Zygmunt Wasilewski - Myśl Przebudowy - Rzekomy prometeizm

in #polish6 years ago (edited)

Zygmunt Wasilewski - Myśl Przebudowy - Rzekomy prometeizm

Pozwólcie, że dla przerwania wątku rozumowań przytoczę parę zdarzeń, rozmów i spostrzeżeń.

Pewnego dnia złożył mi wizytę literat prometeista. Siedziałem przy biurku wśród papierów, z których wyzierał na mnie ból różnorodnych zagadnień praktycznych, domagających się rozwiązania. Rozmowa z pisarzem utknęła (nie pomnę w jakim toku myśli) o pojęcie programu. I nic dziwnego. Robota publicysty jest na wskroś przepojona celowością, ma za punkt wyjścia fakty realne, a potem idzie drogą środków najodpowiedniejszych. Wyobraźcie więc sobie, że ocknąłem, jak ze snu, gdy mi gość odparł:

  • Program? Jakież tu mogą być programy? Jedyny mamy program - ten, jaki nam zostawili w testamencie do wykonania Mickiewicz, Słowacki i Krasiński.
  • Oho! - odwróciłem głowę, aby zajrzeć w oczy mówiącemu, i zobaczyłem w nich niezdrowe zamglenie...
  • Jednakże - powiadam - każdy czas ma swoje warunki i środki, bo życie płynie...
  • Środki! Jeden jest środek i zawsze ten sam: duch. Jedno napięcie ducha więcej warte, niż zabiegi doczesne, niż armia.

I zaczął się wykład nauki nieboszczyka Towiańskiego o oddziaływaniu duchów na wroga i o tym, że niepotrzebna jest siła materialna. Trudno mi było - przyznam się - strawić ten anachronizm, tak mi się wydał dla umysłu dzisiejszego obraźliwy. A jednak chwila namysłu wystarczyła, aby uznać, że ten mój gość - to tylko karykatura, ale mająca swój typ normalny, żyjący w tysiącach umysłów.

Znam innego literata, który się nie zadawala pisaniem ładnych książek o prometeizmie poetyckim, jako zasadzie życia, ale się po prostu biczuje duchowo, aby się cofnąć w epokę ubiegłą, do czasów romantyzmu na emigracji, i w drodze przeżyć dojść do stanów, które on przebywał. Wtedy dopiero będzie godzien wziąć poezję tych czasów za przedmiot analizy, a dokona jej tylko na to, aby tę poezję zmaterializować w czyn, jak o tym wówczas się marzyło choćby Krasińskiemu.


Oto dwa typy. Tamten, płytszy, ma już program anachroniczny dla całego społeczeństwa; ten, biczownik, pragnie nadto cofnąć innych i siebie samego w minione przeżycia, pracuje latami nad zawróceniem potoku w górę.

Ale nie trzeba brać tych jednostek anegdotycznie. Przypatrzmy się, czy nie ma tych metod w powszechnym obyczaju umysłowym. Posłuchajmy mów uroczystych na obchodach, wczytajmy się w prasę, gdy daje choć cokolwiek świąteczny wyraz swoim wskazaniom narodowym. Do dziś jeszcze nie wychodzi myśl nasza poza cytaty poetów, traktowanych jak Ewangelia na miarę prawd, zawartych w dwuwierszu. Im kto chce być patriotyczniejszy, tym więcej cytuje poetów i wykonywa w ten sposób ich testament. Umysły te - obawiam się - gdyby tak zostać miało, sprawią, że zostawimy po sobie w testamencie tylko cytaty literackie, bo swoich prawd nie znaleźliśmy.

Tak się utworzył typ literackiego myślenia, mający tylko tyle związku z poezją, że nie widzi na celu prawdy realnej. Wszystka zaś twórczość artystyczna na tym podłożu ma także tylko ten rys, że, jak w „dziesiątej wodzie po kisielu”, nie znajdziesz w niej krzty prawdziwości.


