Wczoraj miałam wolne. W międzyczasie załatwiłam kennitala, czyli taki tutejszy pesel, więc postanowiłam od razu założyć konto w islandzkim banku. Do zrobienia online, co jednak wymaga dodatkowych formalności i dłużej trwa. Dlatego zdecydowałam stawić się osobiście w najbliższej placówce, czyli w oddalonym o 40 kilometrów Stykkishólmur. Przy okazji mogłam zrobić zakupy w Bonusie (najtańsze jedzenie) i zwiedzić miasteczko.
No i co się okazało. W moim Grundarfjörður autobus pojawia się tylko co drugi dzień, rano i po południu. Zrozumiałam, dlaczego przed przylotem aplikacja z uporem podawała dwa dni jako czas dojazdu z Reykjaviku (270 km) .
Ok, nie ma autobusu. Mogłam poczekać na inny dzień wolny spinający się z rozkładem jazdy, jechać autostopem albo poprosić o auto służbowe. Kusił autostop, ale ostatecznie wybrałam bramkę numer trzy.
Kiedy po długich przygotowaniach spełnia się marzenie, często dzieje się to ot tak, jakby przy okazji. I wtedy trudno uwierzyć, że to co właśnie ma miejsce, niedawno wydawało się nieosiągalne. Przecież to oczywiste, że musiało się wydarzyć!
Nie wiem, czy to było marzenie, raczej krótki przebłysk. Mignęło mi w głowie, rok czy dwa lata temu, jak jadę samotnie przez Islandię. Pomyślałam wtedy, że kto wie, może kiedyś. Ale tak bez większego przekonania, żeby tylko uciszyć pragnienie, rzucić mu jakiś ochłap - pustą obietnicę. Żeby się nie darło za głośno. Ale ziarenko zostało zasiane i wczoraj wykiełkował pierwszy listek. Jak to jest, że niektóre ziarenka kiełkują, a inne nie?
Pojechałam. Bujało, znosiło, jechałam przekrzywiona to na prawo, to na lewo. Kamyczki strzelały o podwozie. Trzymałam się kierownicy jak koła ratunkowego i jechałam.
Zatrzymałam się po drodze kilka razy, by tę pierwszą samodzielną przejażdżkę uwiecznić. Niestety, nie byłam w stanie tego zrobić w miejscu najbardziej niesamowitym, na polu lawy z tworami skalnymi wielkości człowieka, które wyglądały jak armia zastygłych trolli. Zakładam, że w przyszłości znajdę w pobliżu jakąś boczną drogę czy pobocze, by trochę wśród nich pobyć.
W Stykkishólmur stawiłam się w jednym kawałku, konto założyłam bardzo szybko. Tamtejszy bank otwarty jest w godzinach 12.30 - 16.00. Taki etat to ja rozumiem.
Potem poszłam na szybki spacer do portu i na punkt widokowy. Na skałki z czerwoną latarnią na szczycie można wyjść, pospacerować...
popatrzeć na miasteczko
i rozsypane na wodzie drobne wysepki.
Po tygodniu pełnym słońca przyszło większe zachmurzenie, ale wciąż było bardzo ciepło - około 14 stopni przy słabym wietrzyku.
To była szybka rundka. Chociaż miałam wolne, to uwierała mnie świadomość, że przyjechałam służbowym samochodem użyczonym w celu założenia konta. Mam nadzieję, że z czasem wyluzuję nieco.
Prom z Fiordów Zachodnich.
Skały wcale nie martwe.
Po spacerze pojechałam na zakupy. Póki co snuję się po sklepach jak zombie, totalnie bez pomysłu co mam jeść. Nie doceniłam siły nawyków. Jest o wiele łatwiej, gdy wszystko jest znajome i do tego zawsze ułożone na tych samych półkach. Ale z razu na raz idzie mi coraz lepiej. Sieciówka Bonus ma w logo świnkę, która jeszcze kilka lat temu wyglądała, jak trzaśnięta młotkiem, przez co skradła moje serce. Niestety, mocno ją wygładzili i teraz wygląda równie pierdząco słodko, jak nasza biedronka.
Do Grundarfjörður wracałam w lekkim deszczu, ale zatrzymałam się na moment. Po mojemu ponuro ;)
Skoro już jeden listek wykiełkował, pora na kolejne. Ale pomalutku, jestem tu dopiero od 10 dni. No i jeszcze nie wiem do końca, jakie to mają być listki.
Na zakończenie ze spraw przyziemnych - od przyjazdu testuję słodycze z lukrecją. Teraz mam takie czekoladowe kulki z lukrecjową mordoklejką w środku. Raczej nie kupię ich drugi raz, trochę za słodkie i za słabo czuć lukrecję.
Goście na fotce to Wilsonowie, nazwa producenta: Hifromy. Nabyłam je za rycary w KBK, tuż przed wyjazdem. Jest jeszcze jeden, siedzi w kieszeni kurtki. Nie wiem, dlaczego pośród niewielu osobistych rzeczy, które zabrałam na Islandię, znalazły się również te figurki. Może dlatego, że są małe, lekkie i pasują do tutejszego klimatu? Każda ma na imię Wilson, na cześć nieożywionego towarzysza Toma Hanksa z filmu Cast Away. Żartowałam, że będę tu jak samotny rozbitek z własnymi Wilsonami.
To chyba tyle na dziś.
Pozdrowionka 🍀
Niech te listki kiełkują
🙂🍀
robię sobie ćwiczenie - czytam Twój wpis i po zakończeniu staram się przypomnieć wspomniane nazwy. Na razie idzie mi kiepsko - cośtamfjordur i cośtamholmur. Czekam na post z lawową armią trolli!
PS. do lukrecji nic mnie nie przekona. Nawet czekolada ;-)
Ciężko pozostać wobec niej obojętnym, w jedną i drugą stronę ;)
Congratulations, your post has been added to Pinmapple! 🎉🥳🍍
Did you know you have your own profile map?
And every post has their own map too!
Want to have your post on the map too?
Też mi się tak wydaje. Zwłaszcza ten niebieski. Zwłaszcza w październiku :) Swoją drogą ciekaw jestem kogo jest więcej w tej Twojej mieścinie: Wilsonów czy Polaków ;)
Zdecydowanie Polaków :) W Sykkisholmur większość obsługi w Bonusie to rodacy, w Grundo na razie znam tylko dwoje - moich współpracowników.
Hej Wadi, super, że jeszcze tworzysz, bo się tu team wykruszył strasznie ostatnio :(
Zostało kilku wytrwałych, niektórzy wracają co jakiś czas ;)
What a beautiful post! Loved every image of it! :))
Thank you 😊
Nice 🫶🏻