Na początku mały apel, zostawcie komentarz i oceńcie moją pracę wytknijcie błędy etc będe bardziej wdzięczny niż za upvote.
MONOPOL NA MAGIĘ
Nad Angarą zalegała ciemność. Tylko od czasu do czasu niebo rozjaśniała błyskawica. Pośledni obserwator mógłby uznać, iż to zwykła burza szaleje nad miastem, lecz ktoś obeznany ze sztuką magii od razu rozpoznałby charakterystyczną woń czarów. Nad dachami Angary szalała nie zwykła burza, lecz potężna nawałnica, którą mogły spowodować tylko największe czary.
Takie burze nie były w Angarze rzadkością. W mieście znajdował się bowiem tajemniczy uniwersytet, zwany Akademią Sztuk. Była to olbrzymia wieża w której młodzi czarodzieje studiowali przerażającą sztukę czarnoksięstwa.
Tej nocy, w akademii, mimo szalejącej za oknami burzy, spali prawie wszyscy studenci i ich mistrzowie. Tylko jeden z nich, mistrz sztuki przywołań, był na nogach. Stał samotnie na szczycie wieży, otoczony strugami deszczu i zdawał się na kogoś czekać.
Miał na sobie lekką tunikę przepasaną pasem i cienkie, płócienne spodnie. Na obu przedramionach miał grube, niczym nie przyozdobione, skurzane bransolety. Wydawało się, iż krople deszczu odbijają się od jego ubrania nie mocząc go.
Jesteś nareszcie – stwierdził Nathaniel donośnym głosem. – Jesteś pewien, że wszyscy śpią?
Tak mój panie – z otaczającej Nathaniela ciemności dobiegł cichy, świszczący głos. – I na pewno nie obudzą się przed świtem.
Wspaniale! Masz to ze sobą?
Tak mój panie. – Nagle mniej więcej na wysokości piersi Nathaniela zmaterializował się niewielki, skórzany mieszek. – Tak jak rozkazałeś mój panie.
Nareszcie! – Nathaniel chwycił woreczek i przechylił go. Na jego dłoń wypadł ciężki, wykonany ze złota amulet. Na krawędziach miał wyryte runy w starożytnym, dawno zapomnianym przez wszystkich języku. Pośrodku amuletu osadzony był niewielki rubin.
Nathaniel zamyślił się nad oczywistym pięknem tego prastarego przedmiotu, po czym potrząsnął głową. – Głupiec. Nasz kochany arcymag zapomniał o ostrożności na starość.
Panie – odezwał się po chwili milczenia ten sam świszczący głos. – Czym mogę Ci jeszcze służyć?
Na razie możesz odejść. Później cię wezwę. – Przez jakąś minutę panowała cisza. – Zresztą teraz, gdy zdobyłem Ikrazjum, nie będę cię już potrzebował.
Rankiem, na ulicach Angary, pozostały po burzy tylko kałuże. Mieszkańcy miasta z ulgą przyjęli wiadomość, iż mimo tak potężnej nawałnicy, w mieście nie było żadnych szkód. W Angarze zapanował spokój, lecz nie dotyczyło to Akademii Sztuk, gdzie o świcie wszyscy mieszkańcy wieży zebrali się w refektarzu. Nathaniel siedział razem z innymi mistrzami za stołem, na podwyższeniu w końcu sali. Gdy wszyscy radośnie rozmawiali ze sobą, on zachowując śmiertelną powagę, bacznie obserwował drzwi.
Od wszystkich stołów dobiegał radosny gwar. Nawet mistrz Rongath paplał coś radośnie do siedzącego obok niego Nathaniela, najwyraźniej zupełnie nieświadomy tego, iż ten go w ogóle nie słucha.
Nagle do uszu Nathaniela dobiegł jakby dźwięk gongu. W Sali od razu zapanowała cisza. Taki hałas mógł być spowodowany jedynie waleniem pięściami w wielkie drzwi wejściowe. – Nareszcie – mruknął do siebie Nathaniel, po czym otworzył drzwi zaklęciem.
Przez otwarte wrota wbiegł kamerdyner arcymaga Akademii Sztuk, Gariaxa, krzycząc:
Arcymag nie żyje! – Na dźwięk tych słów, cisza zamieniła się w istną nawałnicę przekrzykujących się nawzajem głosów.
Co?
Jak to się stało?
To nie możliwe!
