Przeszłość i teraźniejszość (ZaczytanaNija) - Cień pod maską

in #polish7 years ago (edited)

Trzask drzwi i bełkot. To się znowu dzieje. Tatuś ponownie napił się tego niedobrego płynu, którym kiedyś mnie uraczył. Natychmiast go wyplułam, a tatuś bardzo się wściekł. Jak stwierdził ‘’nie wiedziałam, co jest dobre, i zmarnowałam jego ciężko zarobione pieniądze”. A mnie po prostu to nie smakowało.
  - Samantha! – krzyknął i zaklął głośno. Schowałam się głębiej pod łóżkiem z ledwością powstrzymując płacz. Usłyszałam jak wchodzi do mojego pokoju. Stare i brudne z błota kalosze pojawiły się nieopodal mojej twarzy. Ugryzłam się szybko w rękę, by nie usłyszał mojego cichego krzyku przerażenia.
 - Wiem, że tu jesteś. Wyjdź po dobroci, albo porozmawiamy inaczej. – zatkałam uszy nie chcąc słuchać tego, co ze mną zrobi i jak bardzo będzie mnie bolało. Zamykając oczy wyobraziłam sobie, że mamusia trzyma mnie w ramionach i tuli do snu. Że mnie tu nie ma. Że on nie zrobi mi krzywdy.
Nagle poczułam, jak ogromna, przepracowana dłoń chwyciła moje blond włosy, które kochałam najmocniej na świecie. Tatuś rzucił mną o podłogę i kopnął kilka razy w brzuch.
 - To twoja wina. Po co przychodziłaś na świat?
Tata nie lubił, jak płakałam, więc gdy malutka łezka popłynęła po moim policzku uderzył mnie kilka razy w już i tak obolałą buźkę. Prosiłam go, aby przerwał. Mówiłam, że zrobię wszystko. Ale tatusiowi zawsze sprawiało wielką radość to, że mnie boli, że mam dużo siniaków i ran. Zawsze powtarzał: zasługujesz na to.
 - Jesteś nic nie wartą jędzą! Zwykłym śmieciem, który potrafi tylko niszczyć innym życie! A jeśli jeszcze raz schowasz się pod łóżkiem to potraktuję cię o wiele gorzej, zrozumiałaś?! – splunął, pozostawiając mnie na ziemi z zakrwawioną główką. – Jesteś wszystkiemu winna! To przez ciebie matka zmarła!
Cały dzień miałam nadzieję, że dzisiaj tatuś tego nie zrobi, że nie będzie na mnie zły. Chciałam, aby pobawił się ze mną pluszakami, obejrzał bajkę, ugotował swoje spaghetti… A nie zostawiał samą w domu. Bo zawsze wtedy pił tą niedobrą wodę, która kradła mojego kochanego tatusia.
Kiedy wyszedł zamknął mnie na klucz. Szybko schowałam się pod kołdrą, gdzie jeszcze bardzo długo płakałam.
Ale później jak zwykle pomodliłam się do Pana Boga, prosząc go o to, by pozdrowił moją mamę. W duchu dziękowałam mu również za tatę. Ale w połowie modlitwy zatrzymałam się.
Zasłużyłam na taką karę. To przeze mnie tatuś jest nieszczęśliwy.
To moja wina.
 - Panie Boże, proszę cię o jeszcze jedną rzecz – schyliłam głowę nie chcąc, by Bóg zobaczył, jak znowu płaczę. – Wiem, że kara mnie nie ominie. A każdy niedobry człowiek zginie w piekle. Proszę, przyszykuj dla mnie tam odpowiednie miejsce. Niech będzie bardzo niewygodne i pełne bólu, aby tatuś był zadowolony. Ale zanim umrę chciałabym zrobić jeszcze jedną rzecz – tatuś znowu zaczął wykrzykiwać dużo brzydkich słów i rozbijać nowe kubki, które razem kupiliśmy nie tak dawno.– Proszę… chcę zadbać o przyszłość innych ludzi. Spowodować, że ich ‘’jutro’’ stanie się lepsze. Powstrzymywać tych, którzy niszczą to, co piękne, a dobrym pomagać. By ci okropni trafili wraz ze mną do piekła.
Przeżegnałam się i przez resztę czasu śpiewałam mamusi piosenki Michaela Jacksona. Ale kiedy drzwi się otworzyły szybko ukryłam się przed tatusiem. Lecz on tylko położył się obok mnie i przytulił dokańczając piosenkę.
Po raz pierwszy od bardzo dawna zasnęliśmy razem, a ja byłam zadowolona, ponieważ ten niedobry płyn w końcu zostawił mojego kochanego tatusia w spokoju.*