Gdy patrzę na ten niezdrowy kult poetów obok braku właściwego entuzjazmu dla sztuki, gdy widzę to poszukiwanie w mistrzach mesjaszów, a w dziełach - zakonu, ogarnia mnie strach, czy nie jesteśmy na drodze, która nas zaprowadzi do sekty, zamiast do państwa swojego. Pomyślmy tylko nad tym - zdaje się, że teoretycznie można przewidzieć możliwość czegoś podobnego.

Wystarczy pozostawić rozwój kultury w tym błędnym kierunku, organizować się dalej koło ołtarzy wieszczów, beatyfikowanych po śmierci, za życia zaś znoszących ubóstwo ewangeliczne, wszystkie prawdy życia dedukować z ksiąg, jak to wystarcza żydom, a będziemy, jak oni, faktycznie sektą, teoretycznie zaś narodem wybranym.

Mamy już mesjanizm prawie we krwi, który utrwala nas w kwietyzmie oczekiwania cudu i czyni z opuszczenia rąk cnotę. Są już prorocy tej sekty i organizatorowie, są ich uczniowie i męczennicy (paru wyżej wskazałem), ale co gorsza - jest grunt w umysłach, nie reagujących już na rzeczywistość.

Nie jest to bynajmniej żart. Przedłużywszy konsekwentnie linię tego kierunku, dojdziemy do tego punktu. Psychika sekty religijnej nie leży tak daleko od poetyckiej, jakby się zdawać mogło; nasza poezja ma wybitnie religijny charakter. Literatura jako zawód - jeżeli zajrzymy do socjologii Herberta Spencera[1] - wywodzi się z zawodu kapłańskiego. My tylko odgrzewamy w sercach dawne tradycje, dla nas widocznie niezbyt dawne.


Czy oskarżać o to wszystko romantyzm? Jako żywo! Słabej umysłowości wszystkie prądy szkodzą. Klasycyzm też by zamienił się w chorobę. Chorzy jesteśmy na idiosynkrazję[2] rzeczywistości. Boimy się patrzeć w obecność i przyszłość. Stare sfery, dziedziczne można by jeszcze pomawiać o przewlekanie romantyzmu, ale nie o to chodzi. Sfery młode, te generacje, które miały przewrotem społecznym świat odrodzić, chorują tak samo.

Jak już poprzednio zaznaczyłem, skład klasy oświeconej nie jest dzisiaj tak jednolity, jak dawniej, ale, co ważniejsza, naczelne hasła dążeń zbiorowych wytwarzają wśród niej sprzeczne prądy. Cóż dziwnego, że poezja romantyczna zawładnęła inteligencją wtedy, gdy ona cała żyła programem narodowym? Teraz wśród młodej inteligencji istnieje wielki obóz, bynajmniej nie hołdujący ideom narodowym - socjaliści, postępowcy kosmopolityczni. Zdawałoby się, że na tym ucierpi przede wszystkim poezja narodowa. Bynajmniej! W obozie socjalnej demokracji, wyznającej zasady kosmopolityczne, a pełnej przekąsu, gdy chodzi o ideę narodową, istnieje taka sama wiara w siłę twórczą poezji i taka sama maniera posługiwania się nią, jak wśród inteligencji narodowej. To jest jedyny rys rodzimy w tym obozie, wspólny całemu ogółowi.

Między obozem narodowym a socjalnym wytworzyła się emulacja o posiadanie poetów narodowych. Wynikły stąd śmieszne, ale bardzo znamienne zabiegi publicystów i krytyków, polegające na wyrywaniu sobie poetów i szkół poetyckich.


