Witam moich czytelników. Dzięki mojemu nowemu przyjacielowi, Osamu ibn Ladzie, mogę podłączyć nowy telefon pod komputer żeby połączyć się z naszym internetem. Mam teraz wolną chwilę pisać posta bo wróciłem z pierwszej gildyjnej misji, i trochę ostudziłem wrażenia ale zacznijmy od początku.
Po spadnięciu z dywanu poczułem coś podobnego do bezwładności po naprawdę solidnym posiedzeniu. Nawet nie zjarzyłem się kiedy, a siedziałem na kiblu w wychodku. "Świetne powitanie w alternatywnym wymiarze" pomyślałem. Wyszedłem z budki i zobaczyłem las nocą. Było lato. Był tam wpół łysy dziadek w płaszczu stojący obok mostu nad małą rzeką i ktoś leżący kto wyglądał jak wielbłąd. Mam na myśli wielbłąda dosłownie, plecy mu wyrosły ponad głowę, jak wielki garb. I to ciemnożółte krótkie futro. Spał na stosie patyków i miał ubrane tylko niebieskie szorty.
Spytałem tego starego typa gdzie jest najbliższe miasto. "Daj 5 zeta to ci powiem." Dałem mu hajsy ale ten powiedział: "Ziemska waluta warości tu nie ma". Świetnie. Wziąłem tu tylko karton soku bananowego, portfel i kilka par zapasowych laćków. Nigdy nie umiałem się pakować na wycieczki. I zgadza się, chodziłem tam w laćkach, laćkach z skarpetkami jak prawdziwy polak.
Nie jestem na tyle głupi żeby chodzić po lesie którego nie znam, więc obudziłem tego "wielbłądziego kolesia". Jego pierwszymi słowami były "Wreszcie znalazłem uchodźcę!". Z późniejszej rozmowy wynikło że nazywał się Wierebłąd. Każdego wieczoru Wierebłąd siedział tu i czekał na ludzi zwanych tutaj uchodźcami. Najwidoczniej nie jesteśmy pierwszymi którzy podróżowali między wymiarami. Rozmowa była trochę upierdliwa. Okazał się być typem idioty z którym fajnie się koleguje. Lecz trafiliśmy na problem. Stary cwaniaczek chciał 10 zeta za przejście przez most. A Wierebład zgubił swój portfel. Zgadnijcie gdzie go znalazłem. W tylnej kieszeni jego spodni. Taki idiota.
Mój nowy kolega śpieszył się do domu bo jego wujek o wdzięcznym imieniu "Hujek" chce żeby wracał przed zmrokiem. Po drodze do miasta Los Sushinachos jego agresja skupiła się na błotnym bałwanie. Po jego dekapitacji był gotów iść dalej.
Na barierce obok tunelu pod autostradą po słowiańsku kucał szkielet ubrany w fioletową koszulkę i żółte spodenki. Wierebłąd krzyknął "Wujek! Znalazłem..." ale nie dokończył bo szkielet wtrącił się "Mówiłem ci gówniarzu, jestem Hujek a nie wujek twoja skostniała mać!". Po małej kłótni zaprosili mnie do ich domu. Małe, przytulne mieszkanie można powiedzieć. Dwie sypialnie, mała kuchnia i łazienka a jeden pokój zakuty łańcuchami i wielką kłódką. Stwierdziłem że lepiej nie pytać co tam jest.
"Wierebłąd gówniarzu, gdzie się szwendałeś? Jutro musimy iść do gildii!" wściekł się Hujek. ", "Ale szukałem kolegów! I znalazłem!". Wtedy sobie przypomniałem: Jestem tu żeby znaleźć tych kolesiów co spadli z dywanu, a nie się szlajać bez celu. Pokazałem im więc świstek ze zdjęciami zaginionych i spytałem "Widzieliście ich? Bo ogólnie się składa że muszę ich znaleźć." Hujek popatrzał na zdjęcia, potem na mrożone pierogi na stole, a potem znowu na fotkę, konkretnie Alberta. Wskazał go palcem "Wczoraj jadłem z nim pierogi na mieście. Nawet kilka słów o tuningu kabrioletów z nim zamieniłem. Spoilery mu się podobają, fuj." powiedział. Mając już trop, podjarany spytałem Hujka "A gdzie pan jadł te pierogi?" Odpowiedział że w "Piekarni u Babuszki" którą mijalśmy idąc do domu. Po rozmowie poszliśmy spać bo był środek nocy.
