Pewnego zachmurzonego dnia, Leon wziął udział w biegu na orientację. Przez cały czas był pewien swojego zwycięstwa. Przygotowany jak nikt inny, pewność, siła i wiedza wzbudzała w nim motywację. Jednak przyćmiony celem i swoim pełnym przekonaniem z dumą poruszał się po trasie, aż w pewnej chwili zaskoczyła go burza, gdzie spokojnie w czasach wysokiej technologii i przepływu informacji mógł chociażby zainteresować się prognozą pogody przygotowując się na ulewę.
Raz za razem pioruny i głosy grzmotów dawały się we znaki. Obawa i strach przed burzą w lesie na skraju gór coraz mocniej ogarniały jego umysł, z każdym uderzeniem zaczął tracić orientację w terenie. Po dwuch godzinach Leon już nie znał swojego położenia, widział tylko otaczający go las i wierzchołki gór wynurzające się za konarów drzew plus ten przeklęty deszcz.
Zdawał sobie sprawę, że czas nie działa na jego korzyść, a położenie w tej sytuacji nie oznaczało wcale szybkiego powrotu do domu.
Jako że była to już jesień, wieczory były chłodne, zmrok zapadał szybko, a miejsce w którym się znajdował było dalekie od jakiejkolwiek cywilizacji, jak mu się zdawało. Pierwsze myśli budziły w nim złość i niedowierzanie, ale też uruchamiały instynkt przetrwania ze świadomością i głosem, który mówił.
- będziesz musiał przenocować.
Miał szczęście. Przygotował się po trochu na taką sytuację. Dzięki jego zainteresowaniom o przetrwaniu wiedział, iż wybierając się na łono natury, w dzikie tereny przyrody, podstawowymi przyborami ułatwiające przeżycie powinien dysponować. Zdjął plecak, wyciągnął z niego, kawałek czekolady, nóż i scyzoryk, latarkę na baterię, chusta wielofunkcyjna, butelkę wody, zapałki i krzesiwo. Po wyciągnięciu wszystkiego coraz bardziej zdenerwowany zaglądał w każdy zakamarek plecaka, grzebał po kieszeniach i nie mógł znaleźć najważniejszej rzeczy.
-Kompas ! - krzyknął Leon
-Gdzie on jest ? - Zadawał sobie cały czas to pytanie.
Była to nadzieja na szybki powrót do domu, niestety kompas musiał wypaść gdzieś po drodze. Starając się już nie tracić zbyt wiele czasu na rozmyślaniach, pozbierał wszystkie rzeczy z powrotem do plecaka oprócz chusty, którą założył na głowę i noż wyposażony w ząbki.
Aby przetrwać noc, rozpoczął przygotowania do stworzenia paleniska. Ruszył w poszukiwaniu czegoś, co by nadawało się na rozpałkę, szybko sobie przypomniał, iż najlepszy materiał na rozpałkę to fragmenty ubrania, ale nie mógł sobie na razie na to pozwolić, aby zniszczyć choć jeden element ubioru mając inne alternatywne materiały. Chodził chwilę po lesie, szukając ptasiego gniazda, nic nie znalazł, następną myślą była ściółka, ale przemokła przez ulewny deszcz, zostały płaty kory (najlepsze z brzozy) i trochę chusteczek, które znalazł, ponownie grzebiąc po kieszeniach.
Mając już podstawowe fragmenty do rozpalenia ognia, szukał czegoś na zwiększenie rozmiaru i podtrzymaniu ogniska.
Znalazł gałęzie, kawałki drewna i trochę żywicy dla podtrzymania i zrobienia wytrzymalszego ogniska.
Noc coraz bliżej, ogień już płonie, czarne myśli coraz mniej ogarniają Leona, ale wie że bez schronienia przed wiatrem czy deszczem, może szybko popaść w hipotermię co poskutkuje problemami z koordynacją, sennością czy dekoncentracją.
Nie mógł sobie na to pozwolić, aby przeżyć musiał być świadomy co robi i być zdrowym.
W pobliżu paleniska leżał konar, chwycił go i przesunął bliżej ognia, znalazł parę gałęzi nadających się na podporę dla konara. Gałęzie ustawił coś na kształt trójkąta, tak aby podparły konar.
Konar jedną stroną opierał się o ziemię, a drugą był ustawiony wyżej nad ziemią, aby umożliwiał zrobienie wejścia zaraz przed paleniskiem. Tak powstał szkielet szałasu na kształt przestrzennego trójkąta zamykający się na końcu konara opartego o ziemię. Zmęczenie dawało się we znaki, noc już utrudniała działania i znalezienie potrzebny rzeczy już graniczyła z cudem.
-Ach dobrze, że mam ze sobą latarkę – westchnął Leon.
Wyciągnął ją z plecaka i oddalił się nie za daleko od paleniska. Szukał gałęzi z liśćmi, trawy, lub czegokolwiek co by nadawało się na zrobienie dachu.
Wiedział że dach musi mieć około 10 centymetrów grubości, bo tylko wtedy będzie wstanie powstrzymać przed przemoknięciem. Kiedy skończył, już nie miał siły na nic więcej, zmęczony tylko myślał o tym, aby odpocząć choć zastanawiał się, czy nie zrobić jeszcze z konarów przesłonę za ogniskiem, aby odbijała ciepło w stronę szałasu.
Zmęczenie jednak było silniejsze, więc położył się i odpoczął. Noc była ciężka, co chwilę jakieś odgłosy przerywały odpoczynek, ogień trzeba było podtrzymywać.
Nie było to łóżko w swoim domu, ale jakoś dał radę. Rano wygramolił się z szałasu obolały, ale zdrowy. Zdążył wstać na wschód słońca, co pomogło mu określić kierunki i mniej więcej określić drogę w którą musi się udać. Pozbierał w pośpiechu wszystkie rzeczy i ruszył w drogę. Jego trasa nie trwała zbyt długo, bo po około godzinie, doszedł do pierwszego zabudowania. Ten widok stał się, zbawieniem i końcem strasznej przygody, ale nie żałował tej sytuacji ponieważ nabrał pokory i dystansu, też jest wdzięczny temu, że choć trochę nie zapomniał o przygotowaniu się na sytuację, którą rzadko kiedy człowiek przygotowuje się myśląc, że nie możliwe, aby wszystko mogłoby pójść nie tak.
Źródło fotografii: https://www.pexels.com/photo/twig-tent-on-seashore-634220/