Było to w czasach studenckich. W celu zarobkowym w wakacje postanowiłem się zatrudnić w firmie, która zajmuje się przetwórstwem owoców. Chciałbym się z Wami podzielić tym co widziałem.
post zgłaszam do konkursu #tematytygodnia. Dotyczy egoizmu producentów żywności, którym nie zależy na zdrowiu konsumentów, a jedynie na szybko wykonanej pracy.
Umowa zlecenie
Zacznijmy od kwestii organizacyjnych. Nie było żadnej rozmowy o pracę ani rekrutacji. W firmie można było się po prostu zapisać i za jakiś czas dzwonili i proponowali pracę. Otrzymałem umowę zlecenie na miesiąc, a potem kontynuowałem pracę i otrzymałem dwie kolejne takie umowy. Duże pieniądze to nie były, ale biorąc pod uwagę, że mieszkałem z rodzicami i za dach nad głową nie musiałem płacić, była to kwota wystarczająca by pokryć wydatki na swoje zainteresowania.
Książeczka sanepidu ?
To fikcja. Muszą ją posiadać osoby, które pracują przy żywności. U nas musiały je tylko posiadać kobiety, które przebierały maliny i truskawki. Tylko tymi owocami się zajmowaliśmy. Ja nosiłem owoce w skrzynkach, wrzucałem je do maszyny, sypałem na taśmę, a jednak książecki mieć nie musiałem. Każdy kto pracował w gastronomii czy w zakładach przetwórstwa żywności wie, że taką książeczkę można było sobie po prostu kupić. Dlatego jedzenie przygotowywać mógł praktycznie każdy.
Jak to powinno wyglądać ?
Jedynie tylko niezepsute owoce powinny być przyjmowane. Następnie powinny być myte i rzucone na taśmę produkcyjną. Przy taśmie powinny być obierane, a następnie powinny trafiać do beczek lub do sokowirówki podłączonej pod cysternę. O tym, że pracownicy powinni być trzeźwi chyba nie muszę wspominać...
Jak to wyglądało ?
Proces produkcji
Zacznijmy od tego, że między kierownikami w firmie a dostawcami panowały dobre znajomości. Nikt obcy nie przywoził malin czy truskawek. Zatem przyjmowano każdy towar. Bardzo często był spleśniały. Zawsze rozładowywano samochody w taki sposób, że owoce szurały o ziemie przez dziury w skrzynkach. Owoce były magazynowane w chłodniach, a po pewnym czasie sypane na taśmę. O ile szypułki i liście były odrzucane, to pleśń zostawała. Nie było nawet urządzeń do mycia owoców. Trafiały do metalowych beczek, a następnie do tira. Odjeżdżał w nieznanym mi kierunku. Nie posiadałem informacji, do jakiej konkretnie firmy sprzedawane zostały maliny i truskawki. Podobno chodziło o jogurty i dżemy.
Najgorszy sort
Dżemy i jogurty to zaledwie powierzchowna pleśń. Taka, że nawet ten kto kupuje taki towar pewnie by się nie przejął. Bo to w końcu ten sam rynek. Od dostawców otrzymywaliśmy czasem towar totalnie biały od pleśni. Nie było widać naturalnego koloru truskawek czy malin. Istna tragedia. Gdy przypominam sobie ten zapach to mi niedobrze, a minęło około 8 lat. Co zrobić z takim towarem? Jak to ukryć? Zmielić w sokowirówce i do cysterny. Taki soczek również odjeżdżał gdzieś daleko.
Najlepszy sort
Nie wszystkie owoce były tak tragiczne. Zdarzały się nawet takie jak z obrazka. Ale nie szły na produkcję i nie trafiały do jogurtów. Tylko do...kierowniczki. Kazała odłożyć te najładniejsze jak w reklamie i brała sobie do domu.
Pracownicy
W firmie najbardziej normalnym człowiekiem byłem ja. Do prostej roboty fizycznej zatrudniali ludzi, którzy nie powinni nigdzie pracować. Kierownikom nie przeszkadzał fakt, że ktoś pijany rozładowuje samochody z owocami. Przecież była nocna zmiana, żadna kontrola w nocy nie wpadała. Za dnia zresztą też nie. Taki pijaczek przyjeżdżał do pracy rowerem 15 km. Pijany był również po pracy, bo w przerwie zdążył skoczyć do Tesco po parę piwek. To kolega kierowniczki i "nie wolno go wyrzucać z pracy." Czasem nawet dostawcy przywozili wino o czym za chwilę. Obok typowego gościa spod sklepu pracował typowy dresik po wyroku. Lubił sobie wciągnąć amfetaminę. Nie wiem czy kierowniczka tego nie widziała czy nie chciała widzieć. Cieszyła się z efektywności pracy.
Krzysztof Krawczyk w laczkach
Jeden z dostawców przyjeżdżał starym żukiem. Zawsze miał jeden i ten sam styl odzieżowy. Laczki, długie skarpety, krótkie spodenki a w nich podkoszulek, często założony odwrotnie. Do tego loki i duży wąs. Twarz przypominała do złudzenia twarz polskiego muzyka. Nazwaliśmy go zatem Krawczyk. Przywoził wino i częstował pracowników pod okiem kierowniczek. Takie rzeczy działy się tylko na nocnych zmianach, na których razem z kierowniczkami pracowało jakieś 5 osób.