Po paru minutach nieustającego krzyku Nathaniel miał już tego dość. – Cisza! – Jego głos, parokrotnie wzmocniony magią wzniósł się nad głosy innych, a był tak potężny, że w Sali natychmiast znów zapanowała cisza.
Zadowolony z efektu Nathaniel kontynuował już normalnym głosem – Trzeba wysłuchać wieści do końca. – Po czym zwrócił się do kamerdynera – Powiedz mi, co się stało.
Nie wiem panie. – Odparł mężczyzna z ulgą przyjmując panujący spokój. – Znalazłem go leżącego w łożu i gdy podszedłem by, jak co rano go obudzić zauważyłem, że nie oddycha.
Nie zauważyłem, by Arcymag ostatnio podupadał na zdrowiu. Czyżby coś mi umknęło?
Nie panie. Wprost przeciwnie. Jak na swój wiek tryskał zdrowiem, że tak to ujmę.
Czyli twierdzisz, że to nie była śmierć naturalna.
Nie wiem, Panie. – Kamerdyner wyraźnie zaczynał się denerwować. - Wczoraj nikt nie mógłby sądzić, że dzień jego śmierci jest tak blisko. Jednak na jego ciele nie znalazłem żadnych śladów świadczących o tym, że to nie była naturalna śmierć.
Rozumiem – Nathaniel uśmiechnął się w myślach. – To już wszystko. – Po czym zwrócił się do siedzącego obok mistrza Rongatha – Proszę cię mistrzu Rongath, zabierz tego człowieka do celi.
Oczywiście mistrzu Nathanielu.
Ależ panie – wtrącił się już całkiem roztrzęsionym głosem kamerdyner. – Dlaczego?
Ponieważ właśnie zostajesz oskarżony o zabójstwo arcymaga Gariaxa. Będziesz tam czekał na sąd i wyrok.
Panie, błagam… Nie rób tego… Jestem niewinny… - Teraz w jego głosie dało się usłyszeć nutę płaczu.
Milcz – Nathaniel nie zamierzał tego słuchać. – Mistrzu Rongath, proszę cię o natychmiastowe odprowadzenie tego człowieka do celi.
Z przyjemnością.
Gdy tylko mistrz Rongath wyszedł z więźniem, Nathaniel odezwał się do pozostałych mistrzów. – Proponuję, by rada zebrała się w południe. – Gdy żaden z członków starszyzny nie wyraził sprzeciwu, Nathaniel zwrócił się do uczniów – Rozejść się. – Po czym sam wyszedł z Sali.
Gdy Nathaniel wszedł do Sali zgromadzeń odkrył, że zebrało się tam już wszystkich pozostałych pięciu starszych mistrzów. Na czele stał mistrz Maksir, tuż za nim stali mistrzowie Grah, Ferksir, Rongath i Ulant. Nataniel ledwie na nich spojrzał, a już wiedział, że coś knują. Mimo tego postanowił dalej ciągnąć to przedstawienie. – Cieszę się, że wszyscy już jesteście – powiedział. – Mam nadzieję, że nie czekaliście na mnie zbyt długo.
Daruj sobie te uprzejmości. – Przerwał mu Maksir. – Ktoś zamordował Gariaxa i wszyscy wiemy, że to nie był ten człowiek którego kazałeś uwięzić.
Tego nie możesz wiedzieć Maksirze – odparował Nathaniel. – Ale jeśli masz jakieś podejrzenia to proszę, podziel się nimi ze mną.
Mam pewne powody, by podejrzewać ciebie o tę zbrodnie.
Słysząc to Nathaniel o mało nie wybuchnął śmiechem. – Jeśli nie masz na to żadnych dowodów, to nie zajmuj naszego czasu takimi bzdurami.
- Dowodem jest to, że Gariax był w posiadaniu Ikrazjum, najpotężniejszego, znanego nam artefaktu, a teraz ono przepadło.
Stojący za plecami Maksira magowie pokiwali zgodnie głowami, po czym dał się słyszeć piskliwy głos mistrza Ulanta – Jesteśmy z tobą Miksirze.
- Dobrze – odparł mag, bez odwracania się. – Nathanielu, oskarżam cię o zamordowanie arcymaga Gariaxa. Z tego powodu zostajesz pozbawiony godności mistrza. Na sąd dotyczący twojego losu będziesz czekał w celi. – Po czym odwrócił się do pozostałych – Zabrać go!