Nazajutrz byłem sam w domu. Zostawili tylko kartkę "poszliśmy na zgromadzenie gildii, jakbyś chciał wpaść jest to zielono żółte wejście do kamienicy na ulicy Dogesów. Gildia nazywa się Grinpace. Klucze do mieszkania są w twojej torbie. PS: lodówka blokuje się po 20 otwarciach bo mój siostrzeniec za często tam zagląda". Zdziwiłem się z tą lodówką, przecież Wierebłąd to chudzielec. Właściwie jedna cholera na rekonesans do piekarni sam nie pójdę, aczkolwiek desant lodówkowy chętnie przerowadzę... Ciula nie desant, z tego co lubię było tam trochę sera i majonez. Mikrofala pamięta chyba początki "Solidarności" ale ważne że działa. I o dziwo czyste talerze w szafce mimo że dwa chłopy tu mieszkają. Po śniadaniu i spakowaniu swoich rzeczy do torby poszedłem z pomocą uprzejmości jakiś randomów na ulicy do tej ich gildii. Przez okno zobaczyłem Hujka, jakiegoś zakapturzonego mnicha w zielonej szacie, dwóch nerdów przy laptopie, i kilka innych osób. Wierebłąda nie było. Zadzwoniłem do drzwi.
Podszedł mnich. Uchylił drzwi. Z jego twarzy było widać tylko oczy. Aczkolwiek te oczy wyrażały emocje lepiej niż niejeden NPC całą twarzą w Andromedzie. W tamtym momencie wyrażały "Mam na wszystko wyjebane, chyba się zaraz pójdę sponiewerać". "Hasło" powiedział. Po chwili zastanowienia palnąłem "W laćka wlazło". Mnich zeszedł wzrokiem do ziemii, potem znowu spojrzał na twarz. Odwrócił się i zawołał "Hujek chyba przyszedł ten pacan w laćkach o którym mówiłeś! Może wejść?!" lecz Hujek odpowiedział "Eddy, ty szef jesteś!". Mnich o imieniu Eddy znowu spojrzał na mnie, westchnął i powiedział "Właź laćkostopy uchodźco.". Szczeknąłem mu "Jestem Jebke, nie laćkostopy! Ani żaden pacan!" "Cicho bo ci rąbne z czara. Pierwszy raz się mówi spokojnie" odpowiedział mnich.
Wtedy trochę tam posiedziałem. Zdążyłem poznać kilku członków gildii więc może opowiem o nich po krótce:
Hujek - nieumarły fetyszysta samochodów i usilny podrywacz. Nie chciał opowiadać o życiu przed śmiercią.
Wierebłąd - Niekumaty, z nim trzeba łopatologicznie. Jego koledzy mówili że dzięki debilizmowi zdolny jest do niemożliwego.
Spect-Zero - Przez to że nerdził ciągle przed laptopem wiem tylko tyle że ma kanał na YouRure z 40 subami i czci go prawie ponad życie. Podobno genialny informatyk. Nigdy nie ściąga maski.
Eddy Grin- szef i pomysłodawca gildii. Troche megaloman ale jak trzeba to pomoże.
Bolognes - Brat Spect-Zero. Ma twarz szczura i szare futro. Skrajnie ekstrawertyczny. Jego ekspresja aż razi jak gołodupność w teledyskach disco polo. Nosi wielkie okrągłe okulary. Zawsze trzyma woltomierz pod beretem.
Osamu - Należy do Śląskiej elity naukowej. Wie wszystko o wszystkim co ścisłe i naukowe. Aczkolwiek nieśmiały i nie umie poznawać sam ludzi.
W końcu spytałem się Eddy'ego jako że jest szefem, "Czym się zajmuje wasza gildia, ten Grinpace?" Eddy nie odezwał się, ale się rozglądał, potem podrapał w tył głowy mówiąc "Jakby to określić...". Nagle wbił z buta Wierebłąd trzymając worek pełny kolorowego picia, ciastek i innych czipsów. "Ale się kurna zdyszałem!" krzyknął i rzucił worek na jeden z stołów. Podszedł opierając się o ścianę do automatu z napojami. Kupił se jakąś puszkę i zaczął pić rozwalony z nogami na stole. Eddy się wtedy odezwał "Tym sie zajmujemy. Tak to można określić mniej więcej.". Zacząłem się wtedy zastanwiać do jakiego posranego wymiaru się dostałem. Ale moje rozmyślania przerwał Spect nagle krzycząc "Eddy! Dotacji z unii nie będzie! Maila przysłali że... O. Mój. Boże!". Bolognes też spojrzał na monitor i zaczął rzucać określeniami pań spod latarni. Spytałem o co chodzi. Spect powiedział że mają oddać wszystkie donejty unijne które przepieprzyli na żarcie, imprezki i inne pierdoły. Kwota 400 tysi. Pierwsza myśl - "Teraz żeś się Jebke wkopał. Hujek cię ugościł, teraz go nie możesz zostawić bo i tak nie masz gdzie pójść. A jak spieprzysz to będziesz dziadem i śmieciarą the szamciarzem naraz".
