Po długiej przerwie (spowodowanej moim późnym zrozumieniem steempower) wrzucam kolejny fragment opowieści. Miłej lektury :)
Żmijmił siedział na wzgórzu i wycierał rzymski miecz - zdobyczną broń, którą legionista chciał wpakować mu pod żebra. Piękny i dobrze wyważony kawałek żelaza mający wyprawić go do Nawii. Jednak to duch Rzymianina będzie błąkał się po polu bitwy po kres świata. Celtobór przyjmie tę krwawą ofiarę na cześć prastarych Bogów, zaś jego duch będzie wędrował dopóki ktoś nie zakopie jego kości. Żmijmił tego nie zrobi bo zostało jeszcze wielu Rzymian do wyrżnięcia tej nocy. Przeszukał sakwy żołnierza. Znalazł zbożowe placki i suszone mięso, które pochłonął łapczywie. Nie wiadomo, kiedy wódz zarządzi popas. Bitwa z tak liczną armią mogła potrwać nawet kilka dni.
-Żmijek zostaw tego trupa – niecierpliwił się jego towarzysz Jaro - Drużyna nam ucieknie i już nam drużynnik tego nie daruje.
Co racja to racja - pomyślał Żmijmił i zerwał się do biegu w stronę oddalających się towarzyszy. Po chwili stanęli przy czekającym oddziale, w którym właśnie zakończyło się liczenie. Wojewoda był zbyt zajęty, żeby im zmyć głowę, doliczył ich do oddziału numerami dziewięćdziesiąt dwa i dziewięćdziesiąt trzy. Widząc kotlinkę usłaną trupami można by rzec, że wojska sprzymierzone poniosły niewielkie straty w dotychczasowych starciach z Rzymianami. Jak daleko sięgał wzrokiem, tak daleko widział martwych i rannych legionistów.
Zadęły rogi i wszystkie oddziały ruszyły lasem w jak najszerszym szpalerze, po drodze dobijając rannych legionistów. Bębniarze grali jednym, marszowy rytmem, który niósł się pośród oddziałów i zagrzewał do boju. Legiony były w zasięgu wzroku. Srebrne pancerze i czerwone tarcze były doskonale widoczne w lesie, który zaczynał się przerzedzać. Legioniści wyszli na polanę i tam zaczęli się fortyfikować.
Nagle Żmijmił poczuł bardzo silny ból głowy, który niemal zwalił go z nóg. Oparł się o przyjaciela i zatrzymał.
-Co się z Tobą dzieje? Słabyś? - spytał przyjaciel z dzieciństwa
-Perun się zeźlił. Będzie grzmiało - wyszeptał Żmijmił łapiąc się za głowę.
-HaHa!! - zakrzyknął drużynnik, który lubił trzymać Żmijmiła blisko siebie - Toż to na szczęście! Perun po naszej stoi stronie. Niech grzmi! Niech pokaże swoją siłę tym niewiernym...
Jego wywód zagłuszył potężny grom, który niósł się echem przez bór. Wojska sprzymierzone wydały z siebie ryk radości i jednym głosem krzyczały. PERUN! PERUN! PERUN! Zagrzmiało ponownie a z nieba polały się strugi obfitego, letniego deszczu o grubych, ciężkich kroplach.
Ból głowy narastał. W takie dni jak ten, kiedy przychodziła naprawdę wielka burza, zwykle wymiotował i tracił przytomność. Po sile bólu mógł określić, że ta burza będzie krótka, lecz nie skończy się tylko na deszczu i piorunach. Potężny wiatr wył w koronach drzew i zginał je tak, że aż trzeszczały.
Część oddziałów Lechii zebrało się do szarży i przypuściło atak na legiony zgromadzone na polanie. Jednak siła wiatru osadziła na miejscu biegnących wojów i wywracała tych dzierżących tarcze. Konie stawały dęba nie chcąc galopować pod tak silny wicher i zacinający deszcz. Pomiędzy grzmotami, wyciem wichru i trzaskiem łamanych drzew pojawił się nowy dźwięk. Jednostajny huk, który z każdą chwilą narastał. Brzmiał tak jakby coś wielkiego i ciężkiego pędziło w ich stronę. Grzmoty ucichły w tym huku. Niebo przysłoniło biała chmura a drzewami zaczęło coś szarpać jakby jakaś wielka bestia chciała je powalić.
Nagle na głowy legionów posypały się lodowe kule wielkości ludzkich pięści. Lagioniści padali pod ciosami, zasłaniali się tarczami, zbijali się w kupy chroniąc się tarczami tworzącymi szyk żółwia. Konie, które stały na polanie zerwały się w galop i kilka tysięcy rzymskich jeźdźców zniknęło w lesie. Wojska lechickie ukryte w lesie nie miały wiele lepiej. Pięści Peruna przebijały baldachim drzew i także raniły wojów. Kto miał tarczę ten był szczęściarzem. Kto nie miał ten chował się pod rzymskimi trupami, w wykrotach i pod korzeniami wielkich drzew. Radość z gniewu Peruna gdzieś uleciała. Podobnie jak towarzysząca im do tej pory zaciężna konnica wodza Armieniósła.
