczniki). Miała być bardzo długo po płaskim, a była bardzo długo pod górę. Okazało się, że często musiałam przystawać by wziąć kilka oddechów i zebrać siły. Miałam też dodatkowe utrudnienie, ale... o tym może innym razem.
Z początku mieliśmy z @avtandil 'em siły by robić zdjęcia więc robiliśmy ich sporo.
Zdjęć z aparatu z tej wyprawy jeszcze nie zgrałam więc póki co tym te z telefonu.
To rozwidlenie można zobaczyć na wielu filmach dotyczących zimowego zdobywania Śnieżki. Wiem, bo mentalnie bardzo długo się do tego przygotowywałam i to z pełnym entuzjazmem.
Zamiast pięknej pogody, która nam ukazała z rana szczyt Śnieżki nastały chmury. Liczyłam się z nimi i wziąć powtarzałam, że chmury są tutaj, ale na szczycie może ich nie być, a to najważniejsze w zdobywaniu szczytu i zabieraniu ze sobą aparatów. W tym miejscu wspomnę tylko, że na szczycie nawet nie sięgnęłam po aparat z plecaka.
Strzecha Akademicka dała mi nieco nadziei. Dom Śląski, czyli następny przystanek miał być niedaleko i to właśnie po zapamiętanym "płaskim". Wierzcie mi lub nie, ale podczas podejścia każde schodzenie kilku metrów w dół widziałam jako problem i jako niebezpieczeństwo. Wiedziałam, że po zdobyciu szczytu będę zmęczona, a spadki w drodze "DO" oznaczają drogę pod górkę w drodze "Z". @avtandil mi świadkiem, że za każdym razem wzdychałam ciężko, mówiłam kilka gorzkich słów na ten temat i wspominałam o konsekwencjach chwilowej ulgi.
Przed Strzechą zaczynałam mieć duże wątpliwości. Zaczęłam mówić, że może tylko do Domu Śląskiego dojdziemy i potem jednak zejście. Bałam się, że nie dam rady.
Na miejscu ostatniego "obozu aklimatyzacyjnego" byliśmy już zdeterminowani. Tak niedaleko to aż grzech nie spróbować. Gdy wyszliśmy z przyjaznych i ciepłych progów okazało się, że Śnieżka postanowiła pokazać nam swoją twarz i w ten sposób dodać otuchy. Można by rzec, że nas zwabiła pozornie piękną twarzą dając nadzieję.
Widziałam jak rodzice próbują wejść z ok. 6-7 letnimi dzieciaczkami. Było mi szkoda szkrabów, bo gdy tylko zrobiłam kilka kroków po oblodzonej i nieco już rozmoczonej ścieżce wiedziałam, że nie będzie łatwo. Wiało, duło i... myślałam, że mi głowę urwie w najlepszym razie. Nie raz ślizgałam się i przeklinałam te momenty, w których wiatr co 2-3 sekundy zarzucał mi czapkę na oczy zasłaniając całe strome i śliskie podejście. Bogu niech będą dzięki za barierki z łańcuchów podczas całego tego odcinka. Nie wyobrażam sobie przejść bez nich ani w górę ani w dół. Bywały momenty, że wiatr słabł, ale to były tylko momenty. Podczas tego półtora kilometra siadałam wiele razy na śniegu i łapałam siły. Raz złapał mnie nawet skurcz w łydce, ale nie za mocny i dość szybko odpuścić. Bałam się gorszego scenariusza.
Wtedy poczułam...
Klęłam na głos. Nie mogłam znieść mokrych włosów, wciąż wchodzącej w oczy czapki, ślizgania się i tego okropnego wiatru. Przez większość drogi widziałam moją czapkę lub... tylko to co miałam pod stopami i łańcuch w rękach. W duchu przeklinałam tę górę. Zastanawiałam się, czemu na moim tatuażu właśnie ona zaistniała. Po co? Czemu? W duszy nazywałam ją suką i kurwą, która jest przewrotna i z jednej strony kusi, zachęca, a z drugiej czeka jak dokopać ci w dupę i zrzucić ze skały.
Chciałam wtedy płakać.
Na szczycie
Powinnam czuć satysfakcję. Powinnam być szczęśliwa i dumna. A ja... zrobiłam kilka zdjęć telefonem i marzyłam tylko by zejść. JUŻ! Natychmiast! Nie miałam ochoty nawet szukać drzwi do schroniska. Byłam tam, spróbowałam je znaleźć. Nie było to nie! Trzeba spadać i zapomnieć o tym wydarzeniu. Byłam wściekła, zła i rozżalona. Nie znalazłam na szczycie niczego z rzeczy, których tam szukałam.
Zejście wydawało mi się jeszcze gorsze. Było ślisko, a to powodowało dodatkowe niebezpieczeństwo. @avtandil i kilka innych osób przede mną uznały, że idealnym sposobem zejścia będzie trzymanie się łańcuchów i ślizganie. Chwila! Dosłownie kilkanaście minut temu przeklinaliśmy wyślizgane zejście. To utrudniało kolejnym osobą zdobywaniu szczytu, a i zmuszało kolejne do korzystania z tej samej metody. Było to dodatkowo niebezpieczne bo wystarczy, że noga poleci źle i... przepaść!
