Ocknąłem się mocno otumaniony... Obok mojej głowy leżały potężnie wyglądające rękawice bojowe... Czyżby to one spadły z nieba wprost na moją głowę?...
Odwróciłem się na drugi bok, gdyż nie miałem siły wstać. W jeziorze leżał ogromny śnieżno biały smok, zanurzony do połowy. Chrapał donośnie uśmiechając się niekiedy, o ile te szczerzenie się można by tak nazwać...
Podniosłem się z trudem. Głowa mi pękała z bólu, a wielki siniak pulsował rytmicznie. Schyliłem się by podnieść rękawice. Cóż to do licha... Ważyły chyba tonę...
Przestałem się z nimi szarpać i postanowiłem ostrożnie podejść do smoka, którego imię, o ile dobrze zapamiętałem, brzmiało Aragrax.
Zwierzęta zdawały się kompletnie ignorować złowieszczy wygląd jaszczura. Po jego głowie skakały najróżniejsze ptaki świergoląc radośnie, wystające nad wodą skrzydła obsiadły setki motyli pszczół i innych owadów, a z jego grzbietu stado wiewiórek chłeptało wodę z jeziora. Widok był nieziemski. Postąpiłem kilka kroków w stronę olbrzymiego albinosa. Wszystkie istoty na nim przebywające zamarły w bezruchu, zwróciwszy się w moją stronę... Następne kilka kroków... Owady i wiewiórki rozpierzchły się po otaczającym nas lesie, a ptaki wzbiły w powietrze z głośnym skrzekiem...
Nastała kompletna cisza... Już nie było słychać chrapania...
Długa, potężna szyja podniosła z ziemi ogromny łeb, zwracając go w moim kierunku. Smok spojrzał na mnie jednym okiem...
Lewym...