Żmijmił leżał i rzygał tym co przed chwilą zjadł. Jaro osłaniał go swoją tarczą, znając od dawna nękającą towarzysza przypadłość. Mimo, że Żmijmił był raczej rosłym wojem, to był bezsilny kiedy nadchodził gniew Peruna. Miał tak od dzieciństwa. Żercy mówili, że to błogosławieństwo. Wiedmy twierdziły, że to rzadki dar. Młodzieniec tego nie doceniał i szczerze nienawidził Peruna za tę słabość.
Gniew Peruna mijał. Wicher osłabł, grzmoty ucichły jedynie deszcz nie przestał zacinać. Zapowiadało się, że będzie padać przynajmniej do świtu.
-Rzymianie rozpoczęli kopanie fortyfikacji wokół swoich pozycji – rzekł Jaro, który już zdążył się rozejrzeć i ocenić sytuację - Utworzyli ten swój podobny do muru szyk i myślą, że za nim nic im nie grozi. Mam nadzieję, że nie każdą nam teraz szarżować.
Żmijmił skinął głową i podniósł się z ziemi. Lubił Jaro za jego zdrowy rozsądek, który był rzadką cechą pośród Lechitów. Wokół leżały lodowe kule wielkości męskiej dłoni. Każda była twarda i ciężka jak kamień. Gdyby nią rzucić to leciałaby daleko i celnie. Wokół wojowie wyłazili spod tarcz i trupów. Niemal każdy dostał lodową kulą w nogę, rękę czy inną część ciała. Wielu broczyło krwią z głów, lecz mimo to dźwigali tarcze i topory. Niektórzy podnosili lodowe kule i rzucali nimi w towarzyszy, którzy wydawali się mniej od innych pokrwawieni. Gdyby nie drużynnicy to wojowie rozpoczęliby regularną wojnę na lodowe kule.
-Siekiery w dłoń i rąbać drzewa! - rozległ się donośny głos wojewody - Wybierać długie i ciężkie pnie bo będziecie z nimi biegli na Rzymian! Jak oni mur stawiają, to my ich taranem! - ledwo wojewoda skończył rozkazywać, ryk radości począł podnosić się w pobliskich oddziałach.
Oto nadjeżdżał wódz z przybocznymi. Wszyscy na bojowych rumakach, w kolczugach wykutych w najlepszych kuźniach Carogrodu. Sam wódz zaś był rosły, w srebrnej kolczudze udrapowanej tygrysią skórą. W poczcie wodza niesiono również chorągiew królewską - Złotą Swarzycę na biało - czerwonym tle.
Bojowy ryk brzmiał jeszcze chwilę po przejeździe Armieniósła. Potem wszyscy wzięli się za ścinanie drzew. Żmijmił wielokrotnie słyszał niezwykłą historię wodza. Armieniósł jest nieślubnym synem króla Awiłły Leszka IV, który już ponad trzy dziesiątki lat włada Imperium Lechii. Król miał wiele żon i spłodził wielu synów, ale Armieniósł długo nie był godzien jego uwagi. Dlatego wybrał się do Rzymu, by go złupić i w ten sposób pokazać, że nadaję się na władcę. Jednak wytracił ludzi i wpadł w niewolę. Handlarz sprzedał go do szkoły gladiatorów, a ten po latach wywalczył wolność na arenie. Wstąpił do rzymskich legionów i przez kilka lat poznawał taktykę walki Rzymian. Gdy jego legion miał ruszyć na zachodnie ziemie Lechii, Armieniósł zbuntował się i wrócił do ojca, by prosić go o armię. Pułapka zastawiona w Celtoborze na rzymski legion, była jego pomysłem.
Żmijmiła z zamyślenia wyrwały pnie walących się drzew. Toporami odrąbywano cienkie gałęzie, a te grube skracano tak, by powstały z nich wygodne uchwyty. Drużynnik przyniósł konopne liny i nakazał na końcu pni przywiązać dwie belki na skos i jedną w poprzek, tak by całość przypominała strzałę.
-Z czymś takim wejdziemy w legiony jak kutas w piczę! Jeszcze dziś zobaczycie jak będą gubić sandały! - podniecony drużynnik rozwodził się nad geniuszem Armieniósła.
-Hej Żmijmił , zostało nam trochę liny, może by tak tarcze przywiązać na górę? - zaproponował Jaro
-Dobry pomysł. Towój i Mysiwór skoczcie po kilka rzymskich tarcz. Tam ich leży cała kupa- rzucił rozkazująco Żmijmił, na co młodzicy skinęli głowami i ruszyli wykonać zadanie.
-Myślisz, że ruszymy przed świtem? - spytał Jaro przywiązując pierwsze tarcze.
-Raczej tak. Będzie trzeba uważać, żeby nie poślizgnąć się na tych kulach lodu, bo inaczej nas zadepczą - rzekł Żmijmił.