Dążenie socjalistów do stworzenia własnej literatury okazało się płonne. Twórczość artystyczna zawsze i wszędzie będzie dziełem rasy, korzenie jej bowiem tkwią głębiej, niż ten poziom wyobrażeń i dążeń, na których rozchodzą się drogi programów społecznych. Korzenie poezji sięgają praźródeł duszy, tkwią w ustrojowości fizycznej. Dlatego po literaturach rozpoznajemy narody, jak ludzi po twarzach.

W Polsce była literatura narodowa i jest. Ponieważ jednak ustaliły się u nas pojęcia, że stanowi ona nie tylko najpiękniejszy wytwór duchowy narodu, ale źródło prawd i wskazań, przeto wydało się „ideologom” ruchu socjalistycznego, że zawładnąwszy tym źródłem, zawładną przez to samo społeczeństwem. Do najprzykrzejszych zawikłań w życiu umysłowym ostatnich czasów należały te zabiegi koło literatury ze strony żywiołów. które jej nadużywały do swoich celów i, co gorsza, zdradzały przy tym zupełny brak bycia w dziedzinie kultury artystycznej. Parweniuszostwo powierzchownie oświeconego tłumu walczyło w naszym pokoleniu o lepsze z wyczerpaniem ideowym ludzi kulturalnych, źle stąpających po ziemi, bo patrzących za siebie.

Wielkie słowa poezji, które zostały w puściźnie po wielkich uczuciach, nie dawały ludziom kulturalnym samodzielności sądu, nie krępowały zaś w niczym parweniuszów, którzy wyławiali z dawnej poezji tak samo tylko prawdy i kłócili się o wyższość patronów. Ponieważ w Słowackim znaleziono więcej słów liberalnych, niż u Mickiewicza, więc pieczętowano się Słowackim, którego okrzyknięto za progenitora[3] socjalizmu i postępu. Konserwatyści zaś, zarezerwowani dla Krasińskiego, stoczyli spór o prochy Słowackiego na progu narodowego panteonu. A wszystkich razem łączyła wspólna cecha czasu przełomowego, mianowicie to, że wszyscy jednako nie mieli tchu na poezję ideału własnego.

Najwybitniejszymi zdarzeniami nie w literaturze, lecz w obcowaniu umysłów z literaturą, były długi czas obchody, wzorowane na wielkiej uroczystości przenosin Mickiewicza na Wawel, w której udział dał młodszemu pokoleniu w zaborze rosyjskim okazję odrodzenia się istotnie w uczuciach narodowych. Obchód Słowackiego w r. 1910 był zdecydowanym objawem neurastenii umysłowej. Uczono się poety na pamięć, jak talmudu, i co gorsza, usiłowano wszystko, co ma żyć, wylegitymować testamentem Słowackiego. Współzawodniczono o to, kto więcej współczesnego i przyszłego życia narodu i klas wyprowadzi z literackiego rozważania prawd w jego poezji. Licytowano się na lojalność poddańczą i denuncjowano krytyków, a brakło odwagi Chrystusowej publicystom, ażeby - jak tego, co prowokował symbolem - powiedzieć: „Oddajcie, co jest cesarskiego, cesarzowi”.


Przypomnijmy sobie, co wyrabiali parweniusze kultury socjalistycznej z Wyspiańskim. Ci ludzie pozornie nie byli obciążeni tradycją literacką - tak by się zdawało. A jednak choroba literacka społeczeństwa i ich objęła. Wystąpiła ona u nich w formie ostrego snobizmu, wyrażającego się w manii szukania mesjasza poetyckiego, który by powtórzył tamtą romantyczną epokę, dającą do dziś „narodowcom” tyle sposobności do manifestacji...

Czegoż oni chcieli od Wyspiańskiego, który przecież nie był ani kosmopolitą, ani nawet filosemitą? Parzył on ręce ideologów z „Krytyki”[4] socjalistycznej, jednak go porywali jak pochodnię, ale głównie z obawy, ażeby go nie zagarnął i za swego nie ogłosił inny obóz. Socjaliści nie przyznają się do tego, nawet sobie tego nie uświadamiają, ale kierowała nimi ta rachuba, pod zwykłym snobizmem się kryjąca, że zawładnąwszy poezją, znajdą klucz czarodziejski do sezamu duszy polskiej, bo na spodzie wszystkiego w ideologii tego przede wszystkim typu drzemie oczekiwanie mesjasza.


