Erik von Kuehnelt-Leddihn, intelektualista z górnej półki, którego poważniejsze prace stanowią niezwykle przyjemną lekturę, popełnił tę powieść w 1933 roku i zadeklarował, że jest to powieść antykomunistyczna. Jest tak w rzeczy samej, ale jeszcze bardziej, niż antykomunistyczna, jest to książka prokatolicka. Pełna jest dość ciekawych wywodów teologiczno-filozoficznych na temat katolicyzmu, komunizmu oraz wielu innych systemów ideowych i o ile czytanie ich było dla mnie przyjemnym doświadczeniem, tak samą książkę czyniło to trochę „drewnianą". Nawet w jednej czwartej dopadło mnie takie zniechęcenie, że chciałem porzucić jej lekturę, ale zmotywowałem się, by ruszyć dalej i nie żałuję.
Całkiem ciekawa historia niemieckiego katolika, który incognito odwiedza ZSRS, by zebrać raporty od katolickich działaczy. Autor dość nieźle opisał wygląd sowieckich miast i stan ducha oraz intelektu ich mieszkańców. Nie jest to może pozycja priorytetowa, ale jeśli darzycie Kuehnelta-Leddihna taką samą sympatią, jak ja, to na pewno prędzej czy później skusicie się, by po nią sięgnąć.
Muszę tylko ostrzec, że autor porównuje często bolszewików do kapitalistów, traktując obie strony jak jedno zło, ale potem w trakcie życia zweryfikował swoje poglądy i został współzałożycielem stowarzyszenia Mount Pelerin, określając się jako "arcykonserwatywny arcyliberał", więc można mu występujące tu bzdury wybaczyć.
Ocena: 6/10