~

Townlonelly – miasteczko, liczące około dwunastu tysięcy mieszkańców. Ciche i spokojne, cieszące się niegdyś dużą sławą. Do najbliższego, dużego miasta droga trwa około dwóch godzin W sezonie letnim miasto cieszy się turystami, którzy z wielką chęcią przyjeżdżają tutaj nie tylko ze względu na piękne, górzyste widoki, ale i przeszłość, jaką w sobie kryją różne, wręcz czasem przedziwne miejsca. Wtedy w każdym praktycznie zakątku można spotkać coraz to nowszych ludzi i porozmawiać z nimi o wspólnych poglądach.
Jednak ta historia nie byłaby warta uwagi, gdyby nagle się coś nie zmieniło. Lata mijały, a turystów z dnia na dzień ubywało. Mieszkańcy zaczęli zadawać sobie z tego powodu różne pytania. Czyżby miasto straciło swój urok?
Z początku nic nie wskazywało na to, że coś się dzieje. Ale jak później doniosła policja z jakiś przyczyn wzrosła liczba bandytów i to trzykrotnie. Ludzie byli tym przerażeni, nie czuli się już bezpiecznie w tym cudownym miejscu. Taka sytuacja miała swój początek prawie czternaście lat temu.
Wszyscy byli bezradni, ponieważ kiedy schwytano jednego złoczyńcę na jego miejsce wskakiwało dwóch kolejnych. Nikt nie potrafił znaleźć przyczyny tego nagłego wzrostu, a policjanci mogli tylko rozkładać ręce i prosić Boga o pomoc.
I można rzecz, że ich modlitwy zostały wysłuchane.
W mieście pojawił się człowiek o zaskakującej sile i zwinności. Nie, nie był wampirem czy Spider-Manem. Był zwykłym człowiekiem, który chciał pomóc w ratowaniu ludzi z opresji. A nazywał się Lubricus.
Z początku nikt nie był do niego przekonany. Mężczyzna, który ukrywał się pod maską, zawsze uśmiechnięty i unikający jakichkolwiek reporterów w pewnym momencie całkowicie pozbywa się problemu, jaki zaistniał w Townlonelly. Sam burmistrz z początku uważał, że sprzymierzył on się ze złoczyńcami, że to tylko jego przykrywka, by móc zaatakować w odpowiednim momencie.
Ale szybko zmieniono o nim zdanie, gdy na arenę wkroczył człowiek, który był jednym z najgorszych, jakiego dotychczas spotkano.
A była to kobieta, która nazywała się Nefra. Z pozoru była zwyczajna, normalna, a tak naprawdę każdego dnia rosła w niej rządza opanowania miasta i zniszczenia reszty świata za krzywdy, jakie jej wyrządził. Chodzą słuchy, że była jedną z najlepszych studentek, których czekała świetlana przyszłość w jednej z firm zajmujących się badaniem różnych mutacji i genów człowieka.
To jednak było dla niej za mało. Chciała czegoś więcej. Czuła, że może więcej. W ciągu kilku lat udało jej się narobić takiego bałaganu w genach człowieka, że stworzyła z nich potwory z ludzkimi głowami, dziwnie wyglądającymi kończynami, czasami nawet z tułowiem zwierzęcia. Nefra widziała w tym przyszłość. SWOJĄ przyszłość.
Przez wiele lat Librucus z nią walczył, próbował znaleźć jej kryjówkę i powstrzymać przed kolejnymi doświadczeniami. Turyści unikali już szerokim łukiem miasto, słysząc coraz to gorsze plotki na temat Nefry i jej dziwnych poglądów. Ludzie widząc, że Librucus za wszelką cenę stara się ich uratować uznali go za bohatera.
Ale nic nie trwa wiecznie. W pewnym momencie coś się wydarzyło. Coś, czego nie spodziewał się żaden mieszkaniec miasta Townlonelly.
Lubricus zniknął. Na zawsze. Ludzie mówią, że podczas jego ostatniej potyczki z Nefrą doszło do jakiegoś niekontrolowanego wybuchu w jednej z elektrowni mieszczącej się poza granicami miasta. Fakt był taki, że tego dnia pojawiły się komplikacje w zakładzie, i że nieopodal niej Nefra walczyła z Lubricusem na śmierć i życie.
Niestety wybuch sprawił, że oboje zostali sprzątnięci z powierzchni ziemi.
Mieszkańcy rozpaczali nad stratą swojego bohatera. Żałowali, że z początku mieli go za oszusta. Obiecali, że zrobią wszystko, aby znów mogli czuć się bezpiecznie.
Jednak ta historia śmierci Lubricusa… to same bzdety. Prawda jest zupełnie inna. Ale wiedzą o niej zaledwie trzy osoby.
I tak już pozostanie.