Nie chciałam wracać do Domu Śląskiego na obiad. Byłam zła i nie chciałam rozmawiać o zdobywaniu Śnieżki z nikim. Nie mogłam sobie poradzić z tak skrajnymi emocjami. Zarządziłam schodzenie czarnym szlakiem. Był plan, że zjedziemy wyciągiem.
W pewnym momencie powiedziałam sobie:
"Nie! Ta góra cię nie pokona! Nie złamie! Zejdziesz!"
Mój kompan zaczął coś jęczeć, że ten szlak jest chyba zamknięty i że tam są lawiny. Trochę mnie wystraszył więc jednak skręciliśmy w stronę wyciągu. No cóż... był zamknięty, a ludzie kierowali się w stronę otwartego czarnego szlaku. Wzruszyliśmy ramionami i powiedzieliśmy:
"OK"
Podziwiam tych, którzy próbują zimą tej drogi pod górę. Nawet schodząc takimi stromiznami było bardzo trudno. W pewnym momencie tyczki wyznaczające trasę znikały. Była linia drzew, a za nią jeszcze większa stromizna. Szliśmy po kostki i kolana w śniegu. Nie tylko my, ale i inny, którzy wybrali ten szlak.
W pewnym momencie usiadłam...
Zobaczyłam piękną panoramę Karpacza pod nami. Przepływały chmury, a ja poczułam, że to ten moment. Usiadłam w śniegu.
Przez kilka chwil tak siedziałam, patrzyłam i myślałam. To był mój czas na przewartościowanie wszystkiego co się stało. Zdefiniowałam czym był dla mnie ten wyjazd i to osiągnięcie. Określiłam czego brakowało mi w tym wydarzeniu i... wysnułam kilka alegorii zupełnie innych, niespodziewanych.
Gdy w uszach duje wiatr...
W głowie miałam kilka piosenek. Gdy podchodziłam pod Strzechę Akademicką i później wciąż powtarzałam sobie "Miejcie nadzieję" i dalej "nie tę lichą marną". Tylko dzięki nadziei pokonałam każdy trudny fragment trasy. Tylko dzięki niej stawiałam kolejny krok po każdym zatrzymaniu się na odetchnięcie.
Po przeanalizowaniu całego wydarzenia miałam ochotę zanucić "Makatkę z wojownikiem" Starego Dobrego Małżeństwa.
Co wykminiłam?
Jedno z przemyśleń podałam druhowi podczas spokojniejszej drogi, podczas której wyprzedzaliśmy tych, którzy w ciężkich momentach byli przed nami. Zaraz skojarzył mi się z tymi rozkminami TemaTygodnia #11. Widziałam w zdobyciu góry osiągnięcie sukcesu. Zaczęłam myśleć, czemu nie czułam tego jako wielkie osiągnięcie (którym przecież było!)?
I tu zaczęłam rozumować tak: każdy sukces może zmienić człowieka. Spowodować, że nagle zacznie chojrakować i obrastać w piórka. To bardzo łatwo może zmienić go i doprowadzić do bardzo szybkiego końca. Ludzie zaczną się od niego odwracać, a on nie zauważy, że prócz osiągnięcia wymarzonej pozycji czy dużego konta w banku wraz z sukcesem rodzą się nowe obowiązki. Niedopełnienie ich powoduje szybki spadek w przepaść. Po zdobyciu góry trzeba wziąć głęboki oddech i zejść równie ostrożnie jak się wchodziło. Spokojnie ogarnąć sukces i przekuć go w kolejne działania.
Ulgę poczułam dopiero widząc koniec drogi.
To jednak nie koniec przemyśleć. Co do tego wszystkiego ma "Makatka z wojownikiem"? Tu rodzi się zupełnie inna rozkmina. By wejść pod górę potrzebowałam motywacji. Słów, które doceniałyby to co zrobiłam i osiągnęłam i pokazywały, że już niedaleko jest mój cel. Tak, byliśmy w połowie trasy do kolejnego punktu, ale ja nie chciałam słyszeć "jeszcze drugie tyle", a "zobaczy ile przeszliśmy. Jeszcze trochę i osiągniemy kolejny cel". Potrzebowałam takie spojrzenia za mnie z dumą tego, co miałam za sobą i powiedzenie "już niedługo, jeszcze troszeczkę, możesz to zrobić". Ktoś powie "coucherskie brednie". Potrzebowałam ich.
