Analogiczną tezę możesz postawić dla każdej pasji w odniesieniu do przedmiotu szkolnego.
Rolą szkoły, w której odbieramy edukację podstawową jest zbudowanie podstaw. Wielu uczniów ma do tych działań stosunek negatywny, zylion razy powtarzane "przecież mi to w życiu nie będzie do niczego potrzebne", albo "po co tyle wypracowań pisać/przerabiać Worda - ja już umiem pisać".
Co to za analogie? A na przykład ktoś, kogo pasją jest sutasz, decoupage albo haft też może rzucić narzek, że technika w szkole jest do dupy, bo ani razu nie było nic z decoupage'u, a musiał robić jakąś durną zabawkę z plastikowych odpadów. Albo ktoś, kto pisze opowiadania fantasy albo białe wiersze może narzekać, że na polskim omawiają za dużo dramatów i poetów romantycznych, a jego to nie ciekawi kompletnie. Biologia w szkole podstawowej to były dla mnie nudy i banały, ale od swoich zainteresowań miałam kółko. Sam pomyśl ile na biologii się omawia ekologii, a ja byłam finalistką krajowej olimpiady ekologicznej.
Pasję należy brać w swoje ręce, ale nie lekceważyć tego, co oferuje szkoła, bo ważny jest wachlarz kompetencji.
Młodość jest od tego, żeby się buntować - takie jej prawo. Jednak buntowanie się przeciwko edytorom tekstu czy pisaniu wypracowań na polskim powoduje taki efekt, że danej osobie wydaje się, że umie, a odbiorca wygenerowanych przez nią treści od razu widzi, że jest straszna bieda.
@callorypher już o tym wspomniał. Pisma do potencjalnych pracodawców i urzędów bezwzględnie obnażają "analfabetyzm" edytorski. Wcięcia robione spacją, szalone wyrównania, interlinie niedobrane do wielkości fontów i fantazja w zakresie wyboru fontu, albo w drugą stronę - wszystko do lewej, wszystko Times New Roman 12, interlinia pojedyncza. Ale przecież teraz każdy umie pisać w Wordzie. :) Inne pole obnażające brak umiejętności na poziomie podstawowym to maile rozpoczęte od "Witam", nieumiejętność stosowania form grzecznościowych czy napisania wiadomości o charakterze urzędowym.
A szkoła tego uczy - moja córka ma właśnie na polskim korespondencję elektroniczną.
Należy pamiętać, że sama informatyka jako dziedzina wiedzy jest bardzo bogata . To jest tak jakby na lekcjach matematyki w szkole była tylko geometrai. A tymczasem istnieją osoby które nie potrafią tego worda zainstalować.
Przez 5/6 lat 80% materiału który moja klasa brała to jest word. Ale samo skomplikowanie naszych zadań sięgało najwyżej do tabelek. Nie widzę za bardzo sensu czegoś takiego. Zamiast postarać się przekazać wiedzę taką jak: jak działa komputer, oprogramowanie inne niż program office, co to system operacyjny lub kazać zrobić jakiś referat o nowinkach technologicznych, aby uczniów zaciekawić.
Kolejnym przykładem jest super idiotyczny pomysł prowadzenia zeszytów z informatyki. Zamiast robić notatki w Wordzie i trzymać tych notatek na jakejś chmurze. Młodzież się uczy pisać i jeszcze pleców noszeniem zeszytu nie męczą :)
Odnosząc się do tego, że pani córka ma właśnie na lekcji korespondencje elektroniczną. W moim podręczniku również jest taki temat, ale pani nie wiadomo czemu ominęła ten temat. A może właśnie rozwiązaniem takiego problemu jest przeprowadzanie raz na jakiś czas lekcji worda na zajęciach z polskiego. A lekcje informatyki zostawić do pokazaniu innym podstaw informatyki.
To są niełatwe zagadnienia metodyczne. O każdej dziedzinie wiedzy, która jest przedmiotem szkolnym możesz powiedzieć to samo. Nie jest łatwo jednoznacznie rozgraniczyć, co powinno wejść w zakres podstawowych kompetencji dla wszystkich. Za moich czasów na informatyce więcej czasu poświęcano na "budowę mikrokomputera" i trochę technikaliów, bo uważano, że to jest podstawą. Dziś, kiedy korzystamy z laptopów i większość osób potrzebuje rozróżnić dwa stany: laptop działa/laptop nie działa, wydaje się to już zagadnieniem, które wykracza poza potrzeby konsumenta dóbr cywilizacji. Analogicznie było z egzaminem na prawo jazdy - dawno temu od przyszłego kierowcy wymagano wiedzy o tym jak działają podzespoły auta, bo zakładano, że w podróży zapewne będzie musiał sam usunąć jakieś podstawowe awarie, dziś masz umieć dojechać do serwisu i nikt nie pyta o żadne paski klinowe.
Ponad 90% z nas w życiu po prostu korzysta z osiągnięć danej dziedzny wiedzy (konsumuje), a mniej niż 10% dokłada swoje cegiełki na tych polach (kreuje). Dlatego na polskim gros czasu poświęca się na opanowanie czytania ze zrozumieniem, a nie prowadzi się na przykład warsztatów pisarskich. Na geografii uczy się posługiwania mapą i na to jest położony nacisk, a rysowanie dotyczy tylko prostych planów (co też ma na celu podniesienie umiejętności odczytywania planów i map). Informatyka szkolna prawdopodobnie również pójdzie przede wszystkim w kierunku świadomego korzystania z dóbr, a nie serwisowania sprzętu czy tworzenia oprogramowania.
