Wspomnienia: Byłem amigowcem [Amiga]

in Polish HIVE4 hours ago (edited)

Pamiętam, że już bodajże w wieku 6 lat (połowa lat 80) miałem pierwszy kontakt z komputerem. Było to prawdopodobnie Atari 65XE u kogoś z kolegów czy jakiegoś dziecka znajomych rodziców. Chociaż gry komputerowe wyglądały w tamtych czasach trochę jak „kwadrat goni prostokąt” – rozdzielczość byłą tragicznie niska (najczęściej rzędu 160x192 lub podobnie z zaledwie kilkoma kolorami), to ja uległem fascynacji i od tamtej pory własny komputer był wysoko na liście moich marzeń. Na własne urządzenie przyszło mi jednak czekać sporo lat. Swoje 8-bitówki (najczęściej Commodore C64 lub Atari 65XE) nabywali kolejni koledzy, a ja u nich sporadycznie grywałem. Nie pamiętam już w jakie tytuły grywaliśmy, ale pamiętam, że zwykle korzystali z magnetofonu jako pamięci zewnętrznej. Gry były przegrywane na kasetach, często za pomocą zwykłego dwukasetowego magnetofonu. Nikt nie słyszał wtedy o jakichś „prawach autorskich”, a kopiowanie oprogramowania od innych było często jedynym możliwym sposobem na jego pozyskanie. Kopiowane chałupniczo gry wczytywały się bardzo długo (nawet do pół godziny!), a często pojawiały się błędy w trakcie wczytywania powodujące konieczność rozpoczęcia od nowa.

International karate na Atari 65XE

Chyba w roku 1992 odwiedziłem z rodzicami znajomych ojca w Niemczech. Ich syn, bodajże 2 lata starszy ode mnie, posiadał ówczesny cud techniki – Amigę 500, komputer 16-bitowy, którego możliwości były po prostu o całą epokę lepsze od maszyn 8-bitowych. Gry najczęściej były w rozdzielczości 320x256 i 32 kolorach, co na tamte lata robiło piorunujące wrażenie. Tu napomknę jeszcze, że choć dzisiaj taka rozdzielczość wydaje się na monitorze okrutną pikselozą, to wówczas komputery podłączało się do telewizorów kineskopowych (lub w wersji na bogato – tak samo kineskopowych monitorów) i w praktyce ta technika obrazu zniekształcała piksele na tyle, że wyglądało to lepiej. Nawet stosowano nieraz specjalne techniki tworzenia grafiki tak by lepiej wyglądała ona na kineskopie niż papierze (a dzisiaj płaskim ekranie wyświetlacza). Amiga miała wbudowaną stację dyskietek 3,5”, z której wczytywanie gier trwało najwyżej kilka minut (i to raczej przy produkcjach na kilka dyskietek). Taka dyskietka mieściła około 0,8 MB danych (0,72 w formacie „pecetowym” – to były dyskietki DD). Komputer miał też nowy system operacyjny oparty na okienkach, ikonach i wskaźniku dołączonej do Amigi myszy. Odpowiednik Windowsa, ale w tamtych czasach uznawany za zdecydowanie lepszy od pecetowych odpowiedników. Długo zresztą amigowcy wyśmiewali „pecetowców” (zwanych też „kloniarzami”) podając np. że u nich od samego początku istniał multitasking, czyli zdolność systemu do równoczesnego działania wielu aplikacji pootwieranych w osobnych oknach na jednym ekranie. Mnie jednak najbardziej podobały się wtedy gry.

Z kuzynem gramy na A500. Ja to ten, który sprawia wrażenie niedorozwiniętego ;)

I już w tym samym 1992 (mam wówczas 11 lat) roku udało się i też kupiono mi Amigę 500. Początkowo z bazowymi 512 kB RAM-u, ale bardzo szybko wyposażoną w rozszerzenie pamięci – moduł, który powiększał ją do 1 MB. Początkowo grałem we wszystko co się dało. To był nowy wspaniały świat. Gry kupowało się wówczas w nowo powstałych sklepach komputerowych po bardzo niskich cenach (zbliżonych do ceny np. czekolady) albo – częściej – kopiowało odpłatnie u w sklepie. Wystarczyło wybrać pozycję z katalogu obejmującego setki czy później może nawet tysiące pozycji i albo dać własną dyskietkę albo zakupić nową, pustą w sklepie. Po kilku minutach gra była gotowa. Pierwsze oryginalne, „pudełkowe” zobaczyłem chyba dopiero około 1994 roku i zastanawiałem się wówczas, co za wariat kupuje gry w tak kosmicznych cenach, równowartości kilkudziesięciu gier kopiowanych piracko (tego terminu nikt wówczas nie używał). Słyszałem o tym, że na zachodzie można nabyć tylko takie „pudełkowe” wersje gier i współczułem biednym sąsiadom z zachodu ;) Muszę powiedzieć, że do dzisiaj pozostaję w dużym stopniu infoanarchistą i wspominam tamte czasy anarchii cyfrowej z rozrzewnieniem.