Pokonanie tej trasy porównywałam nieco do porodu. Mniej więcej tyle samo od rozpoczęcia się mocniejszych skurczy aż do samego porodu minęło jak od rozpoczęcia trasy aż do zejścia z góry. Mówiłam sobie "przeżyłaś tamto to i z tym dasz radę". Zupełnie nie motywowały mnie teksty takie jak "o... tu zaczyna się stromo", a łatwiej dałabym radę słysząc "jak to pokonamy powinniśmy zobaczyć schronisko". Mówiłam sobie "do tego zakrętu", a potem szłam i do kolejnego i jeszcze dalszego. Całą wyczerpującą trasę pokonałam... w mojej głowie całkiem sama. Co z tego, że przede mną a czasem obok mnie był @avtandil. Nie było nikogo przy mnie. Co gorsza, moje myśli uciekały do dziecka i męża, którzy właśnie z gorączką próbowali się dostać do lekarza.
Gdy tak siedziałam w śniegu i patrzyłam na widok poczułam jak bardzo mi ich brakuje. Tej dumy i docenienia. Pożałowałam chęci samotnego wypadu i chęci resetowania się. Na co mi czas na pracę nad opowiadaniami jeśli mam... ciszę, spokój i nie muszę się nawet uśmiechać gdy jestem sama?
I tu pojawia się motyw z Makatki. Przytoczę tekst i mam nadzieję, że zrozumiecie.
Wielki wojownik zdobył małą filiżankę
i księgę mądrą której nie przeczyta
wróci zmęczony z wojennej wyprawy
i wszystko rzuci u stóp żony
(...)
Na szczęście znajdzie się ktoś z bliskich
kto księgę przeczyta filiżankę uniesie pod światło
i znowu krok naprzód zrobi ziemia
choć wcale nie będzie jej łatwo
Niektóre rzeczy przychodzą po czasie
Powoli, dystansując się do emocji, które miałam wtedy na szczycie dochodzę do siebie. Nie wiem kiedy poczuję dumę z tego, że zdobyłam zimowy szczyt Śnieżki. Wiem jednak, że chyba już nigdy nie będę tego próbować. Będę chciała zabrać tam dziecko, bo zdobywanie tej góry było dla mnie epickie. Było zderzeniem osiągnięć dziecka z możliwościami dorosłej kobiety. Co jak fantazje i bajki zderzyć z prozą życia. Na slajdach wszystko było inne. Może i wyblakłe, ale wydawało się takie moje i... takie piękne. Szczęśliwe i uśmiechnięte twarze i szczyt Śnieżki gdzieś w tle. Pamiętałam wielką salę Poczty Czeskiej, która na filmach z YouTuba zaczęła się wydawać dorosłej mnie zupełnie przeciętna i dość mała.
Nie wiem czy chciałam tej konfrontacji, ale wiem że nie ma już odwrotu. Tak sobie myślę, że dzięki temu doświadczeniu będę bardziej doceniać to co już mam.
A teraz praca domowa!
Zróbcie to dla mnie, ok?
Bądźcie dla kogoś przez jeden dzień kimś kto go docenia, chwali zupełnie bezinteresownie i wspiera, ale... w ten pozytywny sposób. Jeśli masz połowę szklanki wypełnionej wodą to... dolej mu tej wody. Jeśli ktoś ma dobry pomysł nie zaczynaj od jego kosztów, a tego co z tego może wyjść dobrego i pomyśl, że ten ktoś Ci zaufał otwierając się i przedstawiając jakąś koncepcję.
Zrób krok w pozytywną stronę życia!
Akurat jadąc dziś o 10 do Cieplic widziałem jak te wszystkie chmury wyglądały na Śnieżce.
Sam pomyślałem wtedy, że chętnie bym wtedy wchodził na górę :P
O 9:20/9:30 rozpoczęliśmy koło Wangu wejście. Widzisz? Przegapiłeś!
A mogłeś usłyszeć te wszystkie niecenzuralne słowa z moich ust. Wierz mi, to prawdziwie rzadkie doznanie. Ostatnio częściej mówię "kurczaczki" albo "orzeszku" niż słówka, które słyszał Avtandil.
Z chęcia bym weszła znowu na Śnieżkę 😊
Ja na nią wrócę... ale już nie zimą i zapewne następnym razem będę miała mojego małego przystojniaka przy moim boku.
A też to opiszę - jak zgram zdjęcia i je ciut opracuję. Co do motywacji, powiedzmy, że masz trochę racji - być może jestem kiepski w, cytuję, "coucherskie brednie" i wolę przedstawiać sprawy takimi, jakie są, zamiast mówić "zaraz powinniśmy zobaczyć schronisko", kiedy do niego jeszcze pół godziny drogi pod górkę i w gęstej mgle. Pewnie tych pozytywnych motywacji było mniej - co nie zmienia faktu, że jak najbardziej jestem dumny z Twojego (i mojego też) osiągnięcia - i wielkie brawa dla Ciebie, że się nie poddałaś i weszłaś na ten szczyt ;)
Dzięki. No cóż. "już niedaleko" w perspektywie "idziemy już ponad godzinę" to w zasadzie jest przedstawianie spraw takimi jakimi są, ale w sposób po prostu bardziej "jest nieźle, czeka nas tylko jeszcze jeden spory wysiłek i zobaczymy nagrodę"