Zapach potu i krwi unosił się w rozgrzanym powietrzu tak intensywnie, ze można było go wręcz posmakować. Aksamitna ciemność rozlewała się po pomieszczeniu, wyolbrzymiając strach i zniekształcając rzeczywistość. Nikłe promienie księżyca padające na podłogę delikatnie drżały i tańczyły na zakurzonej podłodze. Oprócz nich jedynym źródłem światła były świeca w kącie pokoju, dająca słaby, dziwnie błękitny blask. Działo się tak z powodu magii, którą czuć było w powietrzu; delikatne prądy i zawirowania powodujące uczucie cudownego mrowienia w całym ciele, kiedy czujesz, że wszystko jest możliwe. Pomieszczenie było przestronne, jego rogi ginęły w gęstych, oleistych, cieniach, które zdawały się żyć własnym życiem. Siedzący naprzeciwko mężczyzna potarł sobie dłonią czoło, jakby usiłował coś sobie przypomnieć i spojrzał na mnie bezdennymi czarnymi oczyma.
Rozkoszny dreszczyk przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa – wreszcie trafiłam na godnego przeciwnika. Do tej pory wszyscy, którzy odważyli się przyjść nie mieli nawet odwagi spoglądać na moją twarz i trzęśli się jak osiki. Jednak ten był…interesujący.
Owszem, okazywał pewne oznaki zdenerwowania, ale potrafił się opanować. Wiedział, po co tu przyszedł i był na tyle odważny, aby rozmawiać o tym wprost.
Mam pewne podejrzenia, co do twojej natury – powiedziałam bezceremonialnie. Już od pewnego czasu po mojej głowie krążyły takie myśli, jednak chciałam się upewnić.
Podejrzenia? – mężczyzna uniósł wysoko czarne brwi w geście uprzejmego zdziwienia i lekko się uśmiechnął, odsłaniając białe zęby. Jakby czytał w moich myślach.
Owszem, podejrzenia. Ale w sumie, nie one są przedmiotem naszego… spotkania. – również się uśmiechnęłam.
Wcale nie jestem typową przedstawicielką mojej rasy; nigdy nie byłam. Oczywiście, nie przepadam za światłem słonecznym, ale nie wzbudza ono we mnie wstrętu, typowego dla moich pobratymców.
Nie jestem też bezmyślnie okrutna. Myślę, że moja natura była powodem mojego wygnania i mojej obecnej sytuacji. Nigdy nie rozumiałam tego pędu po władzę za wszelką cenę. Nie miałam ambicji pozabijać wszystkich mych sióstr po to, aby na krótko wznieść się na szczyt. Wrodzony nam pragmatyzm był u mnie najsilniej rozwiniętą cechą przez całe moje długie życie.
Także obiektywizm, trudny do znalezienia, oraz opanowanie – są to cechy, które w pewien sposób wyróżniały mnie zawsze wśród nie tylko własnej rodziny, ale większości mieszkańców Guallidurth.
Co nie znaczy, rzecz jasna, że jestem kompletnie pozbawiona cech drowów – to w końcu moje dziedzictwo. Nie jestem miła ani dobra, w żadnym wypadku. Jestem tylko…nie tak ekstremalna w swoich czynach jak większość.
Mężczyzna spojrzał ukradkiem na sygnet, który nosił na prawej dłoni. Widocznie dodawało mu to pewności siebie. Symbole, tak… Każdy z nas ma jakiś symbol, który nie pozwala zapomnieć o tym, kim się jest.
- Dobrze, dajmy spokój gierkom, chociaż wiem, że wy, drowy, bardzo je lubicie. Wiesz chyba, pani, że jednym powodem, dla którego jeszcze żyjesz, jest potrzeba? – zapytał tajemniczo ów dziwny osobnik i znowu się uśmiechnął. Jego kły wydawały się jakby dłuższe. Wzruszyłam ramionami w geście wzgardy; jego słowa nie zrobiły na mnie najmniejszego wrażenia.
Problem z wampirami, a już zwłaszcza z wampirami z klanu Estel polegał na tym, że za wszelką cenę chcieli uchodzić za istoty niezwykle potężne i groźne.
W porównaniu z nami byli niczym królik w starciu z panterą.