~

Autobus szkolny odjeżdżający równo o pół do ósmej rano ma swoim zwyczaju to, że przyjeżdża pięć minut przed ustalonym czasem.
I jak zwykle ja, Samanta Clark ledwo na niego zdążyłam.
Gdy wyszłam zza zakrętu zobaczyłam jak drzwi autobusu się zamykają, a ludzie z mojej szkoły patrzą na mnie przez tylną szybę pokazując głupie miny lub wulgarne gesty.
I mogłabym przysiąc, że słyszałam ich śmiech.
 - Hej! Stop! – krzyknęłam i pobiegłam ile sił w nogach. Pojazd zaczął przyspieszać. Dwadzieścia na godzinę. Trzydzieści…
Ale ja nie mogłam po raz drugi wciągu trzech dni się spóźnić. Nie tym razem.
Uspokoiłam myśli. Wyobraziłam sobie, że moje nogi stają się nagle silniejsze i… dłuższe.
Oddech stał się równomierny, a czas jakby nagle się zatrzymał. Wszyscy wokół wpatrywali się we mnie, zapewne myśląc sobie ‘’Biedna dziewczyna, będzie musiała pójść pieszo do szkoły.’’
Ale ja nie byłam z tych, co się tak łatwo poddają. O nie.
Dwa lata morderczych treningów, znalezienia spokoju i harmonii, które pozwalały mi być tym, kim jestem wystarczyły, bym nagle wystartowała z taką szybkością, jaką osiągają tylko zawodowi biegacze.
Poruszałam ramionami w rytmie uderzeń stóp o chodnik. Z uśmiechem na ustach widziałam twarze nastolatków wpatrujących się we mnie z zdziwieniem. Zapewne pierwszy raz widzieli, jak zwyczajna dziewczyna, średniego wzrostu dogania autobus, który jechał coraz szybciej.
Nie poddawaj się. Walcz do końca.
Nie zawsze musi nam się udać. Ale to nie oznacza, że od razu musimy przejść na stronę przegranych. Warto walczyć dalej, nawet, jeżeli nadzieja już nas doszczętnie opuściła.
Coś o tym wiedziałam. Miałam wiele razy takie chwile słabości. Jednakże nauczyłam się, że jeśli pokazujesz światu, jak powstajesz zaraz po upadku on już wie, że jesteś silniejszy niż się spodziewał.
Tylko nie możesz się poddawać. Poddają się tylko ci, co myślą, że nikt im nie zagraża. A gdy okazuje się, że prawda jest zupełnie inna… Odczuwają przegraną dwa razy mocniej.
 - Hej! – kiedy dobiegłam na sam przód autobusu, wciąż nie zwalniając, uderzyłam z całych sił w drzwi pojazdu. Zaskoczony kierowca spojrzał na mnie i wręcz natychmiast wcisnął pedał hamulca.
Już po minucie weszłam do środka, gdzie panowała kompletna cisza. Wszystkie głowy były skierowane na mnie, jakbym dokonała jakiegoś ogromnego cudu. Nawet kierowca siedział osłupiały chyba nie chcąc uwierzyć, że bez problemu go dogoniłam.
 - Może pan jechać dalej. – odpowiedziałam poprawiając okulary na nosie, siadając na swoim miejscu zaraz na przodzie autobusu i zamykając się na szepty innych.

