Przez kilka kolejnych dni Żarek był niespokojny. Nie mógł zaakceptować rzeczywistości, w której jego brat przymila się do wysuszonej starowinki, która, choć miła, będzie chciała ich zabić. Jego ognista dusza nie akceptowała takich rozwiązań – dużo bardziej takie zagrywki pasowały do Czarka i było to widać. Czarny kotek, który od początku zachowywał się w sposób co najmniej stonowany, przez nagłą zmianę roztopił serce emerytki. Uznała ona, że w końcu udomowiła oba zwierzaki, co przypisała sobie jako kolejny sukces wychowawczy. Relacja ta wkroczyła na taki poziom bliskości, że nic nie stanowiło już problemu – nie były wyganiane z łóżka, więc jeśli któryś z braci chciał się wygodnie przespać, po prostu mościł sobie miejsce obok pani domu. Żarek, mimo że z tej okazji skorzystał kilkukrotnie, czuł pewien opór. Pojawiał się w nim gniew, gdy przypominał sobie, co się dzieje i w jak skomplikowaną sytuację się wpakowali. Wolał więc przespać się gdzieś w kuchni lub w jakimś koszyku ukrytym w przybudówce, byle tylko nie widzieć problemu.
Za którymś razem, gdy spędzał tak noc poza domem, obudziła go cisza. Ptaki w okolicy nie ćwierkały, a chociaż słońce wychylało się już znad horyzontu, okolicę dalej spowijał cień. Zaniepokoiło go to trochę, jednak z pustym brzuszkiem trudno myśleć, skierował się więc najpierw w kierunku misek z jedzeniem. Zwykle stały już pełne, napełniane nad ranem przez wcześnie wstającą staruszkę, ale tym razem obie były w takim stanie, w jakim zostawił je wieczorem. Niestety, potrzeby są potrzebami, trzeba się więc będzie trochę połasić. Wskoczył na parapet i przez uchylone okno wszedł do domu. Gdy się poruszał, był niezwykle cicho – ale i tak jedyne dźwięki, jakie słyszał, to swoje własne. Przeszedł przez kuchnię i powoli zajrzał do sypialni. Na łóżku zobaczył swojego brata, który siedział wyprostowany na szczycie łóżka i wpatrywał się w drzwi – dokładnie tam, gdzie stał Żarek.
– Czekasz na kogoś? – zapytał rudzielec.
– Wskakuj na komodę, zaraz do Ciebie dołączę.
Głos Czarka rozbrzmiewający w jego czaszce nie pozostawiał wątpliwości, że był to wręcz rozkaz. Teraz to on był panem sytuacji. Żarek niechętnie, ale posłuchał brata. Szybki skok na łóżko i już był na komodzie. Zdążył się tylko odwrócić, gdy w końcu zaczął słyszeć jakieś sensowne dźwięki. Przypominały szmer, jakby jakieś liście szurały pod nogami wielu osób. To coś zbliżało się, było już tuż-tuż, gdy ucichło. Zza drzwi wysunął głowę szczur, co prawda jeden, ale ogromny. Widząc oba koty, wyszedł na środek pokoju. Za nim, już ostrożnie, podążyło chyba całe gniazdo – gryzonie wręcz przelewały się jedne nad drugimi.
Znów słowa Czarka zabrzmiały wprost w myślach Żarka. Pewnie szczury też go teraz słyszą, pomyślał.
– Przekazaliście mi swoje tajemnice, opowiedzieliście najmroczniejsze historie, otwarliście znów swoje rany, wydobyliście lęki – dziękuję Wam za to. Zjednoczyłem się z Wami, aby Was zrozumieć. Mój brat może pobawił się z jednym czy z dwoma z Was, ale to nic w porównaniu z tą cholerą, która uwzięła się na Was, która rozpoczęła tutaj regularną anihilację Waszego gatunku! Ale nadszedł już ten dzień, nie musicie dalej nieść swojego bólu! Oto dzień zemsty, uczta ostateczna! Jedzcie mali bracia, bo nie na darmo cierpieliście!
