Nie jestem w żadnym stopniu wyjątkowym człowiekiem, od dzieciństwa mam problem z wysławianiem się, wolniej łapie niż inni i jestem przeciętnie inteligentny. Moją cechą wyróżniającą jest ciekawość, od kiedy pamiętam uwielbiałem oglądać programy dokumentalne, kupowałem dużo czasopism popularnonaukowych, ale nienawidziłem czytać książek. Jako typowy introwertyk żyłem zanurzony we własnym świecie gdzie czułem się bezpiecznie i nie musiałem się konfrontować z przykrą rzeczywistością. Robiłem to co kazali mi inni, chociaż w głębi duszy tego nienawidziłem. Uczyłem się dobrze, czerwone paski na świadectwie i podobne pierdy. Grzeczny, cichy, miły młody człowiek.
W liceum mój stan psychiczny z racji rosnącego napięcia i frustracji uległ znaczącemu pogorszeniu. Przestałem chodzić do szkoły, i zacząłem dość dużo wagarować. Zawsze bacznie obserwowałem rzeczywistość i doszedłem do wniosku, że wszystko jest pozbawione sensu a samo życie jest fundamentalnie niesprawiedliwe. Straciłem też wiarę w boga. Można powiedzieć, że przechodziłem typowy okres buntu. Xanax i wizyty u psychoterapeuty pozwoliły mi jednak jakoś to dociągnąć do końca. Udało mi się nawet zaliczyć rok chociaż prawie nikt w to nie wierzył. Happy End, oklaski, opadająca kurtyna.
Nie wiedziałem co zrobić ze swoim życiem, więc poszedłem na studia. Jedne, drugie, wszystkie rzucałem. Studia to taka jeszcze bardziej karykaturalna szkoła - mimo wybrania kierunku, wydawałoby się większej specjalizacji, i tak większość rzeczy jest bezużyteczna a prowadzący bywają podli i uparci. Później doszedłem do wniosku, że studia w dużej mierze to forma opóźnienia wejścia młodych ludzi na rynek pracy w celu ukrycia postępującego bezrobocia wynikającego z automatyzacji. Moda na doktorat, bo tytuł magistra jest już zbyt pospolity, jeszcze bardziej utwierdza mnie w tym przekonaniu.
NEETowałem jakiś czas przeplatając to epizodami pracy. Miałem do czynienia z tak zwanymi przeciętnymi polakami i ich mentalność mnie bardzo zasmuciła. Byli to raczej podli, małostkowi ludzie, którzy walczyli o każdy kęs rzucony przez szefa. Zarabiali grosze, a swoją posadę traktowali wręcz z karykaturalną powagą, plotkując i spiskując. Przy czym zazwyczaj nie mieli ambicji życiowych, które by wykraczały poza ich obowiązki zawodowe. Oczywiście nie wszyscy byli tacy, część była naprawdę w porządku i miała jakiś plan na życie, ale stanowili oni wyjątek od reguły. Od tego czasu zacząłem w głębi duszy gardzić biednymi ludźmi bo parafrazując klasyka - są biedni bo są głupi i są głupi bo są biedni. Nie chodzi tu o inteligencje, niektórzy byli naprawdę kumatymi osobnikami i zastanawiałem się co oni tu robią, ale o stan umysłu.
Byłem w dużej kropce i moja depresja ulegała pogłębieniu bo z jednej strony wiedziałem, że jestem wolnym człowiekiem i po skończeniu szkoły mogłem robić to co chcę, ale z drugiej podskórnie czułem, że to kłamstwo. Z czegoś trzeba było się przecież utrzymywać. Sytuację ratowali mi rodzice, ale oni przecież żyć wiecznie nie będą.