Śmiech Nathaniela odbił się echem od ścian. Na ten dźwięk wszyscy obecni w Sali magowie zareagowali zaskoczeniem, a Maksir rzekł: - Twoja sytuacja raczej nie sprzyja śmiechowi.
- Śmieję się, bo wy jesteście śmieszni. – Mimo tego stwierdzenia jego śmiech urwał się gwałtownie, a oczy zrobiły się lodowato zimne. – Bo widzisz przyjacielu, gdy wy zbieraliście się przeciwko mnie, ja trochę popracowałem z Ikrazjum. – Słysząc te słowa pozostali magowie zbledli, a mistrz Grah jęknął cicho. – Jak widzę wiecie co to oznacza. Dzięki temu moja moc jest teraz dużo większa od waszej, a to oznacza, że nie jesteście w stanie nic mi zrobić.
Jakby na potwierdzenie tych słów w Sali zmaterializowało się pięć przerażających stworów. Jeden z nich ryknął donośnie. Nogi miał byka, ręce niczym węże, a na głowie dwa lekko zakrzywione rogi. Spojrzał na Nathaniela, po czym rzekł – Czym możemy ci służyć mój panie?
- Zabijcie ich – odrzekł zimno Nathaniel, lecz po chwili zastanowienia poprawił się – Wszystkich oprócz jego – tu wskazał na mistrza Maksira. - Tego zostawcie mnie.
Zanim Nathaniel skończył mówić pozostali magowie, jakby na dany przez kogoś znak zaatakowali. Ich atak nastąpił nagle i skupił na największym ze stworów. Ten wydał głośny ryk, po czym przewrócił się. Reszta demonów ruszyła do ataku.
Walka nie trwała długo. Po paru minutach w Sali zaległa martwa cisza, a przy życiu zostało tylko dwóch magów i trzy ocalałe demony.
- Widzisz Maksirze – głos Nathaniela wydawał się odgłosem burzowego gromu w otaczającej ich ciszy. – Magia nie jest dla każdego. Władać nią mogą jedynie ci, którzy są tego godni, Ja jestem godzien, a tak się kończy stawanie na mojej drodze.
Nim Maksir zdążył odpowiedzieć z dłoni Nathaniela wystrzelił błękitny promień, który ugodził maga w samo serce.
- A ja zawsze wygrywam.
Sam lubię pisać opowiadania, więc zawsze doceniam, gdy ktoś inny wrzuca swoje na Steemit. Oby tag #pl-opowiadania nam się rozrósł :D
Co do tekstu, to zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Nie jestem jakimś literackim znawcą, nauczycielem czy krytykiem, więc przedstawię swoje uwagi z pozycji zwykłego czytelnika.
Zacznę od tego, że zrobiłeś literówkę w tagu #polish. Popraw to jak najszybciej. W pierwszym akapicie rzuciło mi się w oczy powtórzenie słów czary i Angara. Później w pierwszym dialogu za często pada imię Nathaniela.
Trochę dziwna sytuacja. Nie wiem czy sługa odchodzi zaraz po odprawieniu przez Nathaniela, czy czeka, by po minucie usłyszeć dalszą część wypowiedzi? A jeśli Nathaniel mówi to tylko do siebie, to chyba minuta to zbyt duży odstęp czasowy, by dopowiedzieć to co myśli.
Później znów moim zdaniem zbyt często pojawia się imię głównego bohatera.
Jak przepadnięcie artefaktu może być dowodem winy Nathaniela? Nosił on go jawnie? Czy coś innego mi umknęło?
Ogólnie to bardzo spodobał mi się klimat tego opowiadania. Przed oczami łatwo stawały mi poszczególne sceny. Twój minimalizm, oszczędność w opisach, nie jest dla mnie na pewno wadą, a raczej zaletą. Pisz, a na pewno będziesz w tym coraz lepszy. Z czasem zyskasz tutaj coraz więcej czytelników, którzy będą zostawiali konstruktywne komentarze.
Życzę powodzenia!
Przyznam się nie pamiętam, opowiadania które tu wrzucam napisałem kilka lat temu i teraz je dopiero upubliczniam "Pięć sióstr to wyjątek bo opublikowało je Stowarzyrzenie Abysoss. Co fo stylu lubię ekspermentować raz opisywać sytuacje prosto a innym razem kunsztownie.