BHP to kpina
Mimo, że nosiłem często 20 kilogramowe skrzynki nad głową, to nie otrzymałem kasku. Rękawice musiałem mieć swoje prywatne. Były w firmie, ale jak się zużyły to krzywo na mnie patrzyli. Żywność zamiast być czyszczona, była zanieczyszczona. Szatnie obskurne podobnie jak hala produkcyjna. Myte były jedynie skrzynki, bo po prostu były wypożyczane od dostawców. Dostawca przywoził w skrzynkach owoce, które dopiero po kilku dniach były wysypywane na taśmę. I gdy przyjeżdżał kolejny raz, oddawano mu skrzynki. Nosiłem po 10-18 na raz, bo czas gonił i czasem spadła mi na głowę nabijając guza.
Problem szerokiej skali
Powiem tylko tyle...z naszej firmy wypływały owoce na całą Polskę i Europę. Dziennie "prerabialiśmy" tony owoców. Nasz skup był bezkonkurencyjny i najchętniej wybierany. Nie wszystkie owoce były brudne i spleśniałe. Natomiast sam fakt dopuszczenia takich towarów do produkcji do skandal. Chciałbym wierzyć, że produkcja dżemów czy jogurtów przechodzi jakąś selekcję owoców...
Oszuści są wszędzie
W skrzynkach czasem trafiały się metalowe przedmioty, np. kształtki od transformatorów. Całe oszustwo tej branży zaczyna się już podczas zbierania owoców przez pracowników na polach, którym płaci się "od kilograma" Również takie "dodatki" zanieczyszczały owoce. Przypominam - mycia nie było.
Podsumowanie
Trudno było mi reagować na te wszystkie sytuacje, bo jak wspomniałem tylko ja byłem tam normalny. Starałem się rozładowywać samochody najbardziej higienicznie. Zawsze stosowałem "pampersa" czyli pełną skrzynkę bez dziur, na którą nałożone były inne. Wtedy owoce nie dotykały ziemi. Ale ryba psuje się od głowy. Kierowniczka stwierdziła, że to strata czasu. Sama lubiła sobie zapalić papierosa nad tym stosem truskawek. Palenie było surowo wzbronione. Zakaz był praktykowany wyłącznie gdy przyjeżdżała pani prezes. Palili wszyscy oprócz mnie, ogłaszane były nawet przerwy "na papierosa". Dym tytoniowy w ten sposób zanieczyszczał owoce. Miałem pracować tam do końca września, ale na początku miesiąca dałem sobie spokój. Postanowiłem ostatni miesiąc studenckich wakacji odpocząć niż pracować w tak patologicznych warunkach. Od tamtego czasu nie jem już jogurtów owocowych ani dżemów, nie pije również soków. Oczywiście unikam produktów kupionych w sklepie. Za część pensji kupiłem sokowirówkę. Wrzucam w nią sezonowe owoce i w ten sposób robię soki. Truskawki czy maliny jem, ale w żaden sposób nie przetworzone. Po prostu miksuje je z jogurtem naturalnym. Zdrowo, smacznie i pewnie. Po paru latach od mojej pracy powstała nowa hala produkcyjna. Nie byłem w środku, ale z zewnątrz wygląda nowocześnie. Mam nadzieję, że standard się poprawił i pracuje się tam normalnie, ale to tylko nadzieja...
zdjęcia: pixabay.com
Najbardziej podobało mi się zdanie, które (nieśmiało) zacytuję:
Ho Ho Ho...
Dzięki temu mamy tanie jogurty i soki ;)
Nie ma co się spinać, wszystko się teraz pasteryzuje przed puszczeniem na rynek.
Fajny post :) Właśnie odnośnie całej tej otoczki pracy z żywnością bywa różnie i też miałem w niektórych pracach takie obrzydzenie, że dałem sobie spokój...
ciekawe ale czasami lepiej nie wiedzieć jak kupujemy jogurt czy inny produkt. głowa potem boli jak się czyta takie info potem białe od pleśni owoce ehhhh przecież to już pod paragraf powinno podchodzić!
Współczuję, że musiałeś przybywać w takim towarzystwie "pożal się Boże".
Jednak doświadczenie życiowe, które tam zdobyłeś zostanie i to spory plus.
Dzięki, że postanowiłeś się podzielić swoimi przeżyciami.
Będę z jeszcze większą wdzięcznością patrzyć na maliny rosną na działce u babci - naturalne, bez brudu i dymu papierosowego...
Na szczęście rzadko piję soki, jogurty i dżemu, głównie przez dużą zawartość cukru. Jednak teraz rzadko zamienię na nigdy.
Ciotka pracowała kilka lat temu w jeden ze znanych firm robiących jogurty właśnie na nocnych zmianach. Do dzisiaj cała rodzina nie kupuje produktów typu owocowe jogurty i tym podobne. Więc rolsonpatisonowi wierze że tak jest..
to jest skandal ! :) warunki ze nasrać i przyklepać , pracowałem w różnych firmach przy żywności ale takiej trzody to nigdzie nie było :)