Hemofobia to nie powód do wstydu, wiele osób na to cierpi (paradoksalnie więcej mężczyzn, niż kobiet). Dobrze sobie poradziłeś. Twoja prababcia to twarda sztuka, widocznie jeszcze nie jej czas :)
Hemofobia to nie powód do wstydu, wiele osób na to cierpi (paradoksalnie więcej mężczyzn, niż kobiet). Dobrze sobie poradziłeś. Twoja prababcia to twarda sztuka, widocznie jeszcze nie jej czas :)
Jasne, nie ma co się wstydzić, ale wszystko można jakoś przeboleć i zmienić. Terapia szokowa zawsze popłaca. :D
Kobiety naturalnie są przygotowane do widoku krwi. Mogą stracić jej więcej niż mężczyźni. Jednak nie o tym. Komentarz o tym, jak wmawiano mi hemofobię.
Badania sportowe, pobieranie krwi, można powiedzieć, że norma. Siadam na krześle, kobitka słabo zawiązuje rękę i wbija igłę. Mam wędrującą żyłę i trzeba się postarać. Po pierwszym wkłuciu aż wstałem z krzesła. Wbiła się ewidentnie nieodpowienio, co wywołało straszny, przeszywający ból. Za chwilę wbiła po raz drugi, i sobie pobiera. Skok adrenaliny po pierwszym wkłuciu zaczął opadać. Pobrała sobie, co miała, próbuję wstać... i nie mogę. Spadłem sobie na krzesło, złapałem się za głowę, ciemno w oczach. Po chwili się zaczęło normować. Dostałem wodę z cukrem. No i spoko. Blady wstałem i pomaszerowałem na badanie serca. W międzyczasie kobitka wmawia mi, że to wszystko przez strach przed krwią. Nawet nie miałem siły się kłócić.
Na badaniu serca wyszła mi arytmia. Kobitka wypisała mi skierowanie do szpitala. Pojechałem sobie, a lekarz mówi, że zaraz mi zrobi pobieranie krwi i żebym się nie denerwował i nie bał. Ja mu mówię, że się nie boję krwi. On widocznie w skierowaniu miał napisane co innego. Wbił igłę w drugą rękę, pobrał sobie krew, w międzyczasie rzuciłem jakimś sucharem i tyle tego było. Teraz faktycznie boję się pobierania krwi. Nie widoku samej krwi, ale tego, że znów ktoś mi wbije igłę nie tam, gdzie potrzeba. Jeśli chodzi o arytmię - przegiąłem z treningiem i piciem kawy, więc się wypłukałem. Dostałem kroplówkę i przeszło.
Dla personelu medycznego czasem najlepiej jest zgonić na pacjenta, niż przyznać się do fuszerki. Nic mnie tak nie irytuje. To jedna z sytuacji, w których utraciłem do nich zaufanie, które powinno być nieodłączną częścią ich pracy.
Niefajne przeżycie... czasami tak jest, że ludzie nie potrafią przyznać się do błędu i przerzucają odpowiedzialność na drugą stronę. Trudno im zdjąć maskę nieomylności.
Czasem lepiej się nie leczyć :)
Zawsze warto się badać i leczyć, zdrowie mamy jedno i jest cenniejsze niż wszystko inne :-) Z doświadczenia wiem, że nie każdemu jest łatwo pobrać krew, ale oczywiście to nie zmienia faktu, że pielęgniarka się zachowała mało sympatycznie. Nie ma co się zniechęcać od razu, nie każdy taki jest ;-)
Kiedyś po pobraniu krwi miałem podskórny wylew, taki na coś jak 25cm wzdłuż całej ręki (goiło się chyba ze 3 tygodnie). Prawdopodobnie pielęgniarka przebiła mi żyłę na wylot. Nie boję się widoku krwi, nie boję się igły i nie boję się pobierania krwi - nawet nie drgnąłem a mimo to przebiła. No ale to i tak był pikuś z tym co się czasem dzieje w zaciszach gabinetów.
;-D