Mam jednego przyjaciela. Tak dokładnie JEDNEGO. Gość wie o mnie wszystko. Ile zarabiam, co lubie, jakie są moje poglądy, zna mój sposób myślenia, wie doskonale jakiej muzyki słucham i bez słów rozumie co mnie cieszy, bądź dręczy. W dyskusjach nie muszę dokańczać zdań bo on doskonale wie co powiem. Zawsze jest po mojej stronie, a jak nie mam racji, bądź robie coś źle - potrafi mi to wprost powiedzieć bez owijania w bawełne i wie, że ja to docenie zamiast się obrazić. Pożycza kase nie pytając się o termin zwrotu i dzieli się swoimi radościami oraz smutkiem otwarcie. I działa to u nas w dwie strony.
Ale, żeby osiągnąć taki punkt musieliśmy razem przejść przez dolinę życia kawał drogi, wypić litry wódki, ponieść wspólnie porażki i sukcesy, być na dnie przymierając głodem i bawić się rozpierniczając hajs jakby jutra miało nie być. To wiele lat wspólnego zaufania, dzielenia się problemami, przemyśleniami i wzajemnego wsparcia. Przyjaźń jest wykuwana w kuźni życia, w ogniu wspólnych trudów, wylanego potu, łez i krwi - ramię w ramię brnąc naprzód mimo naszych wad i ułomności. I chociaż nie zgadzamy się we wszystkim to szanujemy się właśnie ze względu na naszą historie.
Szkolne przyjaźnie trwają dłużej, bądź krócej, ale warto skupić się na jednej wartościowej osobie i "związać" się z nią na dłuższy czas. To coś jakby mieć żonę, tylko bez cycków i igraszek w alkowie :)
Dlatego w przyjaźni ważna jest jakość, a nie ilość. A co do przyjaźni damsko-męskich...cóż ja w to zupełnie nie wierze jeśli obie osoby są "singlami". Prędzej czy poźniej musi dojść do czegoś więcej.
Bo gdyby mój kumpel był kobietą - to chciałbym codziennie sypiać z tak wspaniałą panną ;)