Z wczoraj i z poniedziałku mam pewne obserwacje, które silnie skojarzyły mi się z Twoim postem.
Odprowadzam dzieci do szkoły, po drodze mijamy przedszkole. Wracam sobie chwilę po ósmej i taka oto scenka. Mama prowadzi trzylatka do przedszkola. Topografia terenu ważna - wzdłuż chodnika wznosi się trawiasta skarpa, a wyżej stoją domki i znajduje się utwardzony dojazd do nich. Mama przemawia do synka, że "szybciej Michałku, jesteśmy już spóźnieni". Michałek idzie jak idzie. W pewnym momencie chłopiec skręca na skarpę. Akurat mijam tę dwójkę i słyszę słowa mamy: "Michałku, nie możesz tam wchodzić. Michałku, nie idź. Mama na pewno z tobą nie pójdzie." A jednocześnie ta mama pozwala się trzylatkowi prowadzić na na skarpę. Gada, że nie można, że ona nie idzie i idzie. I dalej dając się dziecku prowadzić mówi mu "Michałku, ależ ty jesteś uparty" i coś tam jeszcze.
To nie jedyny świeży przykład kretyńskiej komunikacji rodziców z dziećmi. Po zakupach w markecie. Przed wejściem do sklepu rozmawiają dwie młode kobiety, obok stoi mężczyzna, biega sobie mniej więcej czteroletnia dziewczynka. Wyjeżdżam z wyładowanym wózkiem i natychmiast muszę się zatrzymać, bo dziecko przebiega przed automatycznie otwierającymi się drzwiami, a przy okazji wychodzącym pod nogi lub kółka wózków. Ot, taka zabawa. Mężczyzna, chyba ojciec mówi "Oli, wróć, nie biegaj!" i stoi obok kobiet. Ładując zakupy do bagażnika usłyszałam jeszcze co najmniej cztery jego okrzyki, gdy dziecko wbiegało na wychodzących klietów. I co? I nic. Nie podszedł do dziecka, nie wziął za rękę ani na ręce. Nic.
Takie przykłady abstrakcyjnej komunikacji z małoletnimi mogłabym wpisywać prawie co dzień. Moim zdaniem (nie)wychowanie dzieci i (nie)budowanie autorytetu rodzica zaczyna się właśnie od takich niby bzdur. Skoro kilkulatek ma zbudowane empirycznie przekonanie, że rodzic mówiąc coś, tak naprawdę pieprzy bez sensu, to jak później wyegzekwować od dziecka cokolwiek, przekonać je, czy po prostu porozmawiać? Ważmy słowa, stawiajmy granice.
Cześć @bowess :)
Fajnie, że napisałaś taką długą odpowiedź.
Bardzo ciekawe przykłady z życia i dowcipne - nieźle się uśmiałem :D
Niby bzdury i ich "puszczanie płazem" jest moim zdaniem przyczyną wielu problemów.
Z mojej niedawnej historii, podobnie jak u Ciebie, wyjeżdżam powoli wózkiem z zakupami ze sklepu. Drzwi automatyczne i jakieś dziecko wbiega mi na wózek, który już zdążyłem zatrzymać i nawet cofnąłem lekko. Chłopczyk może z 3-4 latka, ale tak biegł, że jak się odbił to upadł, nic mu się nie stało, ale matka w krzyk. Mamuśka szła z koleżanką i sobie gadały, a dziecko samopas.
Ja do matki mówię, żeby dziecko trzymała za rękę, bo następnym razem jak ktoś nie zauważy i wjedzie na pełnej prędkości, to może być gorzej, matka na to, że to tylko dziecko i że ja mam uważać. Oczywiście powiedziałem, że się zatrzymałem i próbowałem uniknąć, ale to była chwila.
Czy to wina dziecka, że jest dzieckiem, czy rodzicielki, że nie ma wyobraźni, a od dziecka ważniejsza jest dla niej rozmowa z koleżanką.
Pozdrawiam serdecznie :)
Piotr.