Jaka potrzeba? – zapytałam z pozorną słodyczą w głosie. Co jak co, ale udawać umiałam nieźle; stanowisko dyplomatki Domu wymaga elastyczności.
A myślałem, żeś pani bardziej inteligentna… Oczywiście, nasz klan ma zamiar wysunąć żądania. Nie mamy ochoty bawić się z wami w podchody, powiem więc wprost – wy potulnie oddajecie się w nasze ręce, płacicie nam odpowiednią sumę, a my…pozwalamy wam żyć – tutaj wampir przechylił się gwałtownie do przodu i błyskawicznie znalazł się tuż za mną; poczułam jego zimną rękę na swojej szyi i mimo że wampiry nie potrzebują oddychać, także jego oddech. Druga ręka ścisnęła mi przeguby dłoni tak, ze nie mogłam nimi ruszyć. Uśmiechnęłam się krzywo, tak jak to potrafię; koniec z dyplomacją.
Jestem inteligentna, proszę nie myśleć, że się tego nie spodziewałam – odparłam i wypowiedziałam parę słów. Czar, który od pewnego czasu tkałam w umyśle wypłynął z niego, uwolnił się i rozlał na najbliższą mi żywą istotę…No, w każdym razie żyjącą, a to pewna różnica.
Powietrze i tak już gęste od magii, zafalowało i skręciło wokół stojącego za mną nieumarłego. Ten zadrżała, zachwiał się i zwolnił uścisk; usłyszałam wyraźnie, jak pada na kolana.
Wstałam i spokojnie odwróciłam się, podziwiając swoje dzieło. Kończyny mężczyzny pokryte były grubą warstwą szronu; parę palców odpadło z cichym plaskiem na podłogę.
- Wiem, że wampiry zasadniczo nie odczuwają zimna, ale takie magicznie oblodzenie…z pewnością nie jest ci teraz przyjemnie, prawda? – spytałam uprzejmie, podchodząc bliżej. Powietrze wokół mojej ofiary było chłodne; oddech przybierał postać pary i gdyby nie moja naturalna odporność na czary, czułabym teraz osłabienie spowodowane zwolnieniem krążenia krwi w ciele.
Rzecz jasna, wampir nie miał w sobie krwi, ale komórki nerwowe w mózgu też działały na zwolnionych obrotach.
Nosferatu zmrużył oczy, coś na kształt szacunku błysnęło w tej czarnej głębi.
Jednak cię nie doceniłem pani. Ściśle mówiąc, ani ciebie, ani twojego klanu – odrzekł z aprobatą. Cóż, w każdym razie spróbował. Nawet struny głosowe zostały porażone zimnem, dlatego z jego gardła wydobył się tylko ochrypły, załamany szept. Skoncentrowałam się i wyszeptałam słowa kolejnego czaru. Chłód zelżał na tyle, że z ciała wampira zaczęła kapać woda.
Wstawaj, mamy parę spraw do omówienia, na przykład przeformułowanie waszych żądań – rzuciłam. Skrzywił się trochę i zaczął poruszać rękoma i nogami, aby je rozruszać. Palce już zaczęły mu odrastać, a te leżące na podłodze po prostu kopnął w kąt.
Z pewnym trudem wrócił na poprzednie miejsce. Parę chwil pod wpływem czaru i jego skóra w skali cieplnej była o wiele zimniejsza niż poprzednio; właściwie niewiele różniła się temperaturą od kamiennych ścian pomieszczenia.
- Mam nadzieję, że uda nam się dojść do korzystnego porozumienia, pani Avenir – przymilnym i prawie normalnym już głosem. Rzecz jasna, dostałam wcześniej z góry jasne polecenia, dlatego bez wahania zaczęłam wykładać mu plan naszego klanu.
On słuchał.
Potem odszedł. Musiał skonsultować się z innymi wampirami, ale nie miałam wątpliwości, że nasza „współpraca” będzie owocna.
Wampiry. Drowy. Taka mieszanka nie gwarantuje z pewnością długiego i bezpiecznego życia. Ale nie będzie ono przynajmniej nudne ani szare. Będzie w kolorze krwi.
Prawdziwy pakt z diabłem.
Ale w tym przypadku diabeł stał po obu stronach.