-Nooo... jakby mnie tak zadeptali to mnie znajdziesz i dobijesz co? Głupio tak iść podeptanym do Welesa bez żadnej rany od żelaza.
-Pewnie, że Cię znajdę. Ale prędzej Cię zaniosę tej Twojej grubej babie, żeby Cię do reszty rozwałkowała - rzucił wesoło Żmijmił.
-Hej! Zazdrościsz mi jej co? Ma wszystko co trza i taakie duże jak trza...
-No już. Nie rozmarzaj mi się tu tylko potrzymaj mi te linę...
Wciąż mżyło. W lesie gdyby nie pochodnie i ogniska byłoby ciemno, że oko wykol. Rzymianie na środku polany nie mieli z czego rozpalić ognia, więc i nie mieli jak wyschnąć. Stali i czekali na ruch sprzymierzonych wojsk słowiańskich.
Zabrzmiały rogi i odezwały się bębny. Drużyny bez pochodni podeszły na skraj polany. Tam było tylko trochę jaśniej. Widzieli tylko w którą stronę mają biec. Na każdy taran przypadało dziesięciu chłopa, więc drużyna Żmijmiła utworzyła dziewięć taranów stojących w szyku w odstępach na pięciu mężów.
Róg zawył przeciągle i z dzikim rykiem wybiegli na polanę. Taraniarze jako pierwsi a za nimi czarna chmara, która wyła niczym wataha tysięcy wilków. To zamieszkujące Celtobór plemię Lutyców, na których w Lechii mówiono “Wilcy”. Żyją jak wataha, rządzą nimi najstarsze kobiety, odziewają się tylko w skóry, piłują zęby i żywią się mięsem pokonanych wrogów. Niby łączy ich z Lechitami ta sama krew i podobna mowa, ale ich boginią była Wilcza Pani, która w ofierze przyjmowała jedynie mięso i krew.
Kilkadziesiąt taranów pędziło ze wszystkich stron na wzgórze pełne Rzymian. Za nimi czarna wataha, odziana w skóry i dzierżąca włócznie oraz pałki nabite gwoździami. Od strony legionów wyleciała chmara strzał, które spadały jak niewidzialna śmierć na tych, którzy nie mieli tarcz. Niektóre tarany przewracały się pod swoim ciężarem, gdyż zbyt wielu tarniarzy padło w biegu. Ale większość strzał przelatywała nad nimi i niknęło w zbitej masie ludzkiej za nimi.
Wtedy od strony lasów nadleciały zapalone strzały, wbiły się w tarcze legionistów oświetlając cel taranom, które z hukiem uderzyły w mur tarcz. Zaskoczeni legioniści przewracali się łamiąc szyk. I choć każdego legionistę w pierwszym rzędzie podpierało dwóch w rzędach kolejnych, nie byli oni w stanie przeciwstawić się sile rozpędzonego tarana, który siłą dziesięciu mężów pchał dalej. Za taraniarzami wlała się wataha siekąc toporami, dźgając włóczniami i gryząc przemęczonych i zaskoczonych przebiegiem walki legionistów.
Noszenie taranów nie miało już sensu więc zostały porzucone. Żmijmił i Jaro rzucili się do walki, jednak nawet rozerwane szeregi Rzymian nie były łatwe do pokonania. Ciężkozbrojni legioniści zbijali się w kupy i bronili do ostatka. Wiedzieli, że umrą. To był naród dumnych wojowników, którzy nigdy się nie poddają.
-Żmijmił, Jaro! Zbierzcie resztę i wracamy do lasu! - krzyczał drużynnik.
-Ale jak to?! Jeszcze kupa Rzymian do ubicia! - krzyczał rozochocony Jaro
-Zawrzyj ryj i słuchaj! - odpowiedział zakrwawiony drużynnik -Zaraz będą tu konni! Nic tu po nas!
Na potwierdzenie słów drużynnika zabrzmiały trąby i z lasu wypadła zaciężna konnica. Na czele jechał król z pocztowymi dzierżącymi pochodnie oraz chorągiew. Nabierali rozpędu, by uderzyć na ostatni krąg Rzymian na wzgórzu. Tam były ich namioty i zapewne generał.
-Ech... masz Ci los. Zawsze cała chwała spływa na tych na górze - narzekał Jaro
-Nie marudź. Zedrzyj z Rzymian kilka napierśników, to Ci z tego zrobią porządną kolczugę. Na następną wyprawę pojedziemy już jak Pany. Konno. Bo do Rzymu daleka droga - rzekł Żmijmił uśmiechając się pod wąsem.
WARNING - The message you received from @steemian1 is a CONFIRMED SCAM!
DO NOT FOLLOW any instruction and DO NOT CLICK on any link in the comment!
For more information, read this post: https://steemit.com/steemit/@arcange/phishing-site-reported-uppervotes-dot-ml
Please consider to upvote this warning if you find my work to protect you and the platform valuable. Your support is welcome!