W nabywaniu umiejętności wyszukiwania, selekcjonowania i zgodnego z prawem wykorzystywania informacji widziałabym potencjał bibliotek szkolnych, które często są też szkolnymi centrami multimedialnymi czy informacyjnymi (była moda na takie nazewnictwo). Nauczyciele bibliotekarze są często absolwentami informacji naukowej i bibliotekoznawstwa i uważam, że powinni prowadzić takie lekcje lub warsztaty - normalnie wpisane w tygodniowy plan zajęć.
Napiszę jeszcze o biologii. Gdy sama chodziłam do szkoły uważałam, że skandalicznie mało jest w programie zoologii systematycznej, ekologii, paleontologii, genetyki. Przecież to megaciekawe, mogłoby zainteresować również wiele moich koleżanek i kolegów. Ale to nie jest obiektywne. Dziś uważam wręcz odwrotnie - że z wielu tematów biologii w klasach siódmej i ósmej (po ostatniej reformie) należałoby zrezygnować na rzecz zagadnień związanych ze zdrowiem i higieną a wynikających z podstaw anatomii i fizjologii człowieka. Ale to też takie moje widzimisię na teraz, może za dziesięć lat jeszcze inaczej na to spojrzę.
Dobrze, że zwracasz uwagę na kwestie realizacji materiału. Jeżeli jeden nauczyciel opuszcza rozdziały podręcznika, a inny nieproporcjonalnie dużo czasu poświęca na edytor tekstu (zapewne ze szkodą dla innych zagadnień przewidzianych na ten etap edukacji), to znaczy, że prawdopodobnie nie zrealizuje podstawy programowej. To poważny zarzut. Polecam zapoznać się z zapisami podstawy dla Twojego etapu edukacyjnego (dostępne online). Jeżeli stwierdzisz braki, to jest to ważny temat do poruszenia najpierw na spotkaniu rodziców z wychowawcą, potem być może z nauczycielem przedmiotu i dyrektorem.
Zeszyt do informatyki to dla mnie osobliwość. Potrzebny był na mioch lekcjach informatyki, gdy stosunkowo niewielu uczniów miało własne komputery, internetu nie było, a gdzieś trzeba było te komendy DOS-a sobie zanotować. :)
Ja nie uważam że programowanie kogoś zaciekawi ja nie mam co się okłamywać. To po prostu za dużo roboty żeby to pojąć.
Moim zdaniem nauka w informatyki w szkole powinna iść w kierunku nauki faktycznego korzystania z komputera (mam na myśli instalacje programów, wyszukiwanie wiadomości w sieci co rozwiązuje dużo problemów) oraz mówienia o tym jak powinno się zabezpieczać swoje dane, że należy uważać na emaile itd. Trzeba pokazać uczniom jakie są firmy w tej branży (przynajmniej te główne). To jest wiedza która im się faktycznie przyda np. przy wybieraniu nowego telefonu.
Ja się przeważnie spotykałem, że osoby pracujące w bibliotece to przeważnie nauczyciele j.polskiego. Oczywiście wiadomo, że nie znam ich wykształcenia, lecz może być tak samo jak z nauczycielami matematyki przekfalifikowanymi na informatyka (Tacy nauczyciele raczej nie posiadają spektakularnej wiedzy na ten temat. Mają ją wrytą na pamięć i nie potrafią jej przekazać uczniom), więc nie wiadomo czy to ma jakiś głębszy sens. Ale podziwiam, nie wpadłem na to.
Z pomijaniem materiału sprawa wygląda tak, że musimy się przygotowywać do egzaminu gimnazjalnego (w szczególności mój rocznik, ponieważ idą dwa roczniki do szkół #dobraZmiana), a więc tak defacto realizujemy te treści które zdarzają się na egzaminie. A i tak po egzaminie większość z nas o tym zapomni co zakuwali bo wiedza zdobyta w taki sposób rzadko zostaje na długo w głowie. Sam ten okres nauki worda (5/6 lat) to była nauka w podstawówce i w gimnazjum, czyli nie nauczał mnie jeden nauczyciel.
Przede wszystkim główną przyczynę takiego stanu upatruje w nauczycielach matmy, którzy najlepiej po prostu znają tego worda i execela.
Znalazłem podstawę programową pozwolę pokazać jaki materiał przerobiła moja klasa (matematyczno-informatyczna):
Więc dużo moich pomysłów się pokrywa z podstawą programową, ale sam sposób realizacji przez nauczycieli jest nieco inny. Usprawiedliwieniem na pewno jest to, że liczba godzin jest dość mała (1h na tydzień, ja miałem 2h bo klasa informatyczna. Więc jak duże braki mają ci bez dodatkowej h informatyki?) Sprawą kolejną jest to, że często uczniowie po prostu grają w gry komputerowe na lekcjach (korzystając z nieuwagi nauczyciela), dostają tzw. wolne lekcje od nauczyciela (Co rozumiem, bo jak czasem nauczyciel odpuści tą jedną lekcją to uczniowie go bardziej lubią co za tym idzie sami uczniowie z tego korzystają bo idą z innym nastawieniem na jego lekcje i więcej się uczą, lub jest taki powód, że te komputery nie działają).
Podsumowując mój długi zagmatwany wywód podstawa niby jest, ale jednak wszystko zależy czy natrafimy na nauczyciela "matmy", który ma mgliste pojęcie o tym co uczy. Czy jednak na informatyka. Zależy również od stanu naszej pracowni. Zależy od klasy. I od tego czy nasz nauczyciel bardzo lubi tabelki ^^.
P.S. Przepraszam, że tak późno ale steem power się skończyło