~

Szkoła średnia. Kto by pomyślał, że to tutaj tak naprawdę zaczyna się prawdziwe życie? Że to tutaj ludzie zaczynają poznawać świat, wyrastać z pięt dzieciństwa, by uświadomić sobie, że już wkrótce staną się dojrzałymi mężczyznami lub kobietami, którzy wkroczą w świat studiów, a następnie ciężkiej pracy?
Na pewno nie ja. Dla mnie wciąż to było surrealistyczne, choć dokładnie za dwa miesiące miałam skończyć szkołę i wybrać swoją wymarzoną uczelnię, w której będę mogła dalej się kształcić.
Ale to tylko marzenia. A raczej cykl, jaki się powtarza w każdym życiu człowieka. U mnie obierze on zupełnie inny obrót.
Czy byłam z tego zadowolona? W pewnym sensie tak. Wszyscy oczekują od nas, nastolatków kończących szkołę tego, byśmy poszli na studia do najlepszej uczelni w kraju, a potem pracowali na wysokim i dobrze płatnym stanowisku.
Taki jest los każdego z nas. Niestety mój oderwał się od tego kręgu, kierując się zupełnie inną drogą.
Wzięłam głęboki wdech, aby dodać sobie otuchy. Dni spędzone w tym budynku były dla mnie katorgą, lecz nie miałam innego wyjścia, jak to wszystko unieść na swoich barkach.
Zostały jeszcze dwa miesiące. Nie poddawaj się.
Jednym ruchem ręki otworzyłam podwójne drzwi. Pomimo tego, że była przerwa to kilka osób stojących obok szafek obdarzyło mnie swoim wzrokiem.
Przygryzłam mocno wargi i nie bacząc na obgadujących mnie ludzi ruszyłam przed siebie, w kierunku mojej szafki. Ciężko było przyzwyczaić się do tego, że wszyscy uważali mnie za dziwoląga. Dziewczyna, która nie rozmawiała z nikim, czytała na przerwach tylko książki, bądź się uczyła to byłam właśnie ja. I z tego powodu stałam się nagle celem pewnej bandy, która stwierdziła, że ktoś taki nie da rady przeszkodzić im w zabawie.
Znosiłam to od trzech lat. Dlaczego? Bo miałam świadomość, że taka droga była mi pisana. Bo wiedziałam, że muszę. Nie mogłam zawierać przyjaźni, nowych znajomości, ani nawet znaleźć sobie chłopaka. Naraziłabym ich na niebezpieczeństwo.
Choć gdyby wiedzieli, kim jestem z pewnością ich nastawienie wobec mnie diametralnie by się zmieniło.
Z torbą na ramieniu i z głową uniesioną wysoko szłam prostym korytarzem wpatrując się w jeden punkt w ścianie. Co jakiś czas poprawiałam białe rękawy koszuli, która należała do obowiązkowego mundurka szkolnego. Granatowa, plisowana spódnica, której szczerze nienawidziłam wyglądała jakby została kupiona w pierwszym lepszym sklepie z tanią odzieżą. Oczywiście nie tylko ja taką nosiłam, ale inni chyba odnosili wrażenie, że tylko mój mundurek wygląda jak wyciągnięty prosto ze śmietnika.
 - Hej, Samantha! Powiedz… jak tam ci się wiedzie w twoim nowym domu pod nazwą wysypisko śmieci?
Otworzyłam swoją szafkę, z trudem powstrzymując się, by nie rzucić ciętą ripostą.
Zostało jeszcze tak niewiele czasu.
 - Co ty robisz z tymi włosami? – poczułam jak ktoś mnie za nie ciągnie. Instynktownie odskoczyłam.
Niewiele brakowało, a dowiedzieliby się, kim jestem.
Przymknęłam powieki, by uspokoić rozszalałe serce nim się odwróciłam. Wiedziałam, jaki zastan�� tam widok. Christina, pusta, uważająca się za piękność dziewczyna wraz ze swoją bandą dwóch koleżanek stały tuż obok obrzucając mnie szyderczym uśmiechem.
Niestety byłam zmuszona uczęszczać wraz z nimi na większość lekcji, z czego one korzystały. Nie było dnia, kiedy, w szczególności Christina nie odpuściła i zostawiła mnie w spokoju.
 - Na tym wysypisku nie macie szamponu? Ani mydła? Śmierdzi od ciebie na kilometr.
Kilka osób wybuchło śmiechem. Zacisnęłam dłonie w pięści czując, jak krew we mnie wrze. Miałam wrażenie, że im bliżej było końca tym coraz gorzej znosiłam ciągłe zaczepki Christiny i reszty szkoły. Choć za każdym razem byłam pewna, że już do tego naprawdę przywykłam nieoczekiwanie nadchodzi tak ogromy cios, który kusił mnie, bym pokazała tej nadętej lali, jak i reszcie towarzystwa, że potrafię wykonać niezłego kopniaka i bez problemu przerzucić człowieka przez ramię.
Zamknęłam szafkę starając się oddychać głęboko, by uspokoić i tak już szarpane nerwy. Powinnam się domyślić, że ten dzień, jak prawie każdy, nie będzie zapowiadać się dobrze.
Odwróciłam się na pięcie i szybkim krokiem odmaszerowałam nie pokazując Christinie, jak bardzo mnie ‘’zraniła’’. Nigdy jej tego nie okazywałam, ale ona była pewna, że prawie zawsze uciekam od niej, by zamknąć się w łazience i tam płakać nad moim głupim życiem.
Szybko skupiłam się na szkole. Pierwszą moją lekcją był język angielski. W miarę przyjemna lekcja szczególnie wtedy, gdy omawialiśmy literaturę. Mogłabym godzinami siedzieć nad książkami wielkich artystów i wchłaniać to, co napisali. Nie wiem czemu, ale zawsze czytanie dodawało mi odwagi, którą potrzebowałam prawie codziennie.
Nagle poczułam, jak kilka kulek papieru rzucanych odbija się od mojego ciała. Cała radość, jaka mnie pochłonęła, gdy moje myśli popłynęły ku książkom zniknęła, gdy zaczęto mnie wyzywać.
 - Idiotka!
 - Nikomu na tobie nie zależy!
 - Czy ty czasami spoglądasz w lustro?
 - Nikt cię nie zechcę!
 - Twoja matka przewraca się w grobie, gdy cię widzi!
To ostatnie nakazało mi się zatrzymać. Choć gdzieś tam z tyłu głowy głosik mówił mi, że nie powinnam się odzywać czułam nie możną chęć by to zrobić. By wdać się w bójkę, pokazać im, z kim zadzierają.
Że nie mają prawa wspominać choćby o mojej matce.
Nie. Nie mogłam zareagować. Wybrałam takie życie. Życie w ukryciu.
Staram się o lepsze jutro dla innych.
Odwróciłam lekko głowę i zgromiłam ich wzrokiem, co spowodowało u nich tylko śmiech. Nie miałam z tego żadnej satysfakcji i, niestety, musiałam się z tym pogodzić.
Jednak okazało się, że był to błąd. Wciąż spoglądając na moich wrogów szłam przed siebie nie bacząc na to, że może mi się coś stać. Byłam tak skoncentrowana na ich głupim śmiechu, że nim zdążyłam powrócić do wcześniejszej pozycji wpadłam na kogoś.
Na kogoś tak twardego, że pomimo mojego doświadczenia bezwładnie upadłam na podłogę uderzając przy tym głową w szafki.
Kontakt z zimną podłogą nie należał do zbyt przyjemnych. Przez moment byłam zamroczona i kręciło mi się w głowie. Z ledwością dochodziły do mnie jakiekolwiek słowa. W pewnym chyba momencie zadzwonił dzwonek, ale wciąż nie byłam pewna tego, co się wokół mnie dzieje. Zamrugałam kilka razy zdając sobie sprawę, że musiałam nieźle wyrżnąć skoro tak źle się poczułam.
Ale wszystko wróciło do normy na tyle szybko, że ból spowodowany upadkiem zniknął, a wróciła chęć popędzenia na lekcję.
 - Przepraszam, nie zauważyłem cię.
Jakaś ręka była wyciągnięta w moją stronę. Trzymała ona moje okulary w grubych i czarnych oprawkach. Pochwyciłam je i założyłam na nos.
Wokół mnie były porozwalane wszystkie książki, jakie wyciągnęłam z szafki. Na jedną ktoś nawet chyba nadepnął, bo pozostawił na niej błotnisty ślad po bucie.
Westchnęłam i dopiero teraz zauważyłam, że ktoś kuca tuż obok. Odważyłam się unieść głowę, ale nie spodziewałam się, że ujrzę właśnie jego.
Był wysoki i miał delikatnie przydługie, brązowe włosy zaczesane na bok. Oczy w odcieniu zieleni wpatrywały się we mnie ze smutkiem, ale i z chęcią niesienia pomocy. Na jego twarzy widniał uśmiech, na którego widok wiele dziewczyn wzdychało i traciło grunt pod nogami…
 - Christian! Nie trać na nią czasu! Spóźnisz się na lekcję!
Christian Goldenmayer. Chłopak uznawany w całej szkole za chodzący ideał. Grał w koszykówkę, był przewodniczącym samorządu i miał dzianych rodziców. Ale był w porządku. Chodziliśmy razem na matematykę i tak naprawdę tylko to nas łączyło. Raczej ze sobą nie rozmawialiśmy, ze względu na to, że ja unikałam jakichkolwiek rozmów z nim czy z resztą szkoły.