Apidya - jedna z pierwszych gier na Amigę, które zakupiłem

Od około połowy lat 90 popularne stały się też giełdy komputerowe. Sklepy komputerowy stopniowo wycofywały się z oferty kopiowania gier, ale na giełdach proceder trwał w najlepsze jeszcze przez kilka lat. Można tam było też nabyć wszelkiego rodzaju sprzęt komputerowy, również do PC i to ciesząc się możliwością wyboru najlepszej oferty wśród wielu konkurencyjnych sprzedawców (ogromna wartość w czasach przed Skąpcem, Ceneo i Allegro). Regularnie jeździłem na giełdę do Katowic z moich rodzinnych Gliwic. W tamtych czasach już raczej z twardym dyskiem, a nie dyskietkami. Swoją drogą, co to było za miasto w tamtych czasach... Narkomanii bijący się w biały dzień na głównej ulicy wśród tłumu ludzi, bandy „dzikich dzieci” napadające na kogo popadnie. Raz też zostałem „skrojony”.

Z czasem zacząłem też odkrywać system operacyjny i różne programy użytkowe. To była wtedy trochę „czarna magia” i musiałem się mocno posiłkować słownikiem, co za „insert source disk into drive 0” komputer ode mnie chce :) Skojarzenia nie były oczywiste, źródło to mi się kojarzyło ze strumykiem w lesie. Po jakimś czasie nauczyłem się coś rysować w programach graficznych (brak talentu), robić proste mody z muzyką (również brak talentu) oraz pisać proste skrypty obsługiwane przez amigowy odpowiednik wiersza poleceń. To było wstępem do późniejszej nauki programowania, już w okresie po pożegnaniu z „Amisią”.

Workbench w wersji 1.3 dostępny dla Amigi 500. Źródło: https://www.filfre.net/2017/10/the-68000-wars-part-5-the-age-of-multimedia/

Od gier zręcznościowych przeszedłem dość szybko do strategii, przygodówek i cRPG. Miałem to szczęście, że praktycznie nie istniały wówczas polskie tłumaczenia gier. Wszystko było najczęściej po angielsku, czasem po niemiecku, a sporadycznie francusku lub włosku. Zależy skąd sprowadzono daną grę. Dlaczego szczęście? Bo tych gier, zwłaszcza przygodówek point&click nie dało się przejść bez zrozumienia napisów, więc przechodziłem je ze słownikiem w ręku. W ten sposób nauczyłem się języka angielskiego znacznie lepiej od 98% moich kolegów ze szkoły czy podwórka. Oczywiście był to język absolutnie bierny, co po latach musiałem przepracować, gdy wyjechałem za granicę, jednak biegłość w czytaniu bardzo szybko wypracowałem na dość dobrym poziomie.

Z tytułów, w które grywałem wówczas, szczególnie zapadły mi w pamięć:

image.pngimage.png
Sid Meier’s CivilizationEye of the Beholder
image.pngimage.png
Black CryptThe Secret of Monkey Island
image.pngimage.png
Frontier: Elite 2The Settlers
image.pngimage.png
Ufo: Enemy UnknownDune
image.pngimage.png
MoonstoneMortal Kombat II

Po jakimś czasie, może to był 1994 rok postanowiłem wymienić A500, na lepszy, nowszy model, czyli Amigę 1200. Sprzedałem „pięćsetkę” chłopakowi z mojego bloku, dołożyłem odłożone kieszonkowe i pieniądze z różnych prezentów urodzinowych czy świątecznych, coś chyba jeszcze wyżebrałem od rodziców i kupiłem nowy komputer.

Amiga 1200. Źródło: https://vintagecpu.wordpress.com/commodore-amiga-1200/

Amiga 1200 miała bazowo 2 MB RAM-u, trochę lepszą grafikę oraz szybszy procesor (14 Mhz zamiast 7 Mhz z „pięćsetki”). Pojawiło się trochę nowych gier, wymagających nowego modelu, jak też jakieś „odświeżone” wersje starych gier, w wersji na AGA (układ graficzny w A1200). W kolejnych latach dokupiłem mojej Amidze twardy dysk (1,3 GB), tzw. kartę turbo, czyli układ nie tylko rozszerzający pamięć (o kolejne 8MB), ale też zastępujący procesor nowszym MC68040 z taktowaniem 33 Mhz oraz obudowę typu tower z zewnętrzną klawiaturą.

