Polatajmy
Poprzedni rozdział
Zacząłem się budzić. Czułem się lżejszy niż zwykle, lekko obolały, trochę dziwnie. Nawet bardzo. Wszystko wokół mnie wydawało się takie jakby większe. Rozejrzałem się. Znajdowałem się w jednej z wielu hat w tutejszej wiosce. Próbowałem się podnieść, lecz bardzo silny ból z lewej strony ciała, tak jakby z ręki, mnie uziemił. Chciałem zakląć, ale zamiast soczystej kurwy wydostał się głośny skrzek. Spojrzałem na siebie. Na początku myślałem, że po upadku z którego nie wiem w jaki sposób wyszedłem żywy, jestem dalej w ciężkim szoku, więc nie za bardzo ufałem własnym zmysłom. Zauważyłem również z lewej strony dość spory bandaż. Udało mi się jakoś wstać i dojść wolnym krokiem do olbrzymiej butelki w której chciałem się przejrzeć. Zamiast tego co z reguły widzę w lustrze ujrzałem spore ptaszysko, orła. Zamarłem. Patrzyłem raz na to co widzę w odbiciu, raz na siebie obracając głową. Przypomniałem sobie, że zanim upadłem poczułem jakbym się lekko wznosił. Wyhamowałem i wpadłem na jedno z wielu drzew w okolicy uszkadzając sobie skrzydło. Po prostu pięknie. Z deszczu pod rynnę. Choć z drugiej strony wreszcie, gdybym nauczył się latać, mógłbym stąd uciec. Na moje szczęście w nieszczęściu znalazł mnie jeden z miłościwych adeptów sztuki najemniczej. Najwyraźniej moje ptasie skrzeczenie go tutaj przywołało. Był to jeden z tych cwaniaczków którzy próbowali mnie zabić. Jaki się teraz miły i troskliwy zrobił. Mówiąc coś do mnie zbyt spokojnym głosem jak na niego przyniósł mi wodę i jakieś ziarno. Nie jestem pewien czy ziarno dla orła to dobry pomysł, choć i tak zacząłem się za nie zabierać bo głód zaczynał doskwierać. On znowu coś do siebie mówił, zlazły się jeszcze tutaj dodatkowe kilka osób. W między czasie ja kombinowałem jak się stąd wydostać. Cwaniaczek pozamykał wszystkie okna, a jedyne wyjście było zastawione przez gapiów. Latać nie miałem jak, ponieważ nie umiałem oraz miałem unieruchomione jedno skrzydło. Zacząłem się przysłuchiwać o czym tam gadają. Poza słodzeniem w stylu: “Dobra robota, gdyby nie ty długo by ptaszysko nie pożyło” usłyszałem, że skrzydło nie jest złamane. Podobno miałem je poobijane, co najwyżej nadwyrężone. Kamień spadł mi z serca. Gdy oni dalej coś tam do siebie gadali, szczerze nie obchodziło mnie już o czym, ja zabrałem się za zdejmowanie bandaża. Może nie polecę za daleko, lecz przynajmniej wydostanę się z tego bunkra. Dalej już sobie jakoś poradzę. Opatrunek był słabo zawiązany. Po chwili dłubania i przegryzania zdjąłem go. Kółko wzajemnej adoracji nawet tego nie zauważyło. Odsunąłem się trochę do tyłu. Rozprostowałem lewe skrzydło. Lekko zabolało ale dało się to znieść. Zrobiłem to samo z prawym. Zacząłem biec na tych ptasich nóżkach, machać sporych rozmiarów skrzydłami. Obstawa z pod drzwi chyba zauważyła co się święci, lecz zamiast mnie próbować łapać szybko się uchylili ułatwiając mi wylot. Pierwsza minuta lotu była trochę chaotyczna, ledwo co się utrzymywałem w powietrzu. Potem było już prościej. Prowadziło się bosko.
Wzbiłem się wysoko. Wystarczająco wysoko by szybować nad tutejszym wulkanem. Orły tutaj to jest prawdziwa rzadkość, wręcz niemożliwość. Cała wioska wylazła i zaczęła patrzeć się za mną. Wreszcie czułem się wolny. Wylądowałem na krawędzi krateru. Można powiedzieć, że wycieczkę na szczyt uznaję za udaną i zakończoną. Chciałem już wiać z tej wyspy lecz zatrzymała mnie pewna myśl. Całego życia w ciele orła spędzić nie chciałbym, a jedyna znana mi osoba która by mi pomogła, gdybym sam nie doszedł jak przemienić się z powrotem, to tutejszy, lekko stuknięty szaman. Chcąc nie chcąc wolałem jeszcze chwilę tutaj zostać, na moje nieszczęście wzbudzając zainteresowanie całej wyspy. Chwilę sobie posiedziałem na szczycie. Zleciałem nawet na dno krateru. Ciekawe i dość spokojne miejsce.
Usłyszałem róg. Obowiązkiem każdego mieszkańca tej wyspy jest ostrzegać innych przed naciągającym zagrożeniem. Wylazłem z dziury i ujrzałem spory galeon. Widocznie jednemu z naszych znowu interesy nie poszły po jego myśli. Tym razem chyba coś mocno przeskrobał skoro marynarka próbuje atakować takie zadupie jak ta wyspa. Co jak co, ale musiałem coś robić, bo Ci co atakują tą wyspę jeńców nie biorą, a obowiązkiem każdego jest walczyć. Statek dobił już do plaży, zaczęli szturmować. Szybowałem chwilę nad nimi zastanawiając co orzeł pożytecznego mógł by zrobić. Wpadłem na pewien prosty pomysł. Nasi byli bardzo dobrzy w walce na krótki dystans, ale za to kule z muszkietów przyjmowali niczym lepiec muchy. Zacząłem pikować i wyrywać z rąk kolejno muszkiety najeźdźców. Gdy moi to zauważyli, przegrupowali się i zaczęli wykorzystywać lekką przewagę. Doprowadziło to do tego, że udało nam się zdobyć ich okręt. Niedobitki najeźdźców uciekały w popłoch na szalupach. Usiadłem na maszcie galeona i patrzyłem jak te dzikusy łażą zadowolone. Gwiazdka była w tym roku wcześniej.
Congratulations @musialny! You have completed the following achievement on the Steem blockchain and have been rewarded with new badge(s) :
You can view your badges on your Steem Board and compare to others on the Steem Ranking
If you no longer want to receive notifications, reply to this comment with the word
STOP
Vote for @Steemitboard as a witness to get one more award and increased upvotes!