Od wielu lat piszę różnego rodzaju teksty. Do tej pory wszystko szło do szuflady, czytało je zaledwie kilka osób. Wszystkie (choć były mi to bliskie osoby) zachęcały mnie bym kontynuował pisanie (co bardzo lubię). Chcę jednak, aby więcej osób mogło się wypowiedzieć na temat moich tekstów. Wiem, że czeka mnie jeszcze dużo pracy. Poniżej jedno z moich opowiadań. Będę bardzo wdzięczny za opinie w komentarzach! Pierwsze opowiadanie, jakie zamieściłem znajduję się tutaj: Karpie
Przysługa cz. I
Wiatr przyjemnie otulał jego twarz, cieple powietrze wprowadzało pozytywny nastrój. Oczy wpatrywały się w pobliskie drzewa i trawy, nie mogąc nacieszyć się ich widokiem. Niedaleko znajdował się staw, nad którym uwielbiał spędzać czas. Siedział na ławce, a tuż za jego plecami stała mała chatka ze zgrabnymi drzwiami i oknami, z komina leniwie unosił się dym. Raz po raz tą ciszę zakłócało rżenie konia, przypiętego do niewielkiego wozu.
-Vindis, jesteś już gotowy? Powinniśmy już wyruszać, robi się późno.-Tak, jak zawsze czekam na Was, kochana. -Mógłbyś mi pomóc, skoro sam już wszystko zrobiłeś.
-Przecież wiesz, że sama spakujesz nas najlepiej!
-Zawsze tak mówisz. Przypilnuj chociaż dziecka.
Vindis i Sona byli małżeństwem od kilku lat, bardzo się kochali i mieli ze sobą dziecko – rocznego chłopca imieniem Drek.
Mężczyzna wziął małego potomka do siebie, by odciążyć nieco małżonkę w przygotowaniach do drogi. Drek był bardzo podobny do swego ojca, te same ciemne oczy, włosy, nawet uśmiech po nim odziedziczył. Młody tata nie mógł się doczekać, kiedy syn dorośnie i będzie mógł nauczyć go strzelania z łuku, walki mieczem i wszystkiego, czego mężczyzna w życiu powinien się nauczyć. Drek dopiero co zaczynał chodzić i Vindis, z obawy przed tym, że Mały może się przewrócić, wolał go trzymać u siebie na kolanach.
- Wiesz, co, Drek? Jedziemy do rodziców mamy, czyli do Twojej babci i dziadka. Jestem pewien, że oszaleją na Twoim punkcie – powiedział Vindis do swego syna wiedząc, iż ten nie jest w stanie mu odpowiedzieć.
Młodego tatę po raz kolejny zasypała lawina myśli. Rozmyślał nad tym, jaki jest szczęśliwy, nad tym, że wszystko ma. I w istocie rzeczy tak było; miał śliczną i mądrą żonę, zdrowe dziecko, dach nad głową, był wysoki i silny, co pozwalało na to by jego rodzina mogła czuć się przy nim bezpieczna. Słynął z nieprzeciętnych umiejętności posługiwania się mieczem i łukiem, choć tak naprawdę niewiele osób go znało, gdyż cała okolica była raczej mało zaludniona.
Wyruszyli w końcu w drogę, zostawiając swój dobytek za sobą.
- Myślisz, że długo będziemy jechać?- spytała Sona.
- Przed zmrokiem powinniśmy już jeść kolację u Twoich rodziców.
- Już myślisz o kolacji, a dopiero co zjadłeś śniadanie– odpowiedziała zgryźliwie.
Vindis uśmiechnął się lekko pod nosem, wiedząc, że dziś i tak nie ma szans w potyczce na słowa ze swoją piękniejsza połówką. Ona też to musiała zauważyć, gdyż na jej twarzy również pojawił się uśmiech, który próbowała nieudolnie zakryć.
Nagle coś poruszyło się w zaroślach, może ze dwa metry od ścieżki, którą zmierzali. Oboje trochę się wystraszyli, więc Sona zatrzymała konia. Coś z krzaków zaczęło uciekać w głąb lasu. Po sekundzie pojawił się kolejny ruch, w tym samym miejscu i też zaczął uciekać w tę samą stronę.
- Dziki?
- Albo sarny.
– odpowiedział Vindis
Gąszcz w tym miejscu był na tyle gęsty, że nie byli w stanie nic zobaczyć, poza ruchem krzewów i małych drzew.
- Mógłbyś pójść zobaczyć? Byłabym spokojniejsza.
Mąż bez słowa zsiadł z wozu i z wyciągniętym mieczem poszedł w kierunku, gdzie zauważono ruch. Ostrze bez problemu poradziło sobie z zaroślami i po kilku sekundach, był już nad miejscem, w którym coś uprzednio dostrzegli. Spokojnie rozejrzał się, lecz nie zauważył nic poza norą zajęcy. Była trochę bardziej rozkopana, niż powinna, lecz nigdzie nie było śladów, ani wilka, ani lisa.
- Pewnie nie jest już używana. – Pomyślał. W tym samym momencie coś zaczęło cicho piszczeć, a z nory wysunął się mały zajączek. Był już na tyle duży by móc uciekać, ale nie robił tego. Wyglądał na bardzo zmęczonego, zupełnie jakby wyjście z norki kosztowało go wiele siły. Vindis popatrzył na niego przez chwilę i stwierdził, że bezpieczniejszy będzie jednak w środku, po czym delikatnie wsunął go w głąb gniazda.
- Niczego nie znalazłem- powiedział do swej żony, kiedy wrócił do wozu.
- Było tam tylko gniazdo zajęcy.
- Zające, zrobiłyby takie poruszenie wśród roślin?
- Z pewnością nie. Na pewno były to dziki albo sarny, jak już wcześniej mówiliśmy.
Ruszyli dalej zapominając o całej sprawie. Mały Drek cały czas spał sobie w przygotowanym przez ojca łóżeczku, które znajdowało się zaraz za plecami Sony. Poprzez wysokie drzewa promienie słoneczne nie doskwierały tak bardzo, jak na otwartych terenach, jechało się więc całkiem przyjemnie. Młode małżeństwo umilało sobie drogę rozmową, gdyż tak czas szybciej płynął, a dodatkowo uwielbiali ze sobą dyskutować na różne tematy.
- Strasznie zgłodniałam. Mógłbyś podać mi kanapkę?
- Niedługo powinniśmy trafić na domek miejscowego leśniczego, który mieszka tutaj, ze swoją małżonką i dziećmi. Mam nadzieję, że pozwolą nam odpocząć chwilę u nich, i tam zjemy sobie spokojnie. Kto wie, może i poczęstują nas ciepłą herbatą?
Taka propozycją przypadła Sonie zdecydowanie do gustu, co wyraziła serdecznym uśmiechem w stronę swojego męża.
- Możesz potrzymać na chwilę lejce? – Spytała.
Vindis bez słowa spróbował je chwycić, lecz kiedy nachylił się, by to zrobić, Sona również się nachyliła i obdarzyła go gorącym pocałunkiem w sam środek policzka.
- A to za co?- Zapytam wyraźnie zadowolony mężczyzna.
- Za to, że jesteś, Vindis.- Odpowiedziała. A jej oczy wyraźnie migotały szczęściem.
- Oho! Jesteśmy!
Niedaleko zaczynał się zakręt, a zaraz przy nim stała mała chatka.
- Podobna do naszej- stwierdziła Sona- chętnie odpocznę!
Zajechali pod domek i przypięli konia. Widać było, że niewiele wozów tutaj stacjonuje, gdyż trawa nie jest specjalnie wyjeżdżona. Młodzi zsiedli z wozu, i zabrali swą mała, śpiącą pociechę ze sobą. Vindis zapukał do drzwi. Nic się nie stało.
- Spróbuj jeszcze raz, pewnie nieczęsto mają tu gości.
Zapukał jeszcze raz. Teraz usłyszeli ruch w środku i po kilku chwilach, ktoś lekko otworzyły się drzwi. Nie był to jednak ten sam mężczyzna, którego znał Vindis.
- Dzień dobry. Mamy długą drogę za nami, a jeszcze sporo do przebycia. Czy mamy przyjemność z nowym leśniczym tego lasu?
- Leśniczym… A tak tak.
Sona podejrzliwie spojrzała na Vindisa, po tym jak zachowanie mieszkańca tego domku wydało jej się dziwne. Leśniczy, także rozejrzał się uważnie. Dostrzegł konia, powóz i trzy osoby, w tym jedno małe dziecko, na rękach kobiety. Vindis po krótkim spojrzeniu na Sonę, ponownie zwrócił się do nieznajomego.
- Kiedy byłem tu ostatnio, urzędował jeszcze inny leśniczy, którego znałem, tak więc pomyślałem, że moglibyśmy chwilę odpocząć przed dalszą drogą.
Mężczyzna otworzył szeroko drzwi i wpuścił przybyłych w swe progi. Chatka w środku, wyglądała równie dobrze, co na zewnątrz. Jedyne co rzucało się w oczy, to osobne pomieszczenie, które zdawało się być wypełnione po brzegi, jakimiś pakunkami: torby, worki, paczki – wszystko wypełnione różnymi przedmiotami. W jednym z naroży siedziała kobieta, która przygotowywała jedzenie. Pomimo dziwnego zapachu unoszącego się w powietrzu, przybyłym wzrósł apetyt. Kobieta w pewnym momencie odwróciła się i uśmiechnęła do przybyłych, lecz gdy dostrzegła dziecko w ramionach Sony jej uśmiech od razu znikł, odwróciła wzrok i nerwowo zaczęła kroić warzywa. Jej współlokator chyba to zauważył i szybko przemówił:
- Tamten leśniczy nie pracuje tutaj już od jakiegoś czasu, zachorował, dlatego przysłano tutaj mnie, a ze mną i moją żonę. Proszę rozgośćcie się i czujcie jak u siebie.
Vindis wraz z żoną bardzo chętnie usiedli, a małego Derka, który wciąż spał położyli na łóżku właściciela.
- Jestem Prod, a to jest Mal, moja żona.
Zasiedli do stołu. Mal przyniosła ciepłej herbaty i usiadła razem z nimi. Sona wyciągnęła kanapki, które wieźli sobą i podała swojemu mężowi.
- Z daleka podróżujecie? – po raz pierwszy odezwała się żona leśniczego.
- Pół dnia drogi na zachód stąd a zmierzamy na wschód do Kamiennej Niziny, gdzie mieszkają rodzice mojej żony.
- Widzę miecz o twego boku. Pewnie dobrze walczysz? – Kontynuowała kobieta.
- Dobrze, niedobrze…
- Bardzo dobrze! – przerwała mu Sona- jest świetny! Szczerze mówiąc to właśnie tym jak walczy zaimponował mi, kiedy spotkałam go po raz pierwszy. Brał udział w turniejach rycerskich.
- Dawno temu. – Odpowiedział zawstydzony Vindis. – no ale tak, kiedyś walka była dla mnie wielką pasją.
- I podróżujecie tak z jednym małym mieczem przez świat? Nie obawiacie się dzikich zwierząt i rabusiów?
- Na wozie, mam jeszcze większy oburęczny miecz i łuk, ale na szczęście rzadko jest ostatnio okazja do jego użycia.
Prod wydawał się intensywnie myśleć, widząc że Vindis i Sona to zauważyli odpowiedział:
- Wybaczcie na chwilę, ale muszę się udać za potrzebą. - po czym wstał od stołu i otworzył drzwi. – Zaraz wracam.
- Dużo macie pracy w lesie o tej porze roku? – zapytał Vindis.
- Oj tak. Proda praktycznie cały czas nie ma w domu. Właściwie to macie szczęście, że dziś go spotkaliście. Zwykł całymi dniami przebywać w lesie.
- Nie boisz się sama być w środku lasu? – odparła Sona.
- A co może mi się tu stać, kochana? Praktycznie nikt tu nie zagląda, a niebezpiecznie jest tylko na zewnątrz… Tylko ta okropna nuda. Całymi dniami musze siedzieć w tym domu sama. Nigdzie wyjść nie sposób.
- Jak to? W ogóle nie wychodzisz na zewnątrz?! – odrzekła zaskoczona dziewczyna.
- Eh… No tak. – Odeszła od stołu i podeszła do okna. – Wilki. Ostatnimi czasy jest ich tutaj olbrzymia ilość, najgorsze jest to, że żyją w jaskini niedaleko stąd. Nie można nic z nimi zrobić. Prod nie jest na tyle zwinny i silny, by móc pokonać całe ich stado, lub przynajmniej je przepędzić. – powiedziała płaczliwym głosem Mal.
- Nie płacz, na pewno jest z tego jakieś wyjście. – Pocieszała ją Sona.
- Nic nie rozumiesz… Popatrzyła na Dreka. To one.
- Nie rozumiem. - To one pożarły nam dziecko.
Sona pobladła i nie wiedząc co powiedzieć spojrzała na swego męża. Temu również zabrakło słów. Drzwi się otworzyły i wrócił w tym momencie Prod.
- Już jestem.- wyglądał trochę na zaskoczonego widząc płaczącą żonę- co się stało? – Zapytał.
- Powiedziałam im o wilkach z jaskini, które pożarły Menta.
- Nie musiałaś obarczać tą wiadomością naszych gości.
- Nic nie szkodzi. – odrzekła Sona. – to bardzo smutne.
- Od dawna próbowałem się pozbyć tych bestii, ale jest ich zbyt dużo, a mnie brakuje umiejętności.
Vindis cały czas siedział słuchając rozmowy, ale nie odzywał się ani słowem. Sona od kilku chwil nie odrywała wzroku od swego męża.
- Vindis. Vindis to może zrobić. – Wypaliła Sona.
- Co?! – odpowiedział Vindis.
- Nie, nie to zbyt niebezpieczne, nie możemy prosić Was o coś takiego. – Odrzekł Prod.
- Ale nie możecie dłużej żyć w ten sposób! Twoja żona nie może wyjść na zewnątrz z powodu wilków. A co jeśli kiedyś pożrą i Ciebie? Zostawisz ją samą?
Nastała chwila milczenia. Przez kilkanaście sekund nikt się nie odzywał, a Prod z Mal byli odwróceni placami do swych gości. Ciszę przerwał Vindis:
- Dobrze. Zrobię to.
- Nie musisz… - próbował wtrącić Prod.
- Muszę. Nie mogę pozwolić, byście żyli w wiecznym strachu. Nie potrafię odmówić wiedząc, że mogę Wam pomóc.
Prod i Mal jeszcze przez chwilę zachowywali ciszę.
- Bylibyśmy dozgonnie wdzięczni.- skomentowała cicho żona leśnika.
- Pokażesz mi, gdzie dokładnie żyją te wilki?- Zapytał Vindis Proda.
- Jasne. - O nic się nie bój. Niedługo wrócę.- rzucił Vindis do swej żony.
Ale mi psikusa zrobiłeś :D Wciągnąłem się w to opowiadanie, a gdy już zaczynała się akcja na poważnie rozkręcać, to je urwałeś :) No cóż, pozostaje tylko czekać na publikację kolejnej części.
Bardzo mi się podoba, to co piszesz. Zarówno przy tym opowiadaniu, jak i przy "Karpiach", bardzo łagodnie wprowadzasz czytelnika w wykreowany świat. Umiejętnie przedstawiasz bohaterów, opisujesz otoczenie, a dopiero później nakręcasz akcję. Nie rozpoczynasz od hitchcockowskiego "trzęsienia ziemi", a bardziej od delikatnego powiewu wiatru. Budujesz w ten sposób spokojny nastrój. Łatwo można się w niego wczuć i wyobrazić opisywany przez Ciebie świat, który wydawał mi się taki bliski rzeczywistości. Jednak nie wszystkim to początkowe wolne tempo może się spodobać. Ale wszystkim dogodzić się nie da :)
Jak najbardziej powinieneś pisać kolejne opowiadania. Ja postaram się czytać to co tutaj opublikujesz, bo sprawia mi to po prostu przyjemność. Z autopsji wiem jednak, że póki co na Steemit nie ma zbyt wielu osób, które mają ochotę na czytanie dłuższych opowiadań. Oby to się zmieniło jak najszybciej. Twój pomysł z dzieleniem dłuższych tekstów na części uważam za jak najbardziej trafiony. Wiele osób już na starcie może zrezygnować z czytania, gdy zobaczy, że na przeczytanie całego posta zejdzie mu kilkanaście minut.
A i jeszcze rzuciły mi się w oczy drobne błędy:
"go" jest tutaj zdecydowanie niepotrzebne.
Zgubiłeś literkę "l". I to w dość ważnym miejscu. Można by pomyśleć, że żona leśniczego obawia się jakiejś Wiktorii :D
To tyle ode mnie. Czekam zatem na dalszą część :)
Dziękuję bardzo za wskazanie błędów- już jest poprawiłem. Niestety muszę kopiować z PDF i dopiero potem bawić się w HTML w Steeemicie, dlatego czasem mogę coś zgubić (chociaż te błędy akurat nie z tego wynikały). Dziś planuję wrzucić drugą część Vindisa (ale obróbka tekstu do standardu Steemita trwa bardzo długo). Chcę to zrobić dziś, aby ci, którzy przeczytali pierwsza część nie zdążyli zapomnieć szczegółów zanim zabiorą są za część. Uwielbiam wtrącać z pozoru nieważne drobnostki gdzieś w tekstach wcześniejszych, które rzadko są przypadkowe, a wszystko ma układać się w jedną całość dopiero z biegiem pisanej historii :) Wszystko zależy od czytelnika, na co zwróci uwagę, gdzie staram się gubić jego trop, a gdzie naprowadzam go na prawdę :)