Normalnie wzruszyłam się wczoraj jak stary trampek, co to znalazł kumpla od pary. Aż mi się sznurówki na dwie kokardy zawiązały. Nie było mnie w domu piętnaście godzin. Kac moralny mnie nie opuszczał z powodu zostawionego w domu Ulisia. No, ale niestety - upilnować całej brygady na tym wyjeździe nie byłam w stanie. Jak wyrodny rodzic powtarzałam sobie, że kot ma kuwetę, z której mimo fanaberii upodobniania się do psa korzystać potrafi, ale oczami wyobraźni widziałam pozrywane karnisze, firanki zwisające w smętnych strzępach jak wyrzut sumienia, cmentarzysko słoni, z żałośnie połamanymi trąbami, tonące w ruchomych piaskach koralików... Ech, ta moja wyobraźnia! Uwierzcie mi, czasem jest to bardzo wkurzające. Kiedy dotarłam do domu, zostawiłam psy z „Małżem” i poleciałam do chałupy niczym uskrzydlony hipopotam. Na podwórku przez uchylony lufcik słyszę żałosne zawodzenie. Najmowane „płaczki” to przy tym „Pan Pikuś”. Wpadam jak brygada antyterrorystyczna, tylko bez drzwi, bo na nowe mnie nie stać, a tu moja szara kupka nieszczęścia odbija się od podłogi i ląduje mi na rękach. Normalnie popłakałam się jak norka, bo to pierwszy raz Ulek tak mnie przywitał. Sprintem przez mieszkanie policzyć straty a tu... porządek. Dolną wargę „se” normalnie „przydepłam” z tego szoku, a Ulek cały czas mrrrrrrrrau i mrrrrrrrrau. Najwyraźniej zabrakło katalizatora do rozrabiania, Lakiego. Zaglądam do kuwety, a tam... czysty żwirek. No, święta matko jaszczurko, tyle godzin? Patrzę, biedak stoi przy drzwiach i przebiera łapami jak baletmistrz. No to biegiem, aż mi się grzywka sczochrała, na dwór. Siusiał 5 razy i zaraz kucnął na kupala. Że psy tyle potrafią wstrzymać to słyszałam, ale kot? Kurczę, przecież normalnie w domu zdarza mu się wysikać w kuwetę. Rzadko, bo rzadko, ale wie do czego służy. Dziś rano usiadłam sobie na przybytku dumania, Uliś wszedł i kucnął sobie w swoim przybytku i siusialiśmy sobie oboje, patrząc w oczka... I naszła mnie taka konkluzja, że może on potrzebuje do tego towarzystwa? Że tak użyję trywializmu... porozumienie szczających dusz... czyż to nie piękne?
Sprawa dołków...
Mój kot postanowił oswoić mnie ze sportem. Serio. Zadanie ciężkie, nie powiem, bo jeśli chodzi o sport, to zawsze budzi się we mnie zwierzę, tylko nie mam pojęcia dlaczego akurat jest to leniwiec. Najchętniej oglądałabym w telewizji, a co do dyscypliny, to mało u nas popularne wyścigi ślimaków (mogłabym wystawić swoje). Przyczyna jest bardzo prozaiczna, na 100 metrów, przypadałyby 3-4 moje drzemki.
Ale do rzeczy...
Ulek postawił sobie za zadanie wykopać mi na trawniku przed blokiem pole golfowe. Nie, nie! Nie myślcie sobie, że własnymi łapami, on ma do tego personel pomocniczy. Wcześniej kopał sam, ale ostatnio wytresował sobie do tego celu „Małża”. A co będzie sobie łapy brudził? Wygląda to następująco: Kudłaty projektant podchodzi do wybranego terenu, na którym ma powstać zamierzony obiekt i zaczyna kopać. Dwa, trzy machnięcia łapami... nie więcej, bo się przemęczy, po czym przerywa i z wymownym „miauau” patrzy ma „Małża”. Ten usłużnie biegnie dokończyć za kotusia, zrywając sobie obcasy w ostatnich pantoflach. Jak tak dalej pójdzie, będzie musiał zakładać moje szpilki. Hmmm... No, no... było by to może ciekawe... ale... ech... chyba mnie fantazja zanadto ponosi...
Następnie dołek poddawany jest wnikliwej inspekcji. Ulek przykuca, mierzy, pogłębia, liczy odległość dna do szanownych czterech liter. Na koniec stwierdza, że nie pasuje i zabiera się za nowy projekt... Takich projektów powstaje 4-6 jednorazowo. Potem jest bieganie od dołka do dołka. Jeśli wreszcie mu jakiś przypadnie do gustu, postanawia go zawłaszczyć, resztę możemy sobie wziąć. Ale zawłaszczenie też nie jest takie proste. Czy zjawisko ekshibicjonizmu jest znane również w kocim świecie? Wiecie coś na ten temat? Ulek zaczyna wrzeszczeć i wyje dotąd, dopóki wszyscy nie zjawią się wokół niego. My, Taps i Laki. Psy muszą usiąść, i spokojnie musimy patrzeć jak Uliś sadzi kupala. Każde poruszenie kwitowane jest pełnym dezaprobaty „Miaaaaaau.”. Hmmm... To się chyba nazywa „mieć plecy za dupą”. Chroniony z wszystkich stron. Nasyceni aromatem, z nosami zwiniętymi w trąbkę, służący mogą odejść. No, chyba, że jest deszcz, wtedy patrzy na nas z miną... zasypać mi to zaraz, bo śmierdzi!
Negocjacje
Jak jeszcze raz usłyszę, że kot to zwierzę pełne gracji to normalnie go zamknę na 48 godzin z moim "koteckiem", niech zweryfikuje poglądy.
Zasnęłam o 5:00, bo kotecek próbował dogadać się z jakimś robalem. Najpierw dyplomatycznie, dialogiem bzzzz- mrrrrrau-bzzzzzz- mrrrrrau! Nie pomogło widocznie, bo następnie były pościgi policyjne rodem z amerykańskich filmów, a potem łapoczyny. Ostatecznie nie wiem, kto wygrał, bo padłam. Wstałam o 7:00, wyszłam z niewyspanymi psami i zadowolonym kotem, a wracając wpadłam na sąsiadkę. A ona mnie pyta:
-Co wyście robili dzisiaj w nocy? Meble przestawialiście?
Popatrzyłam nieprzytomnie.
-Ale o co chodzi?
Okazało się, że Ulek, tak walił drapakiem o panele, takie dawał delikatne "hopki" i tak galopował, że pobudził sąsiadów... Przykład gracji i oaza niewinności.
So excellent, I just had to upvote
Fajny ten Twoj 'kotecek' :)
Dzięki. Nietuzinkowy...;)
Dawno sie tak nie usmialam ... napisalas to fantastycznie ....:)
Dziękuję i zapraszam dalej:)