Koniec lat 90, Amiga w wieży Infinitiv widoczna pod biurkiem

Niestety, po upadku firmy Commodore w 1994, oryginalnego producenta Amigi, sprawy w świecie tego komputera zaczęły się mieć stopniowo coraz gorzej. Przez jakiś czas Amigi były produkowane jeszcze przed inne spółki, wciąż wychodziły nowe tytuły, ale druga połowa lat 90 to stopniowe umacnianie się pecetów na rynku komputerów domowych oraz gier komputerowych. Pod koniec lat 90 to była już absolutna dominacja. Sytuację ratowały karty turbo, ale miały one sens tylko do procesora MC68060 będącego odpowiednikiem wczesnego Pentium Intela. Na 60-tce Motorola zakończyła rozwój linii procesorów rodziny 68. Nowa rodzina procesorów PPC Motoroli nie była już kompatybilna wstecznie. Apple zdecydowało się na nie przejść, były też dostępne karty PPC do Amigi, ale nie było za bardzo oprogramowania na nie i okazały się być ślepą uliczką.

Ostro łupiemy w coś na A1200 z Robertem

Tym niemniej w latach dominacji PC powstawały porty głośnych „pecetowych” gier na Amigi wzmocnione odpowiednimi kartami turbo. Grałem na mojej 040/33 w porty Dooma, Heretica, a nawet Quake’a, ale o ile te 2 pierwsze jeszcze od biedy dawały radę, to w tej trzeciej już drastycznie brakowało płynności. Na Amidze zresztą były dostępne też własne odpowiedniki gier typu Doom, np. Za żelazną bramą albo Gloom.

Gloom

Od około połowy lat 90 do roku 2000 kupowałem różne czasopisma komputerowe. Nie było wówczas dostępu do internetu (chyba że przez modem, co było bardzo kosztowne, a w sieci nie było prawie żadnych ciekawych zasobów). Czasopisma były takim oknem na świat, nie tylko komputerowe, ale i wiele różnych – literackich, popularnonaukowych, przyrodniczych czy dotyczących najrozmaitszych hobby. Z wydawnictw komputerowych najwcześniej zacząłem kupować poświęcone grom: Top Secret, później także Secret Service i Gambler. Zrezygnowałem z nich chyba w 1996 roku, gdy liczba opisywanych tytułów gier dla Amigi stała się śmiesznie niska. Przeszedłem natomiast na – i do samego końca kupowałem natomiast bardziej fachowy Magazyn Amiga (ostatni numer wyszedł w połowie 1999 roku) oraz Amiga Computer Studio, które wytrwało aż do 2001 roku (ja jednak odpadłem szybciej).

Kolega Szymon, rok 2000

Ostatecznie złamałem się w 2000 roku i kupiłem wtedy pierwszego PC – oczywiście na giełdzie w Katowicach i w częściach, które sobie złożyłem. Wtedy to jeszcze było normą, że PC składa się samemu, a gotowe zestawy były raczej alternatywą niż główną ofertą. Założyłem internet ze świeżo założonej osiedlowej sieci i tak się zaczął nowy etap w mojej „komputerowej” historii. Amigę jeszcze trzymałem do 2007 roku. W roku 2000 nie opłacało się jej odsprzedawać. Można było dostać za nią co najwyżej jakieś śmieszne pieniądze. W roku 2007 sytuacja była już inna i zaczął się już pojawiać sentyment do „retro”. Odsprzedałem Amigę wraz z wszystkimi dodatkami za około 700 zł, co stanowiło wówczas prawie pół mojej wypłaty. Gdybym poczekał dłużej, dostałbym jeszcze lepszą cenę, ale kto mógł to przewidzieć. Dzisiaj taki zestaw jest warty prawdopodobnie ze 4000-5000 zł, czyli jedną medianę wynagrodzeń netto.

A bycie amigowcem – w tamtych latach to było coś w rodzaju subkultury. Były z tego powodu różne przejawy rywalizacji, nawet wiersze i piosenki powstawały, jak ta o atarowcach:

Z Amigą związane było też wiele ciekawych zjawisk, takich jak demoscena, która też funkcjonowała w odmianach innych platform, ale mam wrażenie że szczególnie ciekawa była ta amigowa. O Amidze mówiono, że „posiadała duszę”. Inne komputery już nie miały tego czegoś, jakiejś magii, czy aury niezwykłości. Jest to na pewno jakaś cegiełka – stara bardzo – mojej tożsamości.

Playlista z najlepszymi demami z demosceny Amigi: