Uwiedziona, zdobyta, rozłożona na łopatki, elegancko zamieciona z podłogi i wsypana w ozdobne puzderko z wygrawerowanym napisem Na zawsze Twoja.
Dramatycznie, lecz przyjemnie.
No bo kiedy trzeba być ostrożnym, to trzeba.
Ale i pozwolić się zbałamucić czasami... ludzka rzecz!
Do ludzi we własnej osobie staram się mieć zdrowy dystans, ale w ich twórczości zdarza mi się zatracić.
To nie była miłość od pierwszego wejrzenia, choć gdy się spotkaliśmy w Pociągu do Darjeeling... zaiskrzyło, i to jak! W mózgu zrobiło mi się Las Vegas.
Zainteresowałam się facetem. Najpierw wypytałam o niego Trzech Facetów z Teksasu. Świetne chłopaki, chociaż pogubione. Jeden zwiał z zakładu dla psychicznie chorych, drugi był wiecznym, niebieskim ptakiem, trzeci bratem hodowcy marihuany. Po scenie napadu na chłodnię, podczas której miotali się jak ślepe, oszalałe kurczaki po rzeźni, poczułam, że na pewno coś z tego będzie.
Ale dokonało się dopiero wtedy, gdy spotkałam Genialny Klan Tenenbaumów.
Specyficzne poczucie humoru i sposób kreślenia postaci były mi znane z poprzednich spotkań, jednak tym razem całość została doprawiona o wiele bogatszą, nieco teatralną stylistyką i ciekawym sposobem prowadzenia narracji.
A sama rodzinka? Tenenbaumowie to wprawdzie gang dziwaków z egocentrycznym papciem na czele, lecz ich ekscentryzm jest pełen uroku i elegancji. Obnoszą się z nim, jak z drogą biżuterią. Jest jak znak firmowy, wielki proporzec dumnie powiewający na wietrze. Są popaprani w sposób budzący jednocześnie zrozumienie i śmiech. Zakochałam się w każdym z osobna i we wszystkich razem. Zakochałam się w tym, który ich stworzył.
Jedyne co mogłam zrobić po zakończeniu seansu, to wyszeptać: O tak, Wes, proszę, nie przestawaj.
I nie przestał.
Mówią, że miłość jest ślepa i coś w tym jest, gdyż od tamtej pory (a było to ponad dziesięć lat temu) pochłaniam dzieła Wesa Andersona z bezkrytycznym uwielbieniem. Nigdy się nie rozczarowałam, choć każdy film odbieram nieco inaczej i wiele zależy od mojej własnej kondycji emocjonalnej w danym czasie.
Nawet, jeśli niezbyt zaangażuje mnie sama historia, to zaspokoją genialne dialogi lub choćby scenografia. Tak było z Podwodnym życiem ze Stevem Zissou, w którym twórca poszedł kilka kroków dalej, jeśli chodzi o wyrazistą oprawę wizualną.
W tym i w kolejnych dwóch produkcjach przerysowane, teatralne dekoracje i przemyślane "stylówy" chwilami trącą kiczem. Jest to jednak kicz dopracowany w każdym, niezwykle miłym dla oka szczególe. Jednym z ciekawszych zabiegów jest umieszczanie bohaterów w piętrowych, cukierkowych przestrzeniach przypominających domki dla lalek. Efekt ten Anderson wzmocnił w Moonrise Kingdom, a szczyty osiągnął w obezwładniającym swą estetyką Grand Budapest Hotel.
Na temat tych dwóch filmów mogłabym rozwodzić się godzinami... powtórzyłabym w dużej mierze to, co już zostało napisane. Dlatego zwróćcie tylko uwagę na te statyczne kadry (jedne z wielu)... są perfekcyjne. Wszystko w nich pasuje, wszystko gra. Każdy z nich jest niezależnym obrazem. Włączmy dźwięk i w zestawieniu z wygłaszanymi ze śmiertelną powagą absurdalnymi kwestiami oraz muzyką otrzymamy połączenie snu na jawie z surrealistycznym kacowym porankiem.
I tak nam właśnie zleciało wspólne dziesięć lat.
Uwielbiam jego poczucie humoru, inteligencję i to, w jaki sposób potrafi wydobyć olbrzymie pokłady komizmu z każdego aktora. Dzięki niemu mogłam poznać inne oblicze takich znakomitości, jak Edward Norton, Harvey Keitel, Willem Dafoe czy Ralph Fiennes. Mam wręcz wrażenie, że robienie z siebie głupka w jego filmach, to dla nich zaszczyt!
Wiem, czego się mogę po nim spodziewać, a jednak wciąż potrafi mnie zaskoczyć. Jak w przypadku "bajki" Fantastyczny Pan Lis, która pod względem błyskotliwości i humoru w niczym nie ustępuje realizacjom fabularnym. Galeria dziwacznych, silnie nakreślonych postaci, intrygi, rozterki bliskie nam wszystkim i to wszystko ujęte w ramy klimatycznej, choć dla niektórych być może nieco trącącej myszką animacji poklatkowej. Genialne jest to, że pomimo takiej oprawy byłam w stanie w pełni zaangażować się w opowieść. Plastyczność i sugestywność osobowości (osiągnięta w dużej mierze dzięki dubbingowi w wykonaniu m.in. Georga Clooneya i Meryl Streep) potrafiła znieść tak oczywiste ograniczenie, jak nierealność formy.
Podobnie jest w przypadku ostatniego filmu Andersona, Wyspa Psów, w którym Wes podjął się swoistego wyzwania umieszczając opowieść w japońskim mieście Megasaki. Nie wiem, na ile film jest wiarygodny dla Japończyków... W moich oczach nabrał niezwykłej egzotyki, podpartej klimatyczną muzyką i wszechobecnym językiem japońskim, z rzadka tylko tłumaczonym. Właściwie po angielsku rozmawiają tylko... psy. Dzięki temu otrzymujemy bardzo wyraźny podział świata, w którym to czworonogi mówiące "ludzkim" głosem wykazują się o wiele większym humanizmem, niż mieszkańcy Megasaki.
Historia zaczyna się w trudnym dla psów momencie, gdy specjalnym dekretem burmistrza mają zostać wykluczone ze społeczeństwa.
Jako pierwszy w ręce Komisji ds. Wysiedlenia Psów zostaje oddany rodowy, nadworny pies burmistrza, Ciapek Kobayashi. Tak zaczyna się masowy exodus czworonogów na miejsce swego wygnania - Wyspę Psów.
Warto obejrzeć ten film nie tylko przez wzgląd na formę, czy jak zwykle genialne dialogi. Pojawiają się w nim wyjątkowo wyraźnie odmalowane bolączki społeczno-polityczne, silniejsze nawet niż w Grand Budapest Hotel czy w Fantastycznym Panu Lisie, przez co opowieść nabiera autentyzmu. Nie jest to jednak w moim odczuciu kino moralizatorskie, a raczej satyra. W krzywym zwierciadle Andersona bojownikom obu stron obrywa się po równo. Na pewno jednak widz spod każdej szerokości geograficznej trafnie odczyta zawarte w nim aluzje czy to do czarnych kart historii, czy do nadużyć ludzi u władzy.
– Masz teorię spiskową?
– Mam przeczucie. Sądzę, że rząd w drodze propagandy celowo krzewi w ludziach lęk przed psami i zataił odkrycie szczepionki na psią grypę, by skrycie podżegać kampanię skierowaną przeciwko niewinnym zwierzętom domowym!
Brzmi znajomo, prawda? A to:
Mózgi zostały wyprane, koła machiny nasmarowane, strach zasiany, teoria spiskowa wkracza w końcowy etap - ostateczne rozwiązanie kwestii psiej.
No mówię Wam, bajka!
Tu i ówdzie wspomniałam o aktorach. Wes ma do nich szczęście i założę się, że uwielbiają z nim pracować, bo niektórzy pozostają mu wierni od dziesiątków lat: Owen i Luke Wilsonowie, Bill Murray, Jason Schwartzman, Anjelica Huston, Willem Dafoe, Harvey Keitel i Adrien Brody... W 2012 do tej ekipy dołączyli m.in. Edward Norton i Frances McDormand. To oczywiście nie wszyscy. W zapowiadanym na 2020 roku The French Dispatch jako najnowsza ofiara widnieje Benicio del Toro. Czekam!
Filmy Andersona od lat zaspokajają mnie w sferze intelektualnej, estetycznej i emocjonalnej. Są jak kombinacja pokazu kolekcji Alexandra McQueena i skeczów Monty Pythona, w doskonałych proporcjach łączą dramat, komedię oraz kino przygodowe.
Pomału stajemy się jak stare, dobre małżeństwo i zastanawiam się, czy tak daleko posunięta stabilizacja jest korzystna dla związku? Czy zachwyt może się znudzić? Czy zawołam kiedyś hej Wes, wysil się i rozczaruj mnie!
Być może. Póki co... Kocham Pana [filmy], Panie Wes Anderson!
Materiały graficzne:
- nr 1 - pixabay
- Pozostałe - kadry z filmów w reżyserii Wesa Andersona:
Trzech Facetów z Teksasu
Genialny Klan
Podwodne życie ze Stevem Zissou
Kochankowie z Księżyca
Grand Budapest Hotel
Fantastyczny Pan Lis
Wyspa Psów
Super tekst 😃
A Grand Budapest Hotel 😍
Dzięki 😀 🤩
Świetny post! Również bardzo lubię filmy Wesa Andersona, a jeszcze sporo mi ich zostało do nadrobienia.
No to wiesz, wpisz na listę i może kiedyś, na emeryturze... :)
Bardzo przyjemnie się czytało :)
!tipuvote 6 hide
Dziękuję :)
Tak tak tak! Tego Pana również obdarzam miłością bezgraniczną! Jeden z moich ulubionych artystów, bo to co robi to sztuka :)
PS. Głos Pana Clooneya jako Pana Lisa do dziś przysparza mi sporej ilości ciarek... ;)
PS2. Pan Anderson również wyreżyserował jedną z reklam dla H&M, widziałaś?
Posted using Partiko Android
o tak ;)
Widziałam H&M, jest super! 100% Andersona :)
Genialne! :)
Dziękuję :)