Jeszcze parę przykładów na chybił trafił dla zilustrowania sekciarskiej literackości.

Biorę dla przykładu prospekt nowego czasopisma w Warszawie, przedsiębranego przez ludzi młodych, zapowiadających jakoby swój własny, odrębny program publicystyczny. Prospekt zaczyna się od dwóch dwuwierszy: jeden Słowackiego (Ale twardo, ale jasno śród narodu swego stać) i Asnyka (Trzeba z żywymi naprzód iść...). A dalszy tok programu jest tylko rozwijaniem tych dwu postulatów tak, jak się czyni w kazaniach z Pismem świętem. Trudno przesądzać miarę oryginalności, jaka się ujawni w piśmie potem, ale sądzę, że taki nałóg wyprowadzania myśli z syntez cudzych nie sprzyja elementarnemu zadaniu publicysty, poczynającego kampanię: obmyślenia własnej tezy.

Że tak jest, że spadkobiercy ksiąg naszych wieszczów zasnęli na nich i nie starają się sformułować własnej myśli, która by obejmowała cały naród, mamy na to drobny, ale charakterystyczny dowód w wystąpieniach świątecznych prasy. Dosyć przejrzeć ostatnie gwiazdkowe numery dzienników polskich - z bardzo małymi wyjątkami, więc niemal wszystkie, przemawiając z uczuciem do narodu, posługują się jedynie formułami myśli narodowej z przed 80 lat.

Robi to, przy konwencjonalnym traktowaniu tych słów jako toastów, wrażenie miłe, bo zżyliśmy się z tą symboliczną, uroczystą mową; ale kto nie zawiesza na święto krytycyzmu, ten się upomni o prawa myśli żywej i zapyta: co wy dzisiaj myślicie, panowie? Niestety, lepiej odpowiedzi nie czekać. Wielkie, irredentyczne[5] słowa wypowiadają ci, którzy na pojęcia narodowe już nie mają odpowiedniego słownika i nie umieliby zdać sobie sprawy z całości, już nie zagadnienia, ale przedmiotu rzeczy narodowej; ci nawet, którzy na co dzień z idei narodowej, przez innych podnoszonej, szydzą. Powoływaniem się na wieszczów i na pamiątki narodowe pokrywają oni swój ateizm narodowy. I to już jest gorszące.


Gdy się to widzi stale, jako zasadę współżycia umysłowego ze społeczeństwem, gdy się widzi, jak umysły stroją się w piórka ojców i obchodami przemycają się przez własne dzieje bez żadnej pracy duchowej, a nawet kłamiąc bez zgryzoty sumienia, wtedy rodzi się myśl zrewidowania stosunku własnych ideałów wieku do ideałów wielkich ojców. Żyjcie na swój rachunek i nie maskujcie się literaturą!

Rewizja tych stosunków umysłowości i obyczaju jest potrzebą realną, bo przy nich niemożliwe jest prawidłowe obcowanie duchowe z ludem. Jest faktem, nad wyraz bolesnym, że lud polski w Galicji zachodniej, który miał styczność z inteligencją i obchodami narodowymi, nie reaguje teraz na argumenty mówcy, gdy ten powoła się na interes „narodu”. Polityk wyrazu „Polska” nie może użyć na zebraniu, bo wtedy wiec przestaje mieć dla ludu praktyczne znaczenie. Skoro mowa o Polsce, to widocznie: „panowie urządzają obchód”. Pojęcie to znane jest ludowi jedynie z obchodów, a dla realnego umysłu - trzeba sobie z tego zdać sprawę - obchody przedstawiają kategorię odrębną zainteresowań duchowych, może nawet nie pozbawioną pierwiastku religijnego, ale w każdym razie nie dającą się brać za czyn, jak to biorą pomyleni w instynktach, nauczeni nieszczerości „panowie”. Umysł chłopa w zasadzie zupełnie jest podatny do koncepcji politycznych w zakresie narodowym i do patriotycznych dążności - są na to dowody w Królestwie; ale przy obchodowym, czysto literackim systemie wychowania narodowego, gdy dokoła nie widać praktycznej roboty narodowej, powtarzanie wyrazu „Polska” zabija w zarodku realną wartość samego pojęcia.

