Jeśli nie wszyscy, to myślę że większość z Was zna Arlenę Witt, czyli twórczynię kanału "Po cudzemu". Chociaż nie jestem ogólnie na bieżąco, uważam, że jest to jedna z najbardziej wartościowych rzeczy na polskim youtube.
Więc od czasu do czasu tam zaglądam. Fajnie się dowiedzieć ciekawostek o języku angielskim, gdzie prowadzący potrafi w zaskakujący sposób opowiadać o niuansach językowych i wprowadzać widza w zakłopotanie, "bo przecież od lat mówiłeś w niewłaściwy sposób", jednocześnie sprawiając że się przy tym uśmiecha. Z drugiej strony fajnie obejrzeć inny odcinek, w którym opowiada o "oczywistościach", "no i jak ktoś mógł wymawiać inaczej?" itp.
Języka angielskiego używam codziennie, jest to mój główny język którego używam w pracy, gdzie odbywa się w nim ok. 80-90% mojej komunikacji - od prawie 10 lat. Pomimo to nie czuję się z angielskim w sposób pewny, raczej używając zwrotów "bo tak mi się wydaje" niż będąc przekonany o ich poprawności.
Tym bardziej byłem zaciekawiony widząc reklamę z Arleną i jej książką o gramatyce angielskiej. Znając inny przykład osoby która najpierw była obecna w internecie a później napisała książkę - "Finansowego ninja" jestem skłonny założyć, że ktoś kto np. dobrze pisze bloga jest w stanie napisać dobrą książkę w temacie. Michał Szafrański zdołał zgromadzić wiedzę zdobywaną przez niektórych przez całe życie, dobrze ją oprawić i zrobić historię którą się po prostu dobrze czyta, nie czując w zasadzie że to podręcznik finansowy. Pomimo że jest tam dużo powtórzeń z jego bloga.
Okazuje się że "Grama to nie drama" na karku już trochę ma (pół roku?), co tylko udowadnia to, o czym wspomniałem na początku tego wpisu. Z ciekawości zaglądnąłem więc w kilka miejsc po opinie, a te (ku mojemu zaskoczeniu) są różne. Jest dużo bardzo pozytywnych (chociaż bardziej ogólnikowych), ale jest też dość sporo takich które wytykają konkretne rzeczy, np. często powtarzająca się kwestia sztampowego podejścia do tematu które jest tylko nieco wzbogacone o humor i odwołania do kultury popularnej. Myślę "ok, ale może to właśnie jest metoda", i chciałem przejść do zamówienia. Cena: 99 zł. Myślę: "Hmm, ok, trochę drogo, ale w sumie książki o j. angielskim zawsze wyróżniała (negatywnie) cena". Wyjąłem więc portfel, i kliknąłem "kup książkę".
Okazuje się jednak, że do zapłacenia mam nie 99 złotych, a... 108,90, gdyż fuck logic:
Domyślelibyście się, że wspomniane PRZED kosztami łącznymi książki koszty przesyłki będą do niej osobno doliczone? To jest nie tylko nielogiczne - to wygląda raczej na świadomą manipulację kupującym. Słaby chwyt. Z ciekawości wróciłem do kolegi Szafrańskiego aby upewnić się, jak to u niego wygląda:
No i, #taksobiemysle, ciekawe ile ludzi nie zauważyło że koszty przesyłki są niejako policzone podwójnie, ile zauważyło ale już na to machnęło ręką, a ile - jak ja - nie dało za wygraną i nie kupiło książki?
Jestem smutny, Arlena. Na prawdę. :-( Dodawanie jest przemienne, ale nie w ten sposób...
I w końcu kupiłeś książkę, czy nie? :) Jestem ciekawa Twojej opinii. Sama zamawiałam ją jeszcze przed premierą, co wiązało się z darmową dla klienta przesyłką, ale faktycznie ta forma, którą opisujesz nie jest do końca... etyczna?