Czarek skończył swoją przemowę, podniósł się i ruszył w kierunku swojego brata. Dopiero wtedy Żarek zauważył, gdzie się podziała ta stara prukwa. Przez cały ten czas, ten przemądrzalec siedział na jej twarzy. Ha, czyli udusił ją we śnie swoim futrem! O to chodziło z tym całym przymilaniem! A może inaczej, przecież w takim wieku umierający prawie organizm mógł nie wytrzymać nadmiaru emocji i jej serce zastrajkowało? Czort wie, nie trzeba się już nią przejmować.
Czarek zajął pozycję obok Żarka, na komodzie przy drzwiach. Dopiero wtedy pierwszy wśród szczurów pochylił delikatnie głowę, pisnął i ruszył w kierunku truchła. Wielka fala żywych nosicieli plagi ruszyła za nim, błyskając tu i ówdzie zębami gotowymi wgryźć się w wysuszone mięśnie i ścięgna.
Gdy ostatni, maleńki szczurek wbiegł do pokoju i zaczął wspinać się na łóżko, pozostałe już grasowały na nim jak wioskowi przy piosenkach ludowych. Czarek od niechcenia, jak przystało na kota, machnął łapą w kierunku drzwi, a te powolnym ruchem zamknęły się cicho.
– Pamiętasz, jak nasza kochana Marysia pozatykała wszystkie dziury, by żaden szczur nie wszedł do jej sypialni?
– No, tak… Nie można było się tu z nimi zabawić…
– No to teraz żaden nie został na zewnątrz.
– I co mi z tego? To one zżerają starowinkę, nie ja… a tak chciałem sprawdzić, jaki miała smak…
– A co powiesz na smażone szaszłyki? Ja stawiam.
– Ciekawe gdzie, nie widziałem żadnego dobrego miejsca w okolicy… Czekaj, mówisz że…?
– Tak. Moja czerń oplotła już cały las i okolicę. Nikt nie zobaczy tego domu, aż nie będzie za późno. Teraz Twoja kolej.
Żarek przez chwilę wpatrywał się w brata, który coraz bardziej wtapiał się w mrok obejmujący pokój. Nagle oczy Żarka przebiegł błysk, który rozdzielił się i przelał się na jego wąsy. Gdy dmuchnął, iskry rozeszły się po pokoju. Drewniana, wysuszona podłoga pokryta starym dywanem szybko zajęła się płomieniami. Najmniejszy szczurek, który wspiął się dopiero na ramę łóżka, obrócił się w kierunku komody, lecz nie mógł pojąć tego, co zobaczył. Tak jakby ten rudy kot, który dla zabawy znęcał się nad szczurami, teraz nagle rozpłynął się w powietrzu… lub raczej w płomieniu, który od razu zajął całą ścianę. Czerń, która obsiadła pozostałe ściany, mimo blasku płomieni nie znikała, lecz trwała, jakby rozkoszując się całą sytuacją.
W tym czasie ogień rozprzestrzenił się na tyle, że szczury zaczęły wpadać w panikę. Jednak nafaszerowane starą panną były ociężałe i miały problem z uciekaniem. A nawet jakby chciały, pokój nie miał żadnych luk. Jeden odważny zaczął przegryzać podłogę w jedynym jeszcze niepłonącym miejscu, lecz gdy już mu się to udało i tak nie umknął. Mrok poza pokojem był tak gęsty, że fizycznie blokował dziurę w drewnianej desce. Opętane żądzą zemsty szczury zagrzewały się wzajemnie do walki o przetrwanie – ale zamiast woli walki, przenosiły tylko ogień z jednego futra na drugie. W ich małych łepetynkach pozostało tylko uczucie wykorzystania. I głos. Ten sam głos, który obiecywał im wcześniej potęgę, który opowiadał o wyrównaniu rachunków. Głos mroku, który teraz wołał ku płomieniom:
– Jedz, bracie, jedz…