Dobry wieczór.
Nie wiem jakim cudem, ale jakimś cudem przeskoczyłam nad @poprzeczka. A w sumie nie cudem tylko nadludzkim wysiłkiem. To był piekielnie trudny dzień zarówno fizycznie jak i emocjonalnie, ale o tym poniżej. Wyrównałam swój rekord życiowy i wydaje mi się, że wyżej już sięgnąć nie dam rady, ale oczywiście nie poddam się bez walki.
W sumie nie wiem od czego zacząć, więc spróbuję po prostu chronologicznie przebrnąć przez ten dzień.
Miałam problemy z zaśnięciem. Jak w końcu zasnęłam to o pierwszej obudził mnie telefon. Byłam bardzo zszokowana, bo przyjaciółka napisała czy może do mnie zadzwonić. Zawsze mnie to pytanie irytuje, bo zawsze mówię, że moi bliscy mogą do mnie dzwonić zawsze niezależnie od godziny. Zadzwoniła i okazało się, że jej mamę w poważnym stanie przyjęli do szpitala. I czy mogę jutro pomóc zawieźć do tego szpitala rzeczy i zakupy, bo ona [przyjaciółka] jest po ciężkiej operacji i nie może nic podnosić. Zgodziłam się od razu i umówiłyśmy się na 7:30. Ze stresu nie mogłam kompletnie zasnąć i się wierciłam na łóżku do rana.
Pojechałam po przyjaciółkę i ogarnęłyśmy wszystkie szpitalne questy co zajęło ponad trzy godziny. Byłam piekielnie zmęczona, ale jeszcze bardziej przebijał się u mnie lęk o to, co będzie dolegać jej mamie. Zdziwiło mnie bardzo, że zatrzymali ją w szpitalu. Jej mama jest hipochondryczką [to fakt, nie opinia], więc zawsze się brało poprawkę na jej wymysły, więc nikt się nie spodziewał, że tym razem zatrzymają ją w szpitalu.
Źródło: fotografia własna
Po powrocie do domu stanęłam w łazience i jak się sobie przyjrzałam to normalnie siedem nieszczęść. Oczy napuchnięte i podkrążone, twarz cała jakaś taka opuchnięta, włos nie pierwszej świeżości, no obraz nędzy i rozpaczy. Zrobiłam sobie obiad, wypiłam kefir i pojechałam do pracy.
W pracy armagedon. Cały dzień w firmie był problem z internetem i przez błędy w zarządzaniu zasobami, ludźmi, sprzętem startowałam swoją zmianę z 30% zrealizowanymi zleceniami. Byłam pewna, że jest nierealne wykonać cel, ale nadludzkim wysiłkiem i wielką gimnastyką logistyczną [moją] udało się cel zrealizować. Szczerze? Jestem z siebie dumna, bo odwaliłam dzisiaj naprawdę kawał dobrej roboty. Niemniej było mi ciężko, ponieważ w trakcie pracy przyjaciółka poinformowała mnie, że jej mamie zdiagnozowali raka trzustki, a jak z trzustką jest każdy wie.. No i zgasłam, co mam dużo powiedzieć..
Wróciłam do domu realnie podłamana. Bardzo się martwię o moją przyjaciółkę. Od jakiś dwóch lat ciągle coś na nią spada. Sama pokonała dwa raki, tydzień temu kolejna operacja, teraz mama.. Jestem tym wszystkim przytłoczona i przestraszona, tak po ludzku. Nie chciało mi się już ruszać z domu, bo jestem zmęczona i pada deszcz, ale potrzebowałam chociaż spróbować rozchodzić nadmiar stresu stąd udało mi się dokręcić brakujące kroki do poprzeczki. Na nic więcej już siły nie mam. Zaraz zjem kolację, bo leki już wzięłam i mam nadzieję, że połączenie potwornego zmęczenia i farmakologii sprawi, że uda mi się pospać chociaż kilka godzin. Dla kronikarskiego obowiązku dodam jeszcze, że jeździłam dzisiaj na rowerku: 15:05 i 3,74 km. Szału nie ma.
Śniadanie: owsianka z białkiem, melonem i masłem orzechowym
Przekąska: kefir
Obiad: kurczak z ryżem i trio warzywnym [marchewka + kalafior + brokuł]
Kolacja: banan z masłem orzechowym
Woda: 2,6l
Kroki: 15k
Moje menu wygląda jakby kosztowało milion dolców, a to tylko królowa promocji czyli ja tak dba o moje odżywianie. Trochę jestem z siebie dumna, że małym kosztem udaje mi się wartościowo jeść.
Do jutra.