Powiedzą mi na to, że nie jest to wina owej „literackości” umysłów oświeconych, lecz braku patriotyzmu tych agitatorów, którzy nie dają ludowi polityki narodowej. Zapewne, ale skąd mieli się wziąć w Galicji politycy narodowi wśród inteligencji, która interesy umysłowe abstrahowała od świata realnego? Praktyka obecności od jakiegoś martwego punktu historycznego przestała się łączyć z wiarą narodową. A wiara bez uczynków jest martwa. Warstwy oświecone zostały przy księgach, tradycjach i obchodach, myśl narodowa stała się przeżytkiem, a praktyka poszła w kierunku najmniejszego oporu. Przestały się te dwa światy liczyć z sobą, a potem rozumieć wzajemnie. Rzeczy narodowe pozostały udziałem garstki ludzi kulturalnych, traktujących je ze stanowiska estetyczno-literackiego.

Przeszło to w ogóle w manierę umysłową, graniczącą z kalectwem, nieliczenie się w ogóle z rzeczywistością. Sfera zainteresowań intelektualnych naszego człowieka oświeconego zacieśniła się do zakresu spraw literacko-artystycznych.


Pewna bardzo inteligentna Polka, którą spotkałem we Włoszech w otoczeniu, świadczącym korzystnie o bujności życia narodowego Włochów, oznajmiła mi, że nie może patrzeć na Włochów. Dlaczego? Nie może darować im tego, że zajęli placówkę dawnych Rzymian. Psują obraz kultury rzymskiej z jej wielką sztuką. Włochów czuć czosnkiem, kobiety są ordynarne, razi wszędzie parweniuszostwo, brak klasycznego gestu. Jak oni się zachowują w teatrze, ani jednej kobiety ze smakiem ubranej!

Zwracałem próżno uwagę na okoliczność, że zestawia dwie różne rzeczy - swoje wyobrażenia o dawnej sztuce z obrazem życia realnego. Dawnych Rzymian też czuć było czosnkiem, więcej było brudu i nędzy, niż dzisiaj.

Moja rodaczka nie zastanawiała się nigdy nad tym, na co oczy polskie patrzeć powinny i jak. Nie orientowała się po prostu w tym, co jej mówiłem o radosnym widoku twórczości Włochów na polu narodowym, nie spostrzegała narodu żywego, który czuje w sobie siłę ekspansywną, organizuje się w świadomości i ujednostajnia w stylu, tworząc swój byt osobowy, jak artysta. Ona wciąż żałowała tej kultury, którą stać było na przedziwne barwy ścian, jakie się zachowały dotąd w Pompei[6].

Wyniosłem przekonanie z tej rozmowy, że dla umysłu dzisiejszego Polki oświeconej niedostępne są wprost zagadnienia życia. Ani widzieć ich, ani myśleć o nich nie jest w stanie.


Kwestia Rzymu starego, który zginął pod Włochami, jak giną stare drzewa w zagajniku, zasilając swym próchnem glebę pod nowe życie, stanęła mi w oczach, jako zagadnienie, rozwiązujące się w polskiej cywilizacji w naszych oczach. Wydała mi się ta umysłowość, reprezentowana przez moją rodaczkę, starą, bardzo starą, niezdolną już do opanowania nowego życia, które się rodzi wciąż nowe i szuka swych form. Umysłowość, która ginie prawem próchna.