Wtedy zaczęliśmy sie naradzać. Padło na zrobienie z gildii darmozjadów unijnych gildię najemników. Ale taką zajebistą, co się nie sprzedaje jak Skryty Ramen na YT. Więc wszyscy poza Eddy'm który czekał na klientów wyszli rozklejać plakaty po mieście.
Skończyłem pierwszy. Powrocie do gildii czekał tam już zapłakany gościu z twarzą psa i czarnym futrem. Swoje zielone dresy wcisnął do białych podkolanówek. Myślałem że to ja sie dziwnie ubieram z tymi laćkami w mieście. Zapłakany powiedział że ktoś porwał mu kota. Podejrzewał swojego sąsiada który był znany na osiedlu przez dziwne dźwięki z piwnicy. W dodatku chodził ciągle na czarno w płaszczu i ćwiekowanych glanach. Typu opowiadał też że tacy ludzie mieszkają zwykle w lewackim, liberalnym San Fresco a nie kryminalnym, słynnym z muzyki i filmów Sprucewood Los Sushinahos. "Gościu daje 3 stówy za odzyskanie kota" poinformował mnie Eddy "Raczej bedzie tu siedział póki ktoś go nie przyniesie" potem dopowiedział. Typu od kota powiedział żebym poszedł na ulicę Oppai 10 w azjatyckiej dzielnicy.
Piwnica była otwarta. Zgodnie z wskazówkami znalazłem do drzwi z wyrysowanym pentagramem i 666. Jeszcze gdyby tego było mało obok wisiała srajtaśma z krzyżami. Co prawda takimi iksowymi, ale z braku środków typu pewnie odwracał o 45 stopni jak się podcierał byleby wyrazić swoją ekspresję. W środku było pełno dymu, czuć było że ktoś robi rosół. Nagle trzasnął garnek, cały dym opadł. Jakaś słowiańska magia pewnie. "Kto mie przeszkadza w obrzędzie pocztowym Azazela? Ja mu prezent wysyłam na chrzciny jego wnuka, a ty mi nie pozwalasz się skupić." No jednak racją było że gościu to okultysta jakiś więc chcąc uniknąć jakiejś grubszej sprawy "Ja tylko chciałem przekazać że pana sąsiad bardzo cierpi przez tego kota co pan zabrał" powiedziałem. Ten patrząc do garnka ściągniętego z ogniska powiedział "A co będę miał powiedzieć panu Azazelowi jako jego sługa? Ostatnio wbił na kawe i mu się spodobał. A on kolekcjonuje koty." To ja mu powiedziałem że pewnie po prostu chce go zeżreć z koperkiem. Nie no, myslałem że to żart taki, a najwidoczniej tutaj funkcjonuje to naprawdę. Lecz typu się nie zbulwersował tylko poprawił że kultyści nie jedzą kotów tylko je łykają w całości bo przed żołądkiem mogą otworzyć bramy piekieł. W sumie racja taki Azazel nie chciałby zmielonego kotleta dostać. "Jedynie po takim otworzeniu bramy piekieł blisko żołądka często zgaga mocna jest ale kefir z lodówki dobrze studzi lawę i ogień piekielny". Ja takie WTF i spytałem jak on kota łyka. Powiedział że przed służbą Azazelowi mają miesięczne szkolenie stopniowego poszerzania przełyku i uczą się wyciągać żuchwę z zawiasów i potem znowu wkładać. Wszystko aby "Pan Azazel" dostawał prezenty w całości. No ja mu powiedziałem spoko historia, bardzo ciekawa, ale czy mi da tego kota w końcu. No i w ten sposób wkurwiłem sługę Azazela. Zaczęła się pierwsza walka na poważnie w moim życiu.