W międzyczasie przeczytałem "Zbrodnie i karę" Dostojewskiego. Rodion, główny bohater, stwierdził, że jeśli nie ma boga to wszystko jest dozwolone dlatego postanowił obrabować i zabić lichwiarkę. Oczywiście Dostojewski obala tę tezę pokazując jakie katusze przeżywa główny bohater z powodu wyrzutów sumienia i oczywiście umieszcza go w pace gdzie ten można powiedzieć, że szczęśliwy odpokutowuje swoje winy. Ładnie pięknie, ale rzeczywiście wszystko wskazuje na to, że boga nie ma albo raczej nie obchodzą go nasze sprawy, a logiczną tego konkluzją jest to, że nie ma arbitralnej etyki czyli możemy robić to co chcemy. Od dłuższego czasu interesowałem się przestępcami, najbardziej tymi w białych rękawiczkach czyli finansowymi, i zdumiała mnie ich opieszałość, bogata wyobraźnia, nihilizm ale i też często bezkarność. To czy zostaniesz złapany zależy od tego jak daleko sięgają twoje wpływy polityczne, a nie czy postępujesz nagannie. Przeczytałem "48 praw władzy" książkę bardzo kontrowersyjną na zachodzie bo o tym jak manipulować innymi dla własnych korzyści. Autor zapewnia, że służy ona bardziej do ochrony ponieważ manipulatorzy jej nie potrzebują i muszę się z tym zgodzić. Dla mnie była ona swego rodzaju smutnym objawieniem ponieważ zdałem sobie sprawę, że rady zawarte w tej lekturze są nagminnie stosowane praktycznie wszędzie. Wziąłem się za przeczytanie Efektu Lucyfera, ale lektura była tak przygnębiająca, że odpuściłem po 1/3, planuję jednak do niej kiedyś wrócić. Główna teza autora jest taka, że ludzie są produktem swojego otoczenia (w przeważającej większości) i to ono determinuje ich moralność. Podając przykłady historyczne oraz opowiadając o swoim eksperymencie pokazuje, że ludzie z przyjaznych, normalnych istot mogą stać się morderczymi pojebami. Nie trzeba czytać tej książki by dojść do podobnych wniosków - ambiwalentna, kompletnie sprzeczna logicznie natura człowieka wychodzi praktycznie wszędzie.
Tak czy inaczej potrzebowałem planu, więc pomyślałem sobie, że pójdę trzeci ostatni raz na studia, tym razem zaoczne, by nadać swojemu życiu pewien szkielet. Kiedyś lubiłem programować i wróciłem do tego klepiąc namiętnie projekty w wolnym czasie. Co ważne na programistów jest straszne zapotrzebowanie, więc nie będę miał problemu z znalezieniem pracy, a studia pomogą mi na start i tak też się stało. Niestety programowanie dla kogoś nie jest aż tak przyjemne jak dla siebie. Większość mojej kariery można streścić do roli fixmena czyli utrzymaniowca. Studia i jednoczesna praca na cały etat są bardzo wycieńczające mimo że studia zaoczne są raczej wydmuszką bo brakuje czasu na realne zgłębianie tematów. Powoli zaczynam się czuć jak w gimnazjum - znowu robię to co inni mi każą, ale z drugiej strony jaką mam alternatywę? Mam pracować w gównorobocie za grosze? NEETować i wpadać w jeszcze głębszą depresję? Próbować kraść i żyć na marginesie? Czy - ostatnio popularne - podróżować całe życie uciekając od problemów?
Wolność jest fikcją bo żyjąc w społeczeństwie musimy zgodzić się na reguły gry (nieważne czy te reguły są mądre czy nie), można żyć poza społeczeństwem ale jesteśmy istotami społecznymi i dłuższa izolacja szkodzi psychice. Dziesięć lat temu zapytałem swojego psychologa jaki jest sens życia. Odpowiedziała mi, że poszukiwaniem sensu. Dalej tego nie kupuję.
Zamurowało mnie... Bardzo głęboki, intymny i przygnębiający tekst. Kilka rzeczy o których piszesz mnie też nie raz dobijało. Ale ostatnio nawet się zbytnio na nich nie skupiam. Staram się działać, by zbliżyć się jak najbardziej do tego tak zwanego "szczęścia", które tak trudno zdefiniować. Ale ja mam wizję siebie i wizję mojego otoczenia, które moim zdaniem to szczęście może mi dać. I wierzę, że tak będzie.