Ale los naszych „Włochów”? Bo i my mamy swój Rzym. Los tej nowej Polski, która przecież musi żyć coraz nowszą rzeczywistością, co się z nią stanie, gdy stara cywilizacja, nasz Rzym historyczny, nie nawiąże się z nowym życiem i odejdzie w przeszłość bezpotomnie, zostawiając jedyne ładne barwy ścian na ruinach? Czy ten przyszły naród, który powstanie z naszego ludu, dzisiaj jeszcze odciętego od nas świadomością, obcego naszej cywilizacji, zamykającej się w sektę, czy ten naród zdoła stworzyć z siebie coś podobnego do Włoch dzisiejszych?

Moja rodaczka wie, jak przez sen, że coś się dzieje dzisiaj, że są jakieś prawa życia, ale jedyną rzeczywistością, jawą, godną uwagi jest to, co było, a zwłaszcza sztuka, piękna barwa. Czy myślicie, że robi przez to sztukę? Nie, ona przesypia życie, przesypia ryzykowny proces dziejów - odbudowywania się narodu bez wiedzy warstw oświeconych.


[1] Herbert Spencer (1820-1902) – angielski filozof i socjolog. Jeden z najwybitniejszych przedstawicieli organicyzmu i ewolucjonizmu w naukach społecznych.
[2] Idiosynkrezja – wstręt, antypatia do czegoś
[3] Progenitor - protoplasta
[4] „Krytyka” – miesięcznik społeczno-literacki wydawany w latach 1896-1914 w Krakowie. Pismo było powiązane politycznie z Polską Partią Socjalistyczną i Polską Partią Socjalno-Demokratyczną.
[5] Irredentyczny – niepodległościowy.
[6] Czyli w Pompejach. W dawnej polszczyźnie nazwa miasta była tłumaczona w liczbie pojedynczej, a więc jako Pompeja, a nie jak dzisiaj – Pompeje.


Wcześniejszy rozdział:
Stan umysłów w dzielnicach
Następny rozdział:
Położenie literatury



Spis treści i dokumenty do pobrania


Tekst opracowany na podstawie: Zygmunt Wasilewski, Myśl przebudowy. Rozmowy z młodym przyjacielem, Zakład Gebethnera i Wolffa, Warszawa-Lublin-Łódź-Kraków 1912


Tekst zdigitalizowany został w ramach projektu "Cyfrowa Biblioteka Myśli Narodowej", więcej o samym projekcie możecie przeczytać tutaj.


Creative Commons Zero Tekst znajduje się w Domenie Publicznej i może być dowolnie rozpowszechniany i powielany. @myslnarodowa zrzeka się wszelkich praw autorskich związanych z digitalizacją i obróbka tekstu na zasadzie licencji
Sort:  

Chciałbym od ciebie poczytać o sporach z tamtych czasów. Tak by sobie wyrobić opinię jak to wówczas się w Polsce działo. Same teksty - wartościowe.

Chodzi Ci o pisanie artykułów o charakterze historycznym dotyczącym tamtych czasów? To nie jest zasadniczo celem tego kanału. Na pewno tego typu rzeczy można odczytać z ówczesnej publicystyki politycznej, którą tutaj publikujemy (choć faktycznie Wasilewski pisze raczej o bardziej ogólnych sprawach), ale analizy historycznej tutaj publikować nie będziemy.

Przynajmniej dla mnie istotne w publicystyce dawniejszej nie jest to co autorowi współczesne, a doszukiwanie się elementów aktualnych również dzisiaj. Jeżeli pewne obserwacje są aktualne po przeszło stu latach, po I wojnie światowej, odzyskaniu niepodległości, II wojnie światowej, PRLu, transformacji ustrojowej można taką problematykę niewątpliwie uznać za ponadczasową.