Gościu wziął w łapę taki wielki klucz do rur, co go normalny człowiek by nie podniósł. Ja dostrzegłem obok prawie metrową gazrurkę, taką z kolanem na końcu to wziąłem ją w łape. Kultysta zaszarżował, tak kurna wprost z tym kluczem, jak już brał zamach to se skoczyłem w bok. Idiota rozjebał se półkę i jakieś śrubki rozsypał. Już prawie go trafiłem ale zblokował mój zamach na jego łeb. Szybko wstał i zaczął nawalać tak że nie umiałem zrobić nic poza defensywą. Gdy najwidoczniej stwierdził że nie ma sensu się dalej męczyć, wskoczył na najwyższą półkę w swojej piwnicy, kucnął na palcach i robiąc gest rogów kozy wydarł jape "ZENEK, TAŚ TAŚ, KURNA!" Ja takie "Co on odpiernicza, ma kure w jednym z tych kartonów?" No pewnie mu odbiło, może leków zapomniał wziąć. A taki huj, jakieś zielone ognie piekielne buchły a z nich kozioł ze szlugiem w ryju i pentagramem na czole wyszedł. Kolejny raz zadałem sobie pytanie "do jakiego jebniętego świata ja weszłem". Nie no pewnie w końu przywyknę. Wracając, kozioł się spytał czy pójdę z nim na piwo, bo jego pan którego nazwał "Kucharzyna" twierdzi że nie może bo koksi na siłce. No ja powiedziałem że z nieznajomymi nie piję. Kultysta oryczał Zenka że ma ze mną walczyć a nie pytać sie o piwo. Zenek się zgodził, bo go wkurzyłem z tą odmową. No i tak mnie gonił, i gonił. Nie mogłem nigdzie wyżej wejść bo na półkach rozwalił sie Kucharzyna. Tak patrzę i widze lodówkę turystyczną podłączoną. Podłączona to coś w środku musi być. W sumie zgłodniałem od tego fajta to ją wziąłem w łapy i spojrzałem do środka. Banany i kefir pierwsze to chciałem zjeść banana, ale jeszcze się udławię od zadyszki. Więc przypomniałem sobie co mówił Kucharzyna o kefirze i piekielnych rzeczach. Wziąłem więc banana do kieszeni a kefira w łape wyrzucając całą lodówkę na ziemię. Przebiłem lekko wieczko i wycelowałem za siebie w Zenka. Ścisnąłem mocniej niż resztkę kropelki po zamknięciu sklepów. Zenek zatrzymał się i zaczął dreć japę że go całego w kefirze ujebałem. "Kurna, weź deklu, ty chyba nienormalny jesteś. Ja cie chce tu wpierdziel spuścić a ty mnie po prostu kefirem polewasz. Wiesz jak ciężko jest grzbiet tymi kopytami umyć? Wal się, jesteś dupkiem!" Wtedy Zenek buchnął tym samym zielonym ogniem piekielnym i zniknął. Kucharzyna spojrzał na zegarek. "Kuźwa, zaraz czarna msza, spóźnie się! Ciul z kotem ostygnie zanim wrócę, weź se go!" krzyknął po czym wstał z półek, założył ręce i krzyknął "Teleportacja!". Pościnał się w takie glitchowe paski i zniknął. Ale spodnie zostały. Se stwierdziłem " W sumie, wezmę mu telefon, chciał mi wpierdziel spuścić to na gliny nie poskarży. Będziemy równo". Zajrzałem a tam cegła jak z 95 roku. Patrzę do gara. Kot klienta ugotowany na rosół. Trudno sie mówi.
"Jak to ugotował! Kot to mój jedyny przyjaciel był!" Od razu po wiadomości krzyknął klient. No mówie mu że już go gotował jak wchodziłem. Typu położył 5 stów w jednym nominale (takie fioletowe złoty tyle że herb śląska był, zamiast czyjegoś ryja jakiś niziołek bez szyi w arbajcie z mopem w kółku opisanym "Woźny Hubert" i pisało "Zdurniały Bank Śląski") I wyszedł. Eddy odpalił mi z tego stówe bo wiadomo, reszta na gildię. Spect-Zero nagle powiedział "Ej, serio, dawno takiego filsa nie miałem". W sumie racja, to było smutne.
Tak rozpoczęła się moja przygoda na alternatywnej Ziemii, planecie zwanej "Kasztanowiec". Świetnie.
Pierwszą ilustracje wykonał n7reny: https://steemit.com/@n7reny