 - Ty też się spóźnisz Christina – odparł siadając na piętach. – Zostaw nas w spokoju.
Gdy to mówił nie odrywał ode mnie wzroku. Miałam ochotę powiedzieć mu, żeby przestał, ale gdzieś we mnie powoli wzrastało pragnienie zatopienia się w jego oczach…
Christina parsknęła śmiechem.
 - Przecież dobrze wiesz, że to Samantha Clark. Zostaw ją, bo jeszcze się czymś od niej zarazisz.
 - To wtedy nie będzie twój problem. – spojrzał na nią złowrogo. Christina wzdrygnęła się, prychnęła i odeszła zostawiając nas samych w kompletnie pustym korytarzu.
Szybko zerknęłam na zegarek. Pięć minut temu zaczęła się lekcja. Czyli moje postanowienie o nie spóźnianiu się już nigdy więcej do szkoły zostało właśnie złamane.
 - Nie zwracaj na nią uwagi. Mówi tak tylko, bo jest zazdrosna.
Ciekawe, o co…
 - I jeszcze raz przepraszam. Dzisiaj chyba nie jestem w formie – nie ty jeden. – Pomogę ci z książkami.
Zareagowałam o wiele szybciej niż chciałam. Pochwyciłam podręcznik do matematyki nim on zdążył wyciągnąć rękę. Najwidoczniej był w szoku, że udało mi się tak prędko powstrzymać go od wymierzonego sobie celu.
 - Sama sobie dam radę. – powiedziałam cicho zbierając resztę książek. Christian przez jakiś czas siedział osłupiony, ale po chwili pomógł mi wbrew mojej woli. Stwierdziłam, że nie ma sensu się z nim sprzeczać o taką głupotę.
Pozbieraliśmy jeszcze kartki, które powypadały ze środka książek i włożyliśmy je z powrotem. Po raz kolejny zerknęłam na zegarek i ucieszyłam się, że uda mi się zdążyć na więcej niż połowę lekcji.
 - Powiesz mi, dlaczego tak się ciebie wszyscy czepiają?
Tym razem to ja się wzdrygnęłam. Christian wpatrywał się we mnie wciąż trzymając moje książki. Nie spodziewałam się, że zada mi takie pytanie, że w ogóle cokolwiek jeszcze do mnie powie.
Miałam mętlik w głowie, a on oczekiwał odpowiedzi. Staliśmy jak kołki na środku korytarza, gdy trwała lekcja. Dopiero po chwili zorientowałam się, co się dzieje, i że nie może to dłużej trwać.
Co z tego, że był przystojny i miał czarujący uśmiech? Na mnie to nie działało. Po prostu nie mogło. Bo wciąż byłam tym, kim jestem.
Nie odpowiadając odebrałam swoją własność niezbyt delikatnie. Ale to by było zbyt łatwe.
Christian nie dawał za wygraną. Chwycił mój nadgarstek i otworzył usta, by coś powiedzieć, ale nagle jego wzrok powędrował tam, gdzie jego skóra na ręce stykała się z moją.
Z początku przez moje plecy przeszedł dreszcz, gdy Christian przejechał kciukiem po moim nadgarstku. Lecz dopiero po chwili dotarło do mnie, co on zobaczył i dlaczego wciąż się nie odzywał.
Rękaw mojej koszuli musiał się podwinąć w trakcie zbierania książek ukazując coś, co za wszelką cenę starałam się ukryć przed innymi.
A on to odkrył chwytając mnie po prostu za rękę. Musiał to wyczuć inaczej by tam nie spojrzał.
Przełknęłam głośno ślinę wyrywając się z jego uścisku. Zamrugał i ponownie na mnie spojrzał marszcząc czoło. Zakryłam szybko ręce, by nie musiał dłużej ich oglądać.
 - Sam – szepnął. – Czy wszystko…
Jak najprędzej odwróciłam się na pięcie kierując się w stronę klasy z języka angielskiego. Nie miałam zamiaru tłumaczyć mu się z tego, co zobaczył. To nie była jego sprawa.
 - … W porządku? – dokończył pytanie nim zniknęłam za zakrętem, próbując bezskutecznie jeszcze mocniej zaciągnąć rękawy koszuli, by ukryć swoje blizny z przeszłości.

Opowiadanie jest mojej siostry, inne jej historię są dostępne w serwisach:

PS: wszystkie pieniądze trafią na rozwijanie twórczości mojej siostry :)

Sort:  

Z góry chciałbym podziękować @Santarius za wyjustowanie markdowna :P