Chwilę opowiem o tym, jak wyobrażam swój ideał życia.
Mam swoje miejsce. Żyją w nim moi bliscy i przyjaciele. Ot, takie małe miejsce pod słońcem dla każdego.
Rzucam sobie coraz to większe wyzwania, przy których muszę się nagłowić, by móc je chociaż ugryźć. Ale jest we mnie jedna cecha, która nieważne od wyniku powoduje, że jestem dumien: nie tyle się nigdy nie poddaję, ale nigdy nawet na sekundę nie zatrzymuję się. Książki, muzyka przynoszą owoce. Nie myślałem o nich je tworząc, ale sam z siebie świat je dał, więc przyjmuję je, może nawet na chwilę się uśmiechnę?
Jestem też całkowicie wolny. Nic i nikt, w tym też ja, nie jest w stanie mnie stracić z obranego kursu. A kurs ten nie jest zależny ode mnie, ale robię to, co jest dobre.
Ja też jako człowiek, jestem w stanie wszystkim i wszystko wybaczyć myślą, słowem i czynem. Akceptacja jest dla mnie odruchem. W szczególności wobec samego siebie.
I to, co najbardziej uwielbiam robić w tym życiu, to stawiać krok w ciemność. Nie wiem, co się stanie, ale w swojej upartości dążę do przodu. Robię bo decyduję, nie dlatego, że myślę, że jest to najlepsze. I jest to mój główny odruch kierujący każdym moim ruchem.
Zero